Na wschodzie wisiało
poranne słońce, którego promienie sprawiały, że wszystko wokół błyszczało od
drobin lodu. Ktoś kto nie miałby pojęcia o tym, co trawiło Ferelden,
wyniszczając państwo od środka, mógłby pomyśleć, że był to widok zapowiadający
kolejny, normalny dzień. Jednak od pół roku Ferelden nie znał czegoś takiego,
jak normalny dzień. Każdej kolejnej dobry mroczne pomioty coraz bardziej
rozprzestrzeniały się, niszcząc wszystko, na co trafiły na swojej drodze.
Mordowały bez skrupułów. Kobiety, dzieci, starców, mężczyzn, a nawet zwierzęta.
Każdej kolejnej doby rosło również nie zadowolenie szlachty, domagającej się od
Loghaina wyjaśnień oraz powzięcia jakichkolwiek działań przeciwko plugastwu,
trawiącemu ziemię.
Loghain tylko coraz
mocniej zaciskał pięści, starając się zadusić głos rozsądku, sumienie oraz
pojawiające się powoli poczucie bezsilności w obliczu sytuacji, w jakiej się
znalazł. Szlachcic, a zarazem zasłużony wojownik i żołnierz, nie słuchał już słów
wychodzących z pomiędzy ust mądrej córki Anory, królowej Fereldenu, a wdowy po
Cailanie. Mężczyźnie, którego armie porzucił pod Ostagarem, skazując tym samym
na śmierć wiele istnień. Zaślepiony zaczął pozwalać Rendonowi Howe’owi na
więcej swobody. Pozwolił mu na wynajęcie Antivańskich Kruków, czego sam nigdy
by nie uczynił, które miały zgładzić ocalałych Szarych Strażników. Tych drugich
godna pożałowania liczebność nie stanowiła dla niego zagrożenia, prócz wydania
na światło dzienne straszliwej prawdy o tym, jak zginął młody król. Loghain nie
zauważał nawet tego, że gdyby rzeczywiście priorytetem Szarych Strażników było
ujawnienie jego machlojstw, już dawno postawiliby stopy w stolicy, głosząc na
prawo i lewo brutalną prawdę. Loghain albo nie widział, albo nie chciał
widzieć, że to właśnie Howe najbardziej trząsł się na wejść o strażnikach, o
pogłoskach, jakoby jedną z ocalałych była córka Bryce’a Couslanda, człowieka,
którego zdradził, mordując go wraz z rodziną i przejmując Wysokoże, samozwańczo
ogłaszając się nowym teyrnem.
Tak, Howe bał się, gdyż
wiedział, że zdradzony Cousland nie podkulał ogona. Zdradzony Cousland szedł z
wysoko uniesioną głową z wypisaną chęcią mordu w oczach na tych, którzy
ośmielali się wykazać brakiem lojalności. Howe znał ród Couslandów bardzo
dobrze, gdyż Bryce nie skąpił mu opowieści o dokonaniach jego przodków, a i
córka Bryce’a, Isabella, nie była nigdy grzeczną dziewczynką.
Howe wyglądał przez
okno w swojej komnacie, podziwiając zaśnieżone ulice Denerim. Zastanawiał się,
dlaczego odczuwał niepokój, skoro miał pewność, że jego drzazga w oku, Isabella
Vanessa Cousland, od dawna gryzła ziemię od spodu. Przecież Antivańskie Kruki
zawsze wykonywały powierzone im zlecenia. Więc skąd ten strach?
_____
Gruba warstwa białego
puchu pokrywała dachy, dróżki oraz mury. Redcliffe wyglądało, jakby zapadło w
sen zimowy. Ptactwo nie trajkotało tak głośno i wesoło, jak podczas
cieplejszych dni. Mróz dawał się każdemu we znaki. Koty przemykały pomiędzy budynkami
bez miauknięcia, brodząc łapkami po łokcie w śniegu.
Zamek górujący nad
jeziorem budził się do życia. W kuchni dało się słyszeć podniesione głosy
kucharek, a służące nakrywały do stołu, szykowały świeże ręczniki w łaźni,
wycierały naniesiony przez chłopców, noszących drwa na opał, śnieg w holu,
przelewały wino z beczek do dzbanów, garstka rycerzy wymaszerowała na trakt w
celu zapewnienia eskorty uzdrowicielom, których wezwał bann Teagan, a reszta
mieszkańców tych potężnych murów dopiero zwlekała się z łóżek.
Zevran jęknął z bólu
przeszywającego mu żebra. Nie mając pojęcia, co się stało, odruchowo chwycił
sztylet, który zawsze trzymał pod poduszką i, gotowy na kolejny atak, usiadł.
Zdziwiony zauważył, że sypialnia była pusta. Owszem, ubrania niedbale wiszące
na drzwiach szafy mogły wydawać się jakimś intruzem, ale były nie groźne.
Fotele stojące przy stole dla zaspanych oczu były gotowymi do ataku
niedźwiedziami, ale po zamruganiu parę razy, na powrót stawały się
nieszkodliwymi meblami.
Zevran już miał
odkładać ostrze, gdy poczuł ból w kolanie prawej nogi. Westchnął i zaśmiał się
z własnej głupoty, widząc, że to tylko Isabella, rzucając się podczas snu,
wierzgała kończynami na wszystkie strony. Słyszał jej nierówny oddech oraz
krótkie, przypominające piski, urywane słowa, wypadające z lekko rozchylonych
ust. Widział pot perlący się na czole i poprzyklejane do niego pasma czarnych
włosów. Elf sapnął zmartwiony. Nachylił się nad nią, umiejętnie unikając jej
zaciśniętej w pięść ręki. Pogładził po głowie, szepcząc czule i stanowczo do
ucha. Podziałało, jak zawsze. Szybko złapał ją za przeguby, gdy zerwała się
wystraszona, chcąc bić wszystko wokół, też jak zawsze. Spojrzała na niego w
szoku, jakby nie wiedziała, gdzie się znajdowała, po czym wybuchnęła płaczem, a
on przygarnął jej drżące ciało do swojego, dając namiastkę ciepła i bezpieczeństwa.
Znowu, niemal
codziennie nad ranem, odkąd wrócili z Azylu, budziła Zevrana w ten sposób.
Bijąc i kopiąc powietrze oraz jego przy okazji. Czasem też krzyczała, będąc
uwięziona w koszmarze, ale zawsze, niezmiennie, gdy tylko się budziła i
docierało do niej, że był to tylko sen, zaczynała płakać. Zevran nie pytał, czy
płakała z ulgi, czy ze strachu. Nie chciał pytać. Mógł tylko snuć domysły.
Leżący przy stole Rufus
uniósł łeb i, przekrzywiając go lekko, spojrzał psimi oczami na tulącą się
parę. Zastrzegł uszami, słysząc szloch swojej pani. Od razu wstał i poczłapał
do ogromnego łoża. Wdrapał na nie cielsko, a wielgachny łeb ułożył na nogach Isabelli,
poskamlując cicho. Isabella zaśmiała się cicho, widząc zmartwionego ogara.
– Co, piesku? –
spytała, siorbiąc nosem, a Rufus poczołgał się, wtulając się w jej nadstawione
ręce.
Zevran obserwował ich
przez chwilę, po czym sam się uśmiechnął, starając stłumić narastającą w nim
złośliwość. Jednak mu to nie wyszło i wypalił:
– Mnie też byś od czasu
do czasu pomiziała.
Isabella otarła resztki
łez.
– Ty byś tylko się
miział – odparła zawadiacko, jakby koszmar, z którego została wybudzona nie
miał w ogóle miejsca.
– Lubię się miziać –
rzekł głupkowato, opadając na poduchę. – Ty też to lubisz – dodał
kokieteryjnie.
Rufus, mający dość
głaskania, zeskoczył z łóżka, otrzepał się, usiadł i sapnął głośno, wyczekująco
patrząc to na jedno, to na drugie. Isabella w tym czasie nachyliła się and
kochankiem i zaczęła go czule całować, przesuwając językiem po jego miękkich
wargach, od czasu do czasu je delikatnie przygryzając. Rufus, widząc brak
reakcji, szczeknął piskliwie, niczym szczeniak. Zevran tylko zaśmiał się
Isabelli w usta, zatapiając dłoń w jej włosach. Drugą złapał w pasie i jednym
ruchem ręki usadowił sobie na biodrach. Rozochocona Isabella zaczęła poruszać się
w jednoznaczny sposób, drażniąc kroczę elfa. Rufus zrobił rundkę wokół pokoju,
cierpliwie czekając, jednak, gdy z barków Isabelli zsunęła się koszula, nie
wytrzymał i zaczął ujadać, jakby miał coś ważnego do zakomunikowania. Zevran
westchnął z niezadowolenia, czując coraz bardziej rosnące pożądanie i nie
tylko… Pies znowu zaszczekał, kończąc warknięciem.
– Poczekaj, bestyjko,
pójdę z tobą na dwór, ale na Stwórcę, stworzycieli i krasnoludzkich przodków,
daj nam pięć minut – jęknął, patrząc mabari w brązowe oczy, gdy dłoń Isabelli
zacisnęła mu się boleśnie na członku.
– Tylko pięć minut? –
zamruczała niezadowolona Isabella, liżąc Zevranowi płatek ucha.
– Uwierz mi, możemy się
pieprzyć… nawet i do końca świata, ale… za pięć minut Rufus zaszczyci nas…
wielkim… cuchnącym… klockiem – wystękał, wiercąc się pod wpływem intensywnych
pieszczot kobiety, a pies, jakby na potwierdzenie słów elfa, puścił głośnego
bąka.
_____
Słońce wisiało w
zenicie, gdy Wynne przemierzała dziedziniec, brodząc przez śnieg, którego wciąż
przybywało. Czarodziejka nie zauważyła Isabelli trenującej z Lelianą. Obie
kobiety, wciąż tryskające młodzieńczą energią, szybko i zręcznie do siebie
doskakiwały i cofały, ścierając się w, na pierwszy rzut oka, niegroźnym
pojedynku. Łucznika parowała ataki przyjaciółki, blokując je na przemian łukiem
i sztyletem, którym posługiwała się równie precyzyjnie, co bronią dystansową.
Gdy Isabella poślizgnęła się na kałuży, skrytej pod białym puchem i siadła na
pośladkach, obie wybuchnęły gromkim dziewczęcym śmiechem. To przykuło uwagę
siwowłosej staruszki, mającej za broń coś potężniejszego niż parę ostrzy, magię.
Wynne, dostrzegając dwie kobiety, uśmiechnęła się ciepło. Miło było popatrzeć
na weselejące się twarze.
Nie namyślając się
długo ruszyła w kierunku towarzyszek podróży. Leliana właśnie pomagała wstać
Isabelli. Wyciągnęła do niej dłoń, a ta chytrze się uśmiechając, złapała ją i
pociągnęła z całej siły tak, że Leliana wpadła w zaspę. Nie mogąc wytrzymać
pokusy ło mu Couslandka wzięła w dłoń garść śniegu i pacnęła nim w czubek głowy
łuczniczki. Leliana siedziała w zaspie, starając się otrzepać rude włosy z
topiącego się puchu.
– Humory dopisują –
zagadnęła Wynne, przystając w niedalekiej odległości.
Isabella wstała i
podparła się pod boki. Bladą twarz zdobił zdrowy rumieniec, a oczy łzy radości.
Westchnęła zdyszana treningiem, który przerwały.
– Owszem, Wynne – odparła szczerze. – Wydaje się, że
wszystko zaczyna się układać po naszej myśli. Arl powinien się zbudzić, o ile
uzdrowiciele czegoś nie sknocą – dodała wzdrygając się na samą myśl.
– Nie powinnaś zostać w
zamku? – spytała nadal siedząca w zaspie Leliana. Widać mróz i wilgoć jej nie
przeszkadzały. – Co poczniemy jeśli się zaziębisz?
– O mnie to ty się nie
martw, dziecko – powiedziała hardo czarodziejka. – Lepiej patrz na siebie.
Siedząc w tym śniegu przeziębisz nerki. No już, wstawaj – ponagliła, rugając
niczym rodzona babcia.
Leliana zarumieniała
się z zażenowania, ale wstała posłusznie. Otrzepała uniform, chuchnęła z
zmarznięte dłonie.
– Wybierasz się gdzieś?
– Ach, tak. Do zakonu –
odparła Wynne, uśmiechając się ciepło. – Bann prosił abym zaczęła
przygotowania, a tak się składa, że zakon trzyma większość specyfików i
wspomagaczy – wyjaśniła. – Uzdrowiciele lada chwila mogą zawitać do wioski.
– Będziesz nadzorować
cały proces… odtruwania? – zaciekawiła się Leliana.
– Osobiście ją o to
prosiłam, Leliano – uściśliła Isabela, na co łuczniczka w szoku uniosła rude
brwi. Isabella prychnęła zirytowana, widząc zachowanie przyjaciółki i
skrzyżowała ręce na piersi. – Co? – warknęła żartobliwie. – Myślałaś, że
zapomniałam o świecie i nie robię nic prócz pieprzenia się z Zevranem? To się
grubo mylisz.
Wynne odchrząknęła
nieznacznie, słysząc wyrafinowane słownictwo córki teryna, co Isabella zbyła
wywróceniem oczu i machnięciem dłoni.
– Nie obraź się,
Isabello, ale spotkać was dwoje, czy to na posiłku, w bibliotece, salonie,
kuchni, gdziekolwiek… graniczy z cudem – odparła Leliana, opierając dłoń na
biodrze. – Co mamy sobie myśleć?
– Jakbyś spytała, to
byś wiedziała, czemu nie widać mnie na posiłkach. I nie tylko mnie. Sten też
nie przychodzi, tak jak Alistair oraz Zevran – sprostowała, po czym zwróciła
się do Wynne. – Potrzebujesz coś jeszcze? Wiem, że Teagan obiecał ci do
dyspozycji wszystko, co może się przydać, ale mam wrażenie, że nam zawsze czegoś
brakuje.
– Dziecko – westchnęła
Wynne, szczelniej okrywając się płaszczem. – Brakuje nam rąk do pomocy,
wyspecjalizowanych rąk. Nie mam pojęcia, jacy są ci uzdrowiciele i czy mają w
swoich szeregach jakiegoś maga. W co wątpię – dodała pod nosem. – Jakbyś
przekonała Morrigan, aby ze mną współpracowała, ułatwiłabyś mi życie.
– Niedoczekanie –
skwitowała Leliana. – Mieszkam z nią w jednej komnacie, wiem co mówię. Prędzej
nakłonisz genloka, by wcisnął się w jedną z orlaisjańskich sukienek i
wyrecytował Pieśń Światła niż Morrigan, by zrobiła coś, na co żywnie nie ma
ochoty – wypowiedziała ironizując.
Wynne westchnęła
zrezygnowana.
– Więc pozostaje nam
modlitwa i nadzieja, że Stwórca spojrzy na nas łaskawym okiem – powiedziała
czarodziejka, obierając kierunek do wioski.
– Idź z nią – wyszeptała
Isabella do Leliany, patrząc za oddalającą się kobietą. – Ja zajmę się Morrigan
– dodała, jakby obiecywała komuś rychłą śmierć.
Leliana zerknęła na
przyjaciółkę z błyskiem w niebieskich oczach.
– Myślisz, że ci się to
uda? – spytała prowokacyjnie.
– Nie mi. Alistairowi –
odparła chytrze.
Leliana zaśmiała się
dźwięcznie, kręcąc przy tym głową, po czym już nic nie mówiąc, cmoknęła
Isabellę w skroń lekko się nachylając, gdyż była od niej wyższa, i pobiegła za
Wynne, wołając ją głośno.
Isabella wzniosła oczy
ku mlecznemu niebu, załamując przy tym ręce. Złapała się za kark, masując
spięte mięśnie. Znowu zastanawiała się, co dalej. Od powrotu z Azylu wraz z
Alistairem i Stenem ślęczała nad mapą Fereldenu, starając się obmyślić sensowny
plan działania. Priorytetem wydawały się być dalijskie elfy, ale, jak słusznie
zauważył Alistair, który proponował zatrzymanie się w stolicy, szukanie ich po
lesie mogło wydłużyć się o miesiące, gdyż nigdy nie wiadomo, kiedy trafiliby na
jakikolwiek ślad, mogący naprowadzić na dalijczyków, słynących ze swojej
przebiegłości. Sten upierał się, że traktaty oraz Plaga to ważniejsza kwestia
niż odnowienie zapasów po tułaczce, rozeznanie się w polityce, czy zdobyciu
paru sprzymierzeńców. Zevran nie komentował niczego, żadnej propozycji.
Zupełnie jakby było mu to obojętne, gdzie się udadzą po opuszczeniu Redcliffe. Chociaż
może było zupełnie odwrotnie? Może twierdził, że oba warianty są równie ważne. Z
tymi myślami Isabella ruszyła do zamku. Wspięła się po oblodzonych schodach, na
których złamanie nogi nie wydawało się być taką wielką sztuką, i pchnęła
ciężkie wrota.
Isabella szła holem,
ściągając z siebie ciepły wełniany płaszcz, który miała zarzucony na ramiona.
Przewiesiła go sobie przez ramię i, spostrzegając stojącego pod jedną ze ścian
golema, uśmiechnęła się delikatnie. Niepewnie podeszła do kamiennego
stworzenia, a raczej tworu, gdyż Shale nie miała w sobie niczego z ciepłego
ciała żyjącej osoby. Przystanęła przed obliczem Shale, na co ta w ogóle nie
zareagowała. Couslandówna przechyliła głowę, jak to często robił Rufus, gdy coś
go ciekawiło. Odchrząknęła znacząco, starając się zwrócić na siebie uwagę
golema.
Shale poruszyła się
nieznacznie, czemu towarzyszył charakterystyczny dźwięk pocierających o siebie
kamieni.
– Ta mówi? – spytał
golem dziwnym, duchowym, głosem.
– Długo tu stoisz? –
zagaiła Isabella, tak naprawdę nie wiedząc, jak miała rozmawiać z tym czymś,
ani jak miała to traktować.
Czasem zapominała, że z
wioski Honnleath wrócili z golemem. Było to z jej strony nietaktowne i
niegrzeczne, bowiem właśnie Shale zawdzięczała życie.
– Nie wiem. Nie
odczuwam czasu – skwitował golem.
Isabella potarła czoło.
Ledwo wdała się w konwersację, a już zaczynała tracić cierpliwość. Westchnęła
zrezygnowana.
– Shale, posłuchaj –
zaczęła. – Chciałabym… Nie, to złe określenie. – Westchnęła – Czy… może… emmm…
jest coś, co mogłabym dla ciebie zrobić?
Golem popatrzył na
Isabellę jaśniejącymi oczami. Couslandównę przeszedł nieprzyjemny dreszcz, gdy
się tak wpatrywała w te jaśniejące oczodoły, które, gdyby nie wypełniające je
światło, czy aura, wydawały się zupełnie puste i pozbawione wyrazu. Tak, jak i
cała kamienna twarz. Ale czego mogła oczekiwać od skały powołanej do życia za
pomocą magii? Pradawnej, zapomnianej, mrocznej magii?
– Zrobić? Dla mnie? –
Shale wyraźnie zdumiała się zapytaniem Szarej Strażniczki. – Pierwsze słyszę. –
Nastąpiła chwila ciszy, po czym dodała: – Widzisz te świecące kamienie, które
we mnie tkwią? – Isabella niepewnie pokiwała głową, nie mając pojęcia, co mogła
usłyszeć. – Lubię je. Są takie błyszczące. Jakbyś znalazła podobne podczas
podróży byłabym wdzięczna, gdybyś mi je dała.
– Eee… jasne, czemu
nie? – zgodziła się Isabella, wzruszając ramionami.
Już miała odejść, ale
nim zrobiła krok, spojrzała jeszcze raz na golema.
– Przychodzi czasem ktoś
z tobą pomówić? – zapytała. – Takie ciągłe stanie musi nudzić.
– Ten śmieszny
krasnolud zawraca mi głowę. Przychodzi tu do mnie i zaczyna bełkotać, a ja
niczego z tego nie rozumiem. Jest strasznie głośny. Jakby był ptakiem
zmiażdżyłabym go. – Isabella uniosła brwi, ale słuchała dalej. – No i ta druga,
kobieta w rudych włosach. Też jest męcząca.
– Tak, wiem coś o tym –
przytaknęła Isabella, kiwając głową. – Widziałaś gdzieś Alistaira?
– Tego miękkiego
człowieka, co ciągle lamentuje, gdy mnie widzi?
– Tak, jego.
– Nie widziałam.
– To ja już pójdę –
powiedział Isabella, nie bardzo wiedząc, co sądzić o tej rozmowie o niczym.
– Dobrze. Pamiętaj o
kamieniach.
– Będę – zawołała za
siebie, po czym poszła do jadali z nadzieją, że kogoś w niej zastanie.
Nie myliła się. Przy stole
siedziała Morrigan, ale Isabella nie miała zamiaru z nią rozmawiać i prosić, by
pomogła Wynne, wiedziała, że było to na nic. Nawet jakby jej zagroziła, co doprowadzałoby
do srogiej kłótni między nimi, i tak wiedźma nie przystanęłaby na prośby.
Isabella bez słowa minęła przyjaciółkę, która studiowała jedną ze sowich ksiąg.
– I ciebie miło
wiedzieć, Isabello – odezwała się Morrigan, nie unosząc nawet oczu znad
zapisanych żółtych stronic.
Couslandówna stanęła.
– Chcesz czegoś? –
spytała wiedźmę.
– Nie, ale wydawało mi się,
że mnie ignorujesz – odparła Morrigan, przewracając kruchą kartkę. – A może
tylko mi się zdawało? – dodała szyderczo.
– Nie… znaczy…
Ach! Czy ty zawsze musisz taka być? –
Isabella załamała ręce i spojrzała na przyjaciółkę. – Nie miałam zamiary ci
przeszkadzać w lekturze. Ty się od razu czepiasz.
– Czepiam? – Morrigan
zerknęła na szlachciankę. – Może troszeczkę – przyznała z nikłym uśmiechem.
Isabella westchnęła, pocierając
czoło.
– Widziałaś gdzieś
Alistaira?
– Nie, a to by
oznaczało, że może zaszył się w schowku na miotły, gdy w końcu do niego
dotarło, że jego przydatność jest na poziomie zmiotki do kurzu.
– Znowu się
pokłóciliście? – spytała Isabella z nadzieją, że jednak było zupełnie inaczej.
– Nie, skądże. O ile
kłótnią możesz nazwać rzucenie w kogoś starym manuskryptem.
– Pięknie… – szepnęła
Isabella pod nosem. – Nici z planu A.
– Co masz taką minę
jakby Zevran zapomniał, która część ciała służy do czego. – Morrigan
uśmiechnęła się jadowicie.
Ty
naprawdę jesteś żmiją, pomyślała Isabella.
– Udam, że nie słyszałam
tego komentarza.
– Rób, co chcesz. Więc?
Co się stało?
Czas
na plan B.
– Miałam pomóc Wynne
przy uzdrawianiu arla – Isabella zaczęłam się przechadzać wokół stołu, udając
zmartwioną. – gdy okazało się, że Alistair i bann Teagan mają do mnie ważną
sprawę. Polityka – dodała znacząco. – Niestety nikt nie może mnie w tym
zastąpić. Myślałam o tobie, bo ci ufam, jak mało komu, ale ty i polityka to dwa
światy, zaś Zevranowi kojarzy się z truciem szlachty. Leliana poszła do wioski…
– Skoro nie mam wyboru.
–Morrigan przerwała jej monolog.
Czarodziejka wstała z
krzesła, szurając nim głośno, zatrzasnęła księgę i spojrzała na przyjaciółkę.
Isabella widziała, że swym wywodem połechtała ego wiedźmy.
– Sama się zastanawiałam,
czy nie poinstruować Wynne w sprawach magii krwi. Ona zna to tylko z teorii, bo
to, że widziała parę rzeczy tam, w Kręgu, o niczym nie świadczy. Mnie matka od
dziecka instruowała w tej dziedzinie. Jak jej używać, jak się przed nią bronić,
jak okiełznać demony – wyliczała.
– Masz rację – poparła ją
Isabella, jednak siłą woli starała ukryć triumfalny uśmieszek.
– Lepiej, jak przy tym
będę. Jowan wyglądał na zdesperowanego, mógł dodać do mikstury coś od siebie, a wątpię, by ta starucha brała taki szczegół
pod uwagę.
– O tym nie pomyślałam…
– Czy tylko ja myślę o
takich rzeczach? – zirytowała się Morrigan. – Poszukam Wynne. Ale pamiętaj, że
robię to tylko w zastępstwie za ciebie – dodała, celując palcem w Isabellę.
– Oczywiście. Dziękuję.
– Podziękujesz mi, gdy
arl stanie ani nogi.
_____
Nastał późny wieczór.
Isabella wraz z Alistairem czekali w holu prowadzącym do części zamieszkałej
przez arla Eamona oraz jego rodzinę.
Mijały minuty, godziny. Czas dłużył się nieubłaganie. Alistair chodził w kółko,
mrucząc pod nosem swoje obawy, na które Isabella nie zwracała zbytniej uwagi,.
Jedynie wodziła wzrokiem za przyjacielem. Wiedziała, że Eamon Guerrin był dla
niego kimś w rodzaju ojca, którego nigdy tak naprawdę nie miał. Widziała, że się
zamartwiał odkąd tylko usłyszeli wieści, że z arlem Redcliffe zawładnęła nieznana
choroba. Miała pełną świadomość jego obaw odkąd to, co myśleli, że było tylko
plotką okazało się prawdą. Prawdą splamioną dotykiem demona i krwią niewinnych.
– Alistairze – zagaiła,
czując nieprzyjemną gulę w gardle.
Szary Strażnik
przystanął i spojrzał jej w oczy. Przeczesał złociste włosy, jak zawsze gdy był
zestresowany.
– Jak Eamon zareaguje
na wiadomość o Connorze, o tym co zrobiłam? – spytała drżącym głosem, bo w końcu
do niej dotarło, że oczekuje pomocy od kogoś, komu zamordowała dziecko. – Może
nie powinniśmy o nic prosić, tylko, odejść?
– Nie bądź głupia,
Isabello – zrugał ją. – Jesteś ostatnią osobą, która powinna mieć wątpliwości,
co do słuszności sowich decyzji.
– Nigdy nie twierdziłam,
że były słuszne.
– To zacznij – odparł z
naciskiem. – Tylko ty jesteś w stanie zapanować nad tym chaosem. Ty trzymasz
nas w kupie i nami dowidzisz. Ty potrząsnęłaś mną, gdy Ostagar upadł, a ja byłem
niczym innym, jak kłębkiem nerwów. Ty zaczęłaś zbierać ludzi gotowych nam
pomóc, nawet jeśli ja byłem temu przeciwny. Twoje decyzje były dobre. Gdybym to
ja dowodził, nadal byłaby nas tylko dwójka, bo porzuciłbym Morrigan przy
pierwszej nadarzającej się okazji. Gdybym ja podejmował decyzje… możliwe, ze
już dawno wąchalibyśmy kwiatki id spodu.
– Rozumiem, ale… Ja
zabiłam Connora Guerrina. Jaki ojciec po takich wieściach mógłby być skłonny do
pomocy mordercy swego syna?
– Widać nie znasz
Eamona, Isabello – powiedział Alistair.
– Masz rację, nie znam,
ale wiem, co uczyniłby mój ojciec, gdybyś ty zabił mnie i żądał od niego po czymś
takim pomocy.
– Nawet w takich
okolicznościach jakie miały miejsce? Nawet gdybyś była opętana przez demona i
stała się plugawcem mordującym swoich poddanych tylko dla zabawy? – Alistair
skrzyżował ręce na piersi i patrzył uważnie na Isabellę. Gdy zauważył jej
wahanie, dodał:
– Czasem jesteśmy
zmuszeni do najgorszego, ale to wcale nie znaczy, że jest to słuszne. Znam
Eamona. To człowiek dbający o swoich ludzi
i o dobro państwa. Na żałobę pozwoli sobie, gdy niebezpieczeństwo od
strony pomonitów i Loghaina zostanie zażegnane.
Wtedy w korytarzu
pojawiła się Morrigan. Spojrzała na Szarych Strażników z wyraźną wyższością w
złotych oczach i obdarzyła ich triumfalnym uśmiechem.
– Podziałało – powiedziała
tylko.
– Czy możemy… – zaczął
podekscytowany Alistair.
– Nie. – pokręciła głową.
– Musi nabrać sił. Najwcześniej jutro będziecie mogli z nim pomóc. Teraz jest
przy nim brat i żona.
– Dobrze. – Pokiwał
głową Alistair, po czym uśmiechając się pod nosem poszedł do swojej komnaty.
Isabella i Morrigan
mierzyły się wzrokiem.
– Nie ramsz mi czegoś
do powiedzenie? – zagaiła czarodziejka.
– Dziękuję, Morrigan.
____________________
Wybaczcie zwłokę, ale wypadło
mi parę spraw do załatwienia
i nie miałam kiedy dokończyc
rozdziału.
Przepraszam i pozdrawiam.
P.
Czasem piszesz lepiej, czasem gorzej co pewnie zależy od dnia. Więc wzorując się na tej teorii mogę stwierdzić, że gdy pisałaś ten rozdział miałaś najlepszy dzień w życiu. Począwszy od opisów do dialogów wszystko jest tu świetne i jest tylko kilka literówek, które pewnie wynikają z szybkiego pisania. Manipulacja Morrigan, poczucie winy i ta babcina opiekuńczość Wynne wszystko się pięknie komponuje w jedną całość. No i jeszcze Howe na początku. Cudnie!
OdpowiedzUsuńChciałam się jeszcze bardziej rozpisać, ale wątpię żeby chciało ci się to czytać i na dodatek szybko zapominam co miałam do napisania. Mniejsza z tym. życzę dużo weny, wolnego czasu i w ogóle to dzięki, że chce ci się kontynuować historię Issabeli.
Rufus zapewnił im romantyczną atmosferę, nie ma co!
OdpowiedzUsuń'kiedy trafiliby na jakikolwiek ślad, mogący naprowadzić na dalijczyków, słynących ze swojej przebiegłości.' - to chyba nie przebiegłość, a raczej celowe zachowanie dystansu. W końcu Dalijczycy unikają ludzi z ważnego powodu.
'Ale czego mogła oczekiwać od skały powołanej do życia za pomocą magii? Pradawnej, zapomnianej, mrocznej magii?' - hmmm, tego też nie jestem pewna, ale Shale została zamieniona w golema przez Kowadło Pustki. A że krasnoludy nie władają magią, to raczej ciężko powiedzieć, że to magia przywołała ją do życia...
'Jesteś ostatnią osobą, która powinna mieć wątpliwości, co do słuszności sowich decyzji.' - no dokładnie, nigdy nie wątp w sowy! <3
Bardzo przyjemny rozdział, czytało się go bardzo lekko. Niechybnie zbliża się misja u Dalijczyków i konfrontacja z Howem! Jestem ciekawa decyzji Strażniczki, co do tych pierwszych.
Z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały. :) jestem też ciekawa, czy wpleciesz gdzieś w fabułę misje dla towarzyszy, czy rozdzielisz je np. w miniaturki ;))
O matko, nie umiem pisać komentarzy, ale przez ostatnie dni nadrabiałam zaległości tu na blogu. Mam nadzieję, że coś jeszcze napiszesz! Tak dawno nie było nic nowego. :( Sama zaczęłam pisać fanfiction, dlatego rozglądam się za innymi polskimi tekstami do DA (bo angielskie już wszystkie oblatałam chyba).
OdpowiedzUsuń"Prędzej nakłonisz genloka, by wcisnął się w jedną z orlaisjańskich sukienek i wyrecytował Pieśń Światła niż Morrigan, by zrobiła coś, na co żywnie nie ma ochoty" - piękne :D idealnie oddaje to charakter Morrigan <3
Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy :)
A i oczywiście dodaje Cię u siebie do linków. Będę zaglądać! (: I komentować regularnie, jak coś nowego się pojawi. ;D :D
UsuńMuszę przyznać, że nie przepadam za fanfiction, szczególnie takimi, których głównym wątkiem jest miłość. Często są tak cukierkowe, mdłe i niestrawne, że nie da się przez nie przebrnąć.
OdpowiedzUsuńI tutaj pojawia się problem - Twoja historia jest naprawdę wciągająca, a romans nieprzesadzony (światopogląd tak bardzo zrujnowany). :) Przeczytałam wszystkie rozdziały pod rząd, nie mogąc się oderwać. I nie mogę doczekać się następnego! Nie trzymaj wiernych czytelników w niepewności i powiedz: kiedy pojawi się nowy rozdział?
Oj, nie mam pojęcia. Ostatnio brakuje mi czasu nawet na to, aby przepisać rozdziały, miniaturki oraz krótkie opowiadania z zeszytu na komputer, ale staram się jak mogę :)
UsuńDzień co dzień żyję w niepewności : kiedy będzie następny rozdział? Ale wiem, że to zbyt piękne, by było prawdziwe, i dzisiaj też ni ma :( Ale kocham Twoje opowiadania. Potrafisz wzbudzać prawdziwe emocje, podziwiam Cię za to :D
OdpowiedzUsuńPzdr
Moja droga Patrycjo,
OdpowiedzUsuńczy ty chcesz, żebym się pochlastała w oczekiwaniu? Już zapominam o czym był ten fanfik! Dlaczego nie piszesz ;-; wiesz, że potrzebuję tego opowiadania (jak spędzę walentynki bez romansidła Zeva i Strażniczki?). Proszę, zasiądź i napisz rozdział. Może być krótki, ale napisz!