Sword

17 maja 2015

ROZDZIAŁ 45. Próby.



 Ciemne tunele, z rzadka oświetlone światłem sączącym się przez skalne szczeliny, zdawały się ciągnąć w nieskończoność.  Raz, podczas marszu, drużyna natrafiła na gromadę smoczych piskląt, które zaczęły ich zaciekle kąsać. Gdy tylko wywiązała się walka, do smocząt dołączyli kultyści. Potyczka była ciężka, a siły nie były wyrównane.

Isabella wraz z towarzyszami, od niepamiętnych czasów, byli zmuszeni walczyć w defensywie, nawzajem chroniąc swoje plecy.

Jak tylko uporali się z napastnikami, ruszyli dalej, po drodze natrafiając na pomieszczenie przypominające laboratorium. Wszędzie walały się instrumenty różnego przeznaczenia oraz tevinterskie księgi magiczne. Prócz tych wszystkich rzeczy, najdziwniejsze i najbardziej absorbujące uwagę drużyny, okazały się jaja, które wielkością dorównywały najdorodniejszym dyniom, jakie kiedykolwiek człowiek mógł zobaczyć na własne oczy. Ich skorupki były blade z fioletowymi smugami, a inne zdawały się skrzyć i opalizować w ciepłym świetle świec.


Alistair z pasją wyciągnął dłoń, chcąc dotknąć jaja. Zdziwił się, że skorupka, na oko wyglądająca na szorstką, okazała się gładka i przyjemna w dotyku. Szary Strażnik pogładził jajo napawając się jego ciepłem, którego tak bardzo łaknęły zmarznięte dłonie.

Zevran wziął jedno dorodne jajo w dłonie. Zaciekawiony przyłożył do niego ucho, nasłuchując, czy w środku coś żyło. Nie spodziewawszy się, że cokolwiek usłyszy, zaskoczony biciem serca, wypuścił je z rąk. Te uderzając o kamienną podłogę stłukło się, a ci co stali najbliżej niego zostali ochlapani białkiem.

Sten i Morrigan spojrzeli z grymasem na twarzach na swoje nogi oblepione przezroczystą śluzowata mazią, po czym zerknęli spod byka na głupkowato uśmiechającego się Zevrana.

Ten otrzepał nogi, starając się pozbyć się oblepiającej go obrzydliwości. Gdy uznał, że nie wyglądał tak tragicznie, zrobił krok w tył, tak na wszelki wypadek, widząc minę Stena.

– Niefortunna sytuacja – odezwał się qunarii swym grubym głosem, po czym ukucnął, chcąc bliżej się przyjrzeć przez przypadek uśmierconemu smokowi.

Morrigan skrzywiła się z obrzydzeniem widząc na wpół rozwinięty smoczy płód.

– Zostaw to, Stenie. Nie pomożesz mu. Jest już martwy – powiedziała obojętnie, przechodząc nad ciałkiem.

– Nie chcę mu pomóc – powiedział. – Mam zamiar go zjeść. Smoki są jadalne, prawda?

Isabella, która rozglądała się w poszukiwaniu czegoś przydatnego, słysząc propozycje Stena, tylko wzruszyła ramiona.

– Nigdy nie słyszałem o tym, by ktoś jadł smoki – powiedział Alistair.

– Chyba nikt na nie nie polował z myślą o zjedzeniu ich – sarknął Zevran, namyślając się. – Też marzy mi się ciepły posiłek, ogromny przyjacielu – zwrócił się do Stena – ale nie ryzykowałbym tym, że moglibyśmy się pochorować.

– Może masz słuszność – przytaknął Sten, wstając. – I tak nie wygląda apetycznie. Idziemy?

Isabella zaśmiała się pod nosem i tylko kiwnęła głową, opuszczając wylęgarnię.

W końcu dotarli do ogromnej kamiennej jaskini, w której, u wyjścia na powierzchnię, stało pięciu mężczyzn.

Dwóch z nich, już w podeszłym wieku, odzianych w ciepłe szaty, wyglądało na magów. Pozostała trójka była wojownikami z krwi i kości. Jeden, wyglądający na ich przywódcę, prezentował się nienagannie w srebrnej zbroi oraz z potężnym obusiecznym toporem.

Gdy dostrzegł intruzów przybrał złowrogi wyraz twarzy. Ciemne krzaczaste brwi zmarszczył, a usta wykrzywił w grymasie niezadowolenia.

– Dalej nie pójdziesz! – krzyknął gardłowo, ruszając z miejsca w kierunku nowoprzybyłych.

Isabella stanęła w miejscu, dłonie oparła o rękojeści miecza i sztyletu.

Alistair przystanął nieopodal Morrigan, gotów osłonić ją tarczą, gdyby wymagała tego sytuacja. Zaś Sten i Zevran, pewni swoich umiejętności, stali niemal rozluźnieni. Antivańczyk tylko wyjął z kieszeni pasa jedną rzutkę i bawił się nią w dłoniach.

– Zbezcześciliście naszą świątynię! Przelaliście krew naszych wiernych. Zamordowaliście nasze dzieci. Dosyć tego! Powiesz mi dlaczego to zrobiliście? – zwrócił się bezpośrednio do Isabelli, wyzywająco wskazując na nią palcem. – Po co tu przybyłaś?

Couslandówna rozejrzała się, chcąc się upewnić, że nikt inny nie czaił się w cieniu. Uspokojona brakiem obecności skrytobójców spojrzała prosto w ciemne oczy oskarżającego ich mężczyzny.

– Przybyliśmy tu po prochy prorokini Andrasty – odparła wyraźnie. – Kim jesteś? Widzę, że nie palisz się do bitki, jak reszta, która spotkaliśmy po drodze.

Mężczyzna zdumiony cofnął się o krok.

– Zrobiłaś to wszystko dla jakiejś pradawnej relikwii? Prorokini Andrasta pokonała samą śmierć i wróciła do wiernych w postaci wspanialszej niż można to sobie wyobrazić. Teraz nawet Imperium Tevinter nie zdołałoby jej zgładzić. Jaką ty  możesz mieć szansę?

– Dalej nie usłyszałam twojego imienia – przypomniała mu Isabella, zupełnie ignorując wypowiedziane przez niego słowa.

– Jestem Kolgrim i strzegę przejścia, gdyż do Andrasty mogą się zbliżać tylko uczniowie. Ale być może istnieje sposób w jaki odpłacisz za swoje złe uczynki – opowiedział z chorym błyskiem w oku.

– Czyżby?

– Wszyscy potykamy się w ciemnościach, zanim ktoś nas odnajdzie i wskaże drogę – odparł zagadkowo, po czym dodał, wyciągając przed siebie dłoń z fiolką:

– Spełnij moją prośbę, a puszczę was wolno. Wystarczy, że wlejesz tę krew do urny, gdy już weźmiesz garść potrzebnych ci prochów. Jeśli się zgodzisz, poproszę umiłowaną Andrastę, by pozwoliła wam na dojście do świątyni.

– Wyobrażam siebie, co by się stało, gdyby była tutaj Wielka Kapłanka. Głowa by jej eksplodowała. Nie żartuję – odezwał się Alistair.

– Jesteś tylko kolejnym szaleńcem, który stoi na mej drodze – powiedziała Isabella do Kolgrima, odsuwając się w bok, dając tym samym Zevranowi czysty rzut.

Kolgrim padł na ziemię nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Jego towarzysze zaskoczeni sytuacją nie mieli szans odparcia ataku.

Morrigan posłała w stronę magów dwie potężne kule ognia, a Sten ruszył przed siebie niczym taran, powalając na łopatki stojącego najbliżej niego kultystę. Zamachnął się swoim potężnym mieczem i wbił go w pierś leżącego mężczyzny.

Alistair wraz z Zevranem rzucili się biegiem do ostatniego przeciwnika, który nerwowo się rozglądał w poszukiwaniu jakiejkolwiek drogi ucieczki. W końcu do niego dotarło, że tak, czy inaczej może zginąć, więc postanowił polec w walce, a nie jak tchórz ze sztyletem wbitym między łopatki.

W tym samym czasie Isabella wyjęła fiolkę z zaciśniętych palców martwego Kolgrima. Trzymała ją na otwartej dłoni, przypatrując się jej uważnie, zastanawiając się, czy powinna ją zabrać. Alistair wymierzał serię ciosów tarczą, mocno przy tym kiereszując twarz przeciwnika, gdy wsunęła znalezisko do kieszeni z tyłu pasa.

– Hej! – krzyknął Zevran z pretensją, widząc jak miecz Alistaira zakończył żywot walczącego z nim mężczyzny. – Mogłeś się podzielić.

– Dla ciebie to zabawa? – spytał Alistair, strzepując z oręża krew.

Zevran tylko wzruszył ramionami, na odchodnym posyłając trupowi kopniaka pod żebra.

– Zachowujecie się jak bachory – syknęła w ich kierunku Morrigan, kierująca się do wyjścia z jaskini.

Za nią, posyłając uśmiech Zevranowi, podążyła Isabella oraz Sten, wyglądający na bardzo zadowolonego.

– Sten! – zawołał za nim Zevran, podbiegając do wielkoluda. – Czy mi się wydaje, czy się uśmiechasz? – spytał z ciekawością, przypatrując się o wiele wyższemu i potężniejszemu mężczyźnie.

Fioletowe oczy zerknęły na elfa.

– Żyjemy. To chyba doskonały powód do radości.

– Powiedz to, jak będziemy spowrotem w Redcliffe – mruknął, idący za nimi Alistair.

– Dobrze – odpowiedział Sten, uznając rozmowę za skończoną.



Kiedy opuścili ciemną jaskinię, musieli zmrużyć oczy. Słońce wisiało wysoko na niebie oślepiając ich blaskiem, odbijającym się od śniegu.

Znajdowali się w dolinie, a wokół pięły się potężne Góry Mroźnego Grzbietu. Ruiny walących się budowli skrzyły się od szronu. Pomiędzy starymi budowlami, mającymi czasy swojej świetlanej przeszłości za sobą, zawodził wiatr, podrywając w powietrze zamarznięte drobiny.

Isabella przystanęła, osłaniając oczy dłonią. Wpatrywała się w otaczający ją krajobraz. Nie potrafiła nacieszyć wzroku. Myślała, że odkąd ujrzała krasnoludzie państwo Orzammar, już nigdy nie będzie świadkiem czegoś równie pięknego.

Obraz bogato