Sword

4 lipca 2015

ROZDZIAŁ 47. Roztopy.

Na wschodzie wisiało poranne słońce, którego promienie sprawiały, że wszystko wokół błyszczało od drobin lodu. Ktoś kto nie miałby pojęcia o tym, co trawiło Ferelden, wyniszczając państwo od środka, mógłby pomyśleć, że był to widok zapowiadający kolejny, normalny dzień. Jednak od pół roku Ferelden nie znał czegoś takiego, jak normalny dzień. Każdej kolejnej dobry mroczne pomioty coraz bardziej rozprzestrzeniały się, niszcząc wszystko, na co trafiły na swojej drodze. Mordowały bez skrupułów. Kobiety, dzieci, starców, mężczyzn, a nawet zwierzęta. Każdej kolejnej doby rosło również nie zadowolenie szlachty, domagającej się od Loghaina wyjaśnień oraz powzięcia jakichkolwiek działań przeciwko plugastwu, trawiącemu ziemię.

Loghain tylko coraz mocniej zaciskał pięści, starając się zadusić głos rozsądku, sumienie oraz pojawiające się powoli poczucie bezsilności w obliczu sytuacji, w jakiej się znalazł. Szlachcic, a zarazem zasłużony wojownik i żołnierz, nie słuchał już słów wychodzących z pomiędzy ust mądrej córki Anory, królowej Fereldenu, a wdowy po Cailanie. Mężczyźnie, którego armie porzucił pod Ostagarem, skazując tym samym na śmierć wiele istnień. Zaślepiony zaczął pozwalać Rendonowi Howe’owi na więcej swobody. Pozwolił mu na wynajęcie Antivańskich Kruków, czego sam nigdy by nie uczynił, które miały zgładzić ocalałych Szarych Strażników. Tych drugich godna pożałowania liczebność nie stanowiła dla niego zagrożenia, prócz wydania na światło dzienne straszliwej prawdy o tym, jak zginął młody król. Loghain nie zauważał nawet tego, że gdyby rzeczywiście priorytetem Szarych Strażników było ujawnienie jego machlojstw, już dawno postawiliby stopy w stolicy, głosząc na prawo i lewo brutalną prawdę. Loghain albo nie widział, albo nie chciał widzieć, że to właśnie Howe najbardziej trząsł się na wejść o strażnikach, o pogłoskach, jakoby jedną z ocalałych była córka Bryce’a Couslanda, człowieka, którego zdradził, mordując go wraz z rodziną i przejmując Wysokoże, samozwańczo ogłaszając się nowym teyrnem.
Tak, Howe bał się, gdyż wiedział, że zdradzony Cousland nie podkulał ogona. Zdradzony Cousland szedł z wysoko uniesioną głową z wypisaną chęcią mordu w oczach na tych, którzy ośmielali się wykazać brakiem lojalności. Howe znał ród Couslandów bardzo dobrze, gdyż Bryce nie skąpił mu opowieści o dokonaniach jego przodków, a i córka Bryce’a, Isabella, nie była nigdy grzeczną dziewczynką.
Howe wyglądał przez okno w swojej komnacie, podziwiając zaśnieżone ulice Denerim. Zastanawiał się, dlaczego odczuwał niepokój, skoro miał pewność, że jego drzazga w oku, Isabella Vanessa Cousland, od dawna gryzła ziemię od spodu. Przecież Antivańskie Kruki zawsze wykonywały powierzone im zlecenia. Więc skąd ten strach?
_____
Gruba warstwa białego puchu pokrywała dachy, dróżki oraz mury. Redcliffe wyglądało, jakby zapadło w sen zimowy. Ptactwo nie trajkotało tak głośno i wesoło, jak podczas cieplejszych dni. Mróz dawał się każdemu we znaki. Koty przemykały pomiędzy budynkami bez miauknięcia, brodząc łapkami po łokcie w śniegu.
Zamek górujący nad jeziorem budził się do życia. W kuchni dało się słyszeć podniesione głosy kucharek, a służące nakrywały do stołu, szykowały świeże ręczniki w łaźni, wycierały naniesiony przez chłopców, noszących drwa na opał, śnieg w holu, przelewały wino z beczek do dzbanów, garstka rycerzy wymaszerowała na trakt w celu zapewnienia eskorty uzdrowicielom, których wezwał bann Teagan, a reszta mieszkańców tych potężnych murów dopiero zwlekała się z łóżek.
Zevran jęknął z bólu przeszywającego mu żebra. Nie mając pojęcia, co się stało, odruchowo chwycił sztylet, który zawsze trzymał pod poduszką i, gotowy na kolejny atak, usiadł. Zdziwiony zauważył, że sypialnia była pusta. Owszem, ubrania niedbale wiszące na drzwiach szafy mogły wydawać się jakimś intruzem, ale były nie groźne. Fotele stojące przy stole dla zaspanych oczu były gotowymi do ataku niedźwiedziami, ale po zamruganiu parę razy, na powrót stawały się nieszkodliwymi meblami.
Zevran już miał odkładać ostrze, gdy poczuł ból w kolanie prawej nogi. Westchnął i zaśmiał się z własnej głupoty, widząc, że to tylko Isabella, rzucając się podczas snu, wierzgała kończynami na wszystkie strony. Słyszał jej nierówny oddech oraz krótkie, przypominające piski, urywane słowa, wypadające z lekko rozchylonych ust. Widział pot perlący się na czole i poprzyklejane do niego pasma czarnych włosów. Elf sapnął zmartwiony. Nachylił się nad nią, umiejętnie unikając jej zaciśniętej w pięść ręki. Pogładził po głowie, szepcząc czule i stanowczo do ucha. Podziałało, jak zawsze. Szybko złapał ją za przeguby, gdy zerwała się wystraszona, chcąc bić wszystko wokół, też jak zawsze. Spojrzała na niego w szoku, jakby nie wiedziała, gdzie się znajdowała, po czym wybuchnęła płaczem, a on przygarnął jej drżące ciało do swojego, dając namiastkę  ciepła i bezpieczeństwa.
Znowu, niemal codziennie nad ranem, odkąd wrócili z Azylu, budziła Zevrana w ten sposób. Bijąc i kopiąc powietrze oraz jego przy okazji. Czasem też krzyczała, będąc uwięziona w koszmarze, ale zawsze, niezmiennie, gdy tylko się budziła i docierało do niej, że był to tylko sen, zaczynała płakać. Zevran nie pytał, czy płakała z ulgi, czy ze strachu. Nie chciał pytać. Mógł tylko snuć domysły.
Leżący przy stole Rufus uniósł łeb i, przekrzywiając go lekko, spojrzał psimi oczami na tulącą się parę. Zastrzegł uszami, słysząc szloch swojej pani. Od razu wstał i poczłapał do ogromnego łoża. Wdrapał na nie cielsko, a wielgachny łeb ułożył na nogach Isabelli, poskamlując cicho. Isabella zaśmiała się cicho, widząc zmartwionego ogara.
– Co, piesku? – spytała, siorbiąc nosem, a Rufus poczołgał się, wtulając się w jej nadstawione ręce.
Zevran obserwował ich przez chwilę, po czym sam się uśmiechnął, starając stłumić narastającą w nim złośliwość. Jednak mu to nie wyszło i wypalił:
– Mnie też byś od czasu do czasu pomiziała.
Isabella otarła resztki łez.
– Ty byś tylko się miział – odparła zawadiacko, jakby koszmar, z którego została wybudzona nie miał w ogóle miejsca.
– Lubię się miziać – rzekł głupkowato, opadając na poduchę. – Ty też to lubisz – dodał kokieteryjnie.
Rufus, mający dość głaskania, zeskoczył z łóżka, otrzepał się, usiadł i sapnął głośno, wyczekująco patrząc to na jedno, to na drugie. Isabella w tym czasie nachyliła się and kochankiem i zaczęła go czule całować, przesuwając językiem po jego miękkich wargach, od czasu do czasu je delikatnie przygryzając. Rufus, widząc brak reakcji, szczeknął piskliwie, niczym szczeniak. Zevran tylko zaśmiał się Isabelli w usta, zatapiając dłoń w jej włosach. Drugą złapał w pasie i jednym ruchem ręki usadowił sobie na biodrach. Rozochocona Isabella zaczęła poruszać się w jednoznaczny sposób, drażniąc kroczę elfa. Rufus zrobił rundkę wokół pokoju, cierpliwie czekając, jednak, gdy z barków Isabelli zsunęła się koszula, nie wytrzymał i zaczął ujadać, jakby miał coś ważnego do zakomunikowania. Zevran westchnął z niezadowolenia, czując coraz bardziej rosnące pożądanie i nie tylko… Pies znowu zaszczekał, kończąc warknięciem.
– Poczekaj, bestyjko, pójdę z tobą na dwór, ale na Stwórcę, stworzycieli i krasnoludzkich przodków, daj nam pięć minut – jęknął, patrząc mabari w brązowe oczy, gdy dłoń Isabelli zacisnęła mu się boleśnie na członku.
– Tylko pięć minut? – zamruczała niezadowolona Isabella, liżąc Zevranowi płatek ucha.
– Uwierz mi, możemy się pieprzyć… nawet i do końca świata, ale… za pięć minut Rufus zaszczyci nas… wielkim… cuchnącym… klockiem – wystękał, wiercąc się pod wpływem intensywnych pieszczot kobiety, a pies, jakby na potwierdzenie słów elfa, puścił głośnego bąka.
_____
Słońce wisiało w zenicie, gdy Wynne przemierzała dziedziniec, brodząc przez śnieg, którego wciąż przybywało. Czarodziejka nie zauważyła Isabelli trenującej z Lelianą. Obie kobiety, wciąż tryskające młodzieńczą energią, szybko i zręcznie do siebie doskakiwały i cofały, ścierając się w, na pierwszy rzut oka, niegroźnym pojedynku. Łucznika parowała ataki przyjaciółki, blokując je na przemian łukiem i sztyletem, którym posługiwała się równie precyzyjnie, co bronią dystansową. Gdy Isabella poślizgnęła się na kałuży, skrytej pod białym puchem i siadła na pośladkach, obie wybuchnęły gromkim dziewczęcym śmiechem. To przykuło uwagę siwowłosej staruszki, mającej za broń coś potężniejszego niż parę ostrzy, magię. Wynne, dostrzegając dwie kobiety, uśmiechnęła się ciepło. Miło było popatrzeć na weselejące się twarze.
Nie namyślając się długo ruszyła w kierunku towarzyszek podróży. Leliana właśnie pomagała wstać Isabelli. Wyciągnęła do niej dłoń, a ta chytrze się uśmiechając, złapała ją i pociągnęła z całej siły tak, że Leliana wpadła w zaspę. Nie mogąc wytrzymać pokusy ło mu Couslandka wzięła w dłoń garść śniegu i pacnęła nim w czubek głowy łuczniczki. Leliana siedziała w zaspie, starając się otrzepać rude włosy z topiącego się puchu.
– Humory dopisują – zagadnęła Wynne, przystając w niedalekiej odległości.
Isabella wstała i podparła się pod boki. Bladą twarz zdobił zdrowy rumieniec, a oczy łzy radości. Westchnęła zdyszana treningiem, który przerwały.
– Owszem, Wynne – odparła szczerze. – Wydaje się, że wszystko zaczyna się układać po naszej myśli. Arl powinien się zbudzić, o ile uzdrowiciele czegoś nie sknocą – dodała wzdrygając się na samą myśl.
– Nie powinnaś zostać w zamku? – spytała nadal siedząca w zaspie Leliana. Widać mróz i wilgoć jej nie przeszkadzały. – Co poczniemy jeśli się zaziębisz?
– O mnie to ty się nie martw, dziecko – powiedziała hardo czarodziejka. – Lepiej patrz na siebie. Siedząc w tym śniegu przeziębisz nerki. No już, wstawaj – ponagliła, rugając niczym rodzona babcia.
Leliana zarumieniała się z zażenowania, ale wstała posłusznie. Otrzepała uniform, chuchnęła z zmarznięte dłonie.
– Wybierasz się gdzieś?
– Ach, tak. Do zakonu – odparła Wynne, uśmiechając się ciepło. – Bann prosił abym zaczęła przygotowania, a tak się składa, że zakon trzyma większość specyfików i wspomagaczy – wyjaśniła. – Uzdrowiciele lada chwila mogą zawitać do wioski.
– Będziesz nadzorować cały proces… odtruwania? – zaciekawiła się Leliana.
– Osobiście ją o to prosiłam, Leliano – uściśliła Isabela, na co łuczniczka w szoku uniosła rude brwi. Isabella prychnęła zirytowana, widząc zachowanie przyjaciółki i skrzyżowała ręce na piersi. – Co? – warknęła żartobliwie. – Myślałaś, że zapomniałam o świecie i nie robię nic prócz pieprzenia się z Zevranem? To się grubo mylisz.
Wynne odchrząknęła nieznacznie, słysząc wyrafinowane słownictwo córki teryna, co Isabella zbyła wywróceniem oczu i machnięciem dłoni.
– Nie obraź się, Isabello, ale spotkać was dwoje, czy to na posiłku, w bibliotece, salonie, kuchni, gdziekolwiek… graniczy z cudem – odparła Leliana, opierając dłoń na biodrze. – Co mamy sobie myśleć?
– Jakbyś spytała, to byś wiedziała, czemu nie widać mnie na posiłkach. I nie tylko mnie. Sten też nie przychodzi, tak jak Alistair oraz Zevran – sprostowała, po czym zwróciła się do Wynne. – Potrzebujesz coś jeszcze? Wiem, że Teagan obiecał ci do dyspozycji wszystko, co może się przydać, ale mam wrażenie, że nam zawsze czegoś brakuje.
– Dziecko – westchnęła Wynne, szczelniej okrywając się płaszczem. – Brakuje nam rąk do pomocy, wyspecjalizowanych rąk. Nie mam pojęcia, jacy są ci uzdrowiciele i czy mają w swoich szeregach jakiegoś maga. W co wątpię – dodała pod nosem. – Jakbyś przekonała Morrigan, aby ze mną współpracowała, ułatwiłabyś mi życie.
– Niedoczekanie – skwitowała Leliana. – Mieszkam z nią w jednej komnacie, wiem co mówię. Prędzej nakłonisz genloka, by wcisnął się w jedną z orlaisjańskich sukienek i wyrecytował Pieśń Światła niż Morrigan, by zrobiła coś, na co żywnie nie ma ochoty – wypowiedziała ironizując.
Wynne westchnęła zrezygnowana.
– Więc pozostaje nam modlitwa i nadzieja, że Stwórca spojrzy na nas łaskawym okiem – powiedziała czarodziejka, obierając kierunek do wioski.
– Idź z nią – wyszeptała Isabella do Leliany, patrząc za oddalającą się kobietą. – Ja zajmę się Morrigan – dodała, jakby obiecywała komuś rychłą śmierć.
Leliana zerknęła na przyjaciółkę z błyskiem w niebieskich oczach.
– Myślisz, że ci się to uda? – spytała prowokacyjnie.
– Nie mi. Alistairowi – odparła chytrze.
Leliana zaśmiała się dźwięcznie, kręcąc przy tym głową, po czym już nic nie mówiąc, cmoknęła Isabellę w skroń lekko się nachylając, gdyż była od niej wyższa, i pobiegła za Wynne, wołając ją głośno.
Isabella wzniosła oczy ku mlecznemu niebu, załamując przy tym ręce. Złapała się za kark, masując spięte mięśnie. Znowu zastanawiała się, co dalej. Od powrotu z Azylu wraz z Alistairem i Stenem ślęczała nad mapą Fereldenu, starając się obmyślić sensowny plan działania. Priorytetem wydawały się być dalijskie elfy, ale, jak słusznie zauważył Alistair, który proponował zatrzymanie się w stolicy, szukanie ich po lesie mogło wydłużyć się o miesiące, gdyż nigdy nie wiadomo, kiedy trafiliby na jakikolwiek ślad, mogący naprowadzić na dalijczyków, słynących ze swojej przebiegłości. Sten upierał się, że traktaty oraz Plaga to ważniejsza kwestia niż odnowienie zapasów po tułaczce, rozeznanie się w polityce, czy zdobyciu paru sprzymierzeńców. Zevran nie komentował niczego, żadnej propozycji. Zupełnie jakby było mu to obojętne, gdzie się udadzą po opuszczeniu Redcliffe. Chociaż może było zupełnie odwrotnie? Może twierdził, że oba warianty są równie ważne. Z tymi myślami Isabella ruszyła do zamku. Wspięła się po oblodzonych schodach, na których złamanie nogi nie wydawało się być taką wielką sztuką, i pchnęła ciężkie wrota.

Isabella szła holem, ściągając z siebie ciepły wełniany płaszcz, który miała zarzucony na ramiona. Przewiesiła go sobie przez ramię i, spostrzegając stojącego pod jedną ze ścian golema, uśmiechnęła się delikatnie. Niepewnie podeszła do kamiennego stworzenia, a raczej tworu, gdyż Shale nie miała w sobie niczego z ciepłego ciała żyjącej osoby. Przystanęła przed obliczem Shale, na co ta w ogóle nie zareagowała. Couslandówna przechyliła głowę, jak to często robił Rufus, gdy coś go ciekawiło. Odchrząknęła znacząco, starając się zwrócić na siebie uwagę golema.
Shale poruszyła się nieznacznie, czemu towarzyszył charakterystyczny dźwięk pocierających o siebie kamieni.
– Ta mówi? – spytał golem dziwnym, duchowym, głosem.
– Długo tu stoisz? – zagaiła Isabella, tak naprawdę nie wiedząc, jak miała rozmawiać z tym czymś, ani jak miała to traktować.
Czasem zapominała, że z wioski Honnleath wrócili z golemem. Było to z jej strony nietaktowne i niegrzeczne, bowiem właśnie Shale zawdzięczała życie.
– Nie wiem. Nie odczuwam czasu – skwitował golem.
Isabella potarła czoło. Ledwo wdała się w konwersację, a już zaczynała tracić cierpliwość. Westchnęła zrezygnowana.
– Shale, posłuchaj – zaczęła. – Chciałabym… Nie, to złe określenie. – Westchnęła – Czy… może… emmm… jest coś, co mogłabym dla ciebie zrobić?
Golem popatrzył na Isabellę jaśniejącymi oczami. Couslandównę przeszedł nieprzyjemny dreszcz, gdy się tak wpatrywała w te jaśniejące oczodoły, które, gdyby nie wypełniające je światło, czy aura, wydawały się zupełnie puste i pozbawione wyrazu. Tak, jak i cała kamienna twarz. Ale czego mogła oczekiwać od skały powołanej do życia za pomocą magii? Pradawnej, zapomnianej, mrocznej magii?
– Zrobić? Dla mnie? – Shale wyraźnie zdumiała się zapytaniem Szarej Strażniczki. – Pierwsze słyszę. – Nastąpiła chwila ciszy, po czym dodała: – Widzisz te świecące kamienie, które we mnie tkwią? – Isabella niepewnie pokiwała głową, nie mając pojęcia, co mogła usłyszeć. – Lubię je. Są takie błyszczące. Jakbyś znalazła podobne podczas podróży byłabym wdzięczna, gdybyś mi je dała.
– Eee… jasne, czemu nie? – zgodziła się Isabella, wzruszając ramionami.
Już miała odejść, ale nim zrobiła krok, spojrzała jeszcze raz na golema.
– Przychodzi czasem ktoś z tobą pomówić? – zapytała. – Takie ciągłe stanie musi nudzić.
– Ten śmieszny krasnolud zawraca mi głowę. Przychodzi tu do mnie i zaczyna bełkotać, a ja niczego z tego nie rozumiem. Jest strasznie głośny. Jakby był ptakiem zmiażdżyłabym go. – Isabella uniosła brwi, ale słuchała dalej. – No i ta druga, kobieta w rudych włosach. Też jest męcząca.
– Tak, wiem coś o tym – przytaknęła Isabella, kiwając głową. – Widziałaś gdzieś Alistaira?
– Tego miękkiego człowieka, co ciągle lamentuje, gdy mnie widzi?
– Tak, jego.
– Nie widziałam.
– To ja już pójdę – powiedział Isabella, nie bardzo wiedząc, co sądzić o tej rozmowie o niczym.
– Dobrze. Pamiętaj o kamieniach.
– Będę – zawołała za siebie, po czym poszła do jadali z nadzieją, że kogoś w niej zastanie.
Nie myliła się. Przy stole siedziała Morrigan, ale Isabella nie miała zamiaru z nią rozmawiać i prosić, by pomogła Wynne, wiedziała, że było to na nic. Nawet jakby jej zagroziła, co doprowadzałoby do srogiej kłótni między nimi, i tak wiedźma nie przystanęłaby na prośby. Isabella bez słowa minęła przyjaciółkę, która studiowała jedną ze sowich ksiąg.
– I ciebie miło wiedzieć, Isabello – odezwała się Morrigan, nie unosząc nawet oczu znad zapisanych żółtych stronic.
Couslandówna stanęła.
– Chcesz czegoś? – spytała wiedźmę.
– Nie, ale wydawało mi się, że mnie ignorujesz – odparła Morrigan, przewracając kruchą kartkę. – A może tylko mi się zdawało? – dodała szyderczo.
– Nie… znaczy… Ach!  Czy ty zawsze musisz taka być? – Isabella załamała ręce i spojrzała na przyjaciółkę. – Nie miałam zamiary ci przeszkadzać w lekturze. Ty się od razu czepiasz.
– Czepiam? – Morrigan zerknęła na szlachciankę. – Może troszeczkę – przyznała z  nikłym uśmiechem.
Isabella westchnęła, pocierając czoło.
– Widziałaś gdzieś Alistaira?
– Nie, a to by oznaczało, że może zaszył się w schowku na miotły, gdy w końcu do niego dotarło, że jego przydatność jest na poziomie zmiotki do kurzu.
– Znowu się pokłóciliście? – spytała Isabella z nadzieją, że jednak było zupełnie inaczej.
– Nie, skądże. O ile kłótnią możesz nazwać rzucenie w kogoś starym manuskryptem.
– Pięknie… – szepnęła Isabella pod nosem. – Nici z planu A.
– Co masz taką minę jakby Zevran zapomniał, która część ciała służy do czego. – Morrigan uśmiechnęła się jadowicie.
Ty naprawdę jesteś żmiją, pomyślała Isabella.
– Udam, że nie słyszałam tego komentarza.
– Rób, co chcesz. Więc? Co się stało?
Czas na plan B.
– Miałam pomóc Wynne przy uzdrawianiu arla – Isabella zaczęłam się przechadzać wokół stołu, udając zmartwioną. – gdy okazało się, że Alistair i bann Teagan mają do mnie ważną sprawę. Polityka – dodała znacząco. – Niestety nikt nie może mnie w tym zastąpić. Myślałam o tobie, bo ci ufam, jak mało komu, ale ty i polityka to dwa światy, zaś Zevranowi kojarzy się z truciem szlachty. Leliana poszła do wioski…
– Skoro nie mam wyboru. –Morrigan przerwała jej monolog.
Czarodziejka wstała z krzesła, szurając nim głośno, zatrzasnęła księgę i spojrzała na przyjaciółkę. Isabella widziała, że swym wywodem połechtała ego wiedźmy.
– Sama się zastanawiałam, czy nie poinstruować Wynne w sprawach magii krwi. Ona zna to tylko z teorii, bo to, że widziała parę rzeczy tam, w Kręgu, o niczym nie świadczy. Mnie matka od dziecka instruowała w tej dziedzinie. Jak jej używać, jak się przed nią bronić, jak okiełznać demony – wyliczała.
– Masz rację – poparła ją Isabella, jednak siłą woli starała ukryć triumfalny uśmieszek.
– Lepiej, jak przy tym będę. Jowan wyglądał na zdesperowanego, mógł dodać do mikstury coś od siebie, a  wątpię, by ta starucha brała taki szczegół pod uwagę.
– O tym nie pomyślałam…
– Czy tylko ja myślę o takich rzeczach? – zirytowała się Morrigan. – Poszukam Wynne. Ale pamiętaj, że robię to tylko w zastępstwie za ciebie – dodała, celując palcem w Isabellę.
– Oczywiście. Dziękuję.
– Podziękujesz mi, gdy arl stanie ani nogi.
_____
Nastał późny wieczór. Isabella wraz z Alistairem czekali w holu prowadzącym do części zamieszkałej przez arla  Eamona oraz jego rodzinę. Mijały minuty, godziny. Czas dłużył się nieubłaganie. Alistair chodził w kółko, mrucząc pod nosem swoje obawy, na które Isabella nie zwracała zbytniej uwagi,. Jedynie wodziła wzrokiem za przyjacielem. Wiedziała, że Eamon Guerrin był dla niego kimś w rodzaju ojca, którego nigdy tak naprawdę nie miał. Widziała, że się zamartwiał odkąd tylko usłyszeli wieści, że z arlem Redcliffe zawładnęła nieznana choroba. Miała pełną świadomość jego obaw odkąd to, co myśleli, że było tylko plotką okazało się prawdą. Prawdą splamioną dotykiem demona i krwią niewinnych.
– Alistairze – zagaiła, czując nieprzyjemną gulę w gardle.
Szary Strażnik przystanął i spojrzał jej w oczy. Przeczesał złociste włosy, jak zawsze gdy był zestresowany.
– Jak Eamon zareaguje na wiadomość o Connorze, o tym co zrobiłam? – spytała drżącym głosem, bo w końcu do niej dotarło, że oczekuje pomocy od kogoś, komu zamordowała dziecko. – Może nie powinniśmy o nic prosić, tylko, odejść?
– Nie bądź głupia, Isabello – zrugał ją. – Jesteś ostatnią osobą, która powinna mieć wątpliwości, co do słuszności sowich decyzji.
– Nigdy nie twierdziłam, że były słuszne.
– To zacznij – odparł z naciskiem. – Tylko ty jesteś w stanie zapanować nad tym chaosem. Ty trzymasz nas w kupie i nami dowidzisz. Ty potrząsnęłaś mną, gdy Ostagar upadł, a ja byłem niczym innym, jak kłębkiem nerwów. Ty zaczęłaś zbierać ludzi gotowych nam pomóc, nawet jeśli ja byłem temu przeciwny. Twoje decyzje były dobre. Gdybym to ja dowodził, nadal byłaby nas tylko dwójka, bo porzuciłbym Morrigan przy pierwszej nadarzającej się okazji. Gdybym ja podejmował decyzje… możliwe, ze już dawno wąchalibyśmy kwiatki id spodu.
– Rozumiem, ale… Ja zabiłam Connora Guerrina. Jaki ojciec po takich wieściach mógłby być skłonny do pomocy mordercy swego syna?
– Widać nie znasz Eamona, Isabello – powiedział Alistair.
– Masz rację, nie znam, ale wiem, co uczyniłby mój ojciec, gdybyś ty zabił mnie i żądał od niego po czymś takim pomocy.
– Nawet w takich okolicznościach jakie miały miejsce? Nawet gdybyś była opętana przez demona i stała się plugawcem mordującym swoich poddanych tylko dla zabawy? – Alistair skrzyżował ręce na piersi i patrzył uważnie na Isabellę. Gdy zauważył jej wahanie, dodał:
– Czasem jesteśmy zmuszeni do najgorszego, ale to wcale nie znaczy, że jest to słuszne. Znam Eamona. To człowiek dbający o swoich ludzi  i o dobro państwa. Na żałobę pozwoli sobie, gdy niebezpieczeństwo od strony pomonitów i Loghaina zostanie zażegnane.
Wtedy w korytarzu pojawiła się Morrigan. Spojrzała na Szarych Strażników z wyraźną wyższością w złotych oczach i obdarzyła ich triumfalnym uśmiechem.
– Podziałało – powiedziała tylko.
– Czy możemy… – zaczął podekscytowany Alistair.
– Nie. – pokręciła głową. – Musi nabrać sił. Najwcześniej jutro będziecie mogli z nim pomóc. Teraz jest przy nim brat i żona.
– Dobrze. – Pokiwał głową Alistair, po czym uśmiechając się pod nosem poszedł do swojej komnaty.
Isabella i Morrigan mierzyły się wzrokiem.
– Nie ramsz mi czegoś do powiedzenie? – zagaiła czarodziejka.
– Dziękuję, Morrigan.

____________________
Wybaczcie zwłokę, ale wypadło
mi parę spraw do załatwienia
i nie miałam kiedy dokończyc
rozdziału.
Przepraszam i pozdrawiam.
P.

8 komentarzy:

  1. Czasem piszesz lepiej, czasem gorzej co pewnie zależy od dnia. Więc wzorując się na tej teorii mogę stwierdzić, że gdy pisałaś ten rozdział miałaś najlepszy dzień w życiu. Począwszy od opisów do dialogów wszystko jest tu świetne i jest tylko kilka literówek, które pewnie wynikają z szybkiego pisania. Manipulacja Morrigan, poczucie winy i ta babcina opiekuńczość Wynne wszystko się pięknie komponuje w jedną całość. No i jeszcze Howe na początku. Cudnie!
    Chciałam się jeszcze bardziej rozpisać, ale wątpię żeby chciało ci się to czytać i na dodatek szybko zapominam co miałam do napisania. Mniejsza z tym. życzę dużo weny, wolnego czasu i w ogóle to dzięki, że chce ci się kontynuować historię Issabeli.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rufus zapewnił im romantyczną atmosferę, nie ma co!

    'kiedy trafiliby na jakikolwiek ślad, mogący naprowadzić na dalijczyków, słynących ze swojej przebiegłości.' - to chyba nie przebiegłość, a raczej celowe zachowanie dystansu. W końcu Dalijczycy unikają ludzi z ważnego powodu.

    'Ale czego mogła oczekiwać od skały powołanej do życia za pomocą magii? Pradawnej, zapomnianej, mrocznej magii?' - hmmm, tego też nie jestem pewna, ale Shale została zamieniona w golema przez Kowadło Pustki. A że krasnoludy nie władają magią, to raczej ciężko powiedzieć, że to magia przywołała ją do życia...

    'Jesteś ostatnią osobą, która powinna mieć wątpliwości, co do słuszności sowich decyzji.' - no dokładnie, nigdy nie wątp w sowy! <3

    Bardzo przyjemny rozdział, czytało się go bardzo lekko. Niechybnie zbliża się misja u Dalijczyków i konfrontacja z Howem! Jestem ciekawa decyzji Strażniczki, co do tych pierwszych.
    Z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały. :) jestem też ciekawa, czy wpleciesz gdzieś w fabułę misje dla towarzyszy, czy rozdzielisz je np. w miniaturki ;))

    OdpowiedzUsuń
  3. O matko, nie umiem pisać komentarzy, ale przez ostatnie dni nadrabiałam zaległości tu na blogu. Mam nadzieję, że coś jeszcze napiszesz! Tak dawno nie było nic nowego. :( Sama zaczęłam pisać fanfiction, dlatego rozglądam się za innymi polskimi tekstami do DA (bo angielskie już wszystkie oblatałam chyba).

    "Prędzej nakłonisz genloka, by wcisnął się w jedną z orlaisjańskich sukienek i wyrecytował Pieśń Światła niż Morrigan, by zrobiła coś, na co żywnie nie ma ochoty" - piękne :D idealnie oddaje to charakter Morrigan <3
    Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A i oczywiście dodaje Cię u siebie do linków. Będę zaglądać! (: I komentować regularnie, jak coś nowego się pojawi. ;D :D

      Usuń
  4. Muszę przyznać, że nie przepadam za fanfiction, szczególnie takimi, których głównym wątkiem jest miłość. Często są tak cukierkowe, mdłe i niestrawne, że nie da się przez nie przebrnąć.
    I tutaj pojawia się problem - Twoja historia jest naprawdę wciągająca, a romans nieprzesadzony (światopogląd tak bardzo zrujnowany). :) Przeczytałam wszystkie rozdziały pod rząd, nie mogąc się oderwać. I nie mogę doczekać się następnego! Nie trzymaj wiernych czytelników w niepewności i powiedz: kiedy pojawi się nowy rozdział?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, nie mam pojęcia. Ostatnio brakuje mi czasu nawet na to, aby przepisać rozdziały, miniaturki oraz krótkie opowiadania z zeszytu na komputer, ale staram się jak mogę :)

      Usuń
  5. Dzień co dzień żyję w niepewności : kiedy będzie następny rozdział? Ale wiem, że to zbyt piękne, by było prawdziwe, i dzisiaj też ni ma :( Ale kocham Twoje opowiadania. Potrafisz wzbudzać prawdziwe emocje, podziwiam Cię za to :D
    Pzdr

    OdpowiedzUsuń
  6. Moja droga Patrycjo,
    czy ty chcesz, żebym się pochlastała w oczekiwaniu? Już zapominam o czym był ten fanfik! Dlaczego nie piszesz ;-; wiesz, że potrzebuję tego opowiadania (jak spędzę walentynki bez romansidła Zeva i Strażniczki?). Proszę, zasiądź i napisz rozdział. Może być krótki, ale napisz!

    OdpowiedzUsuń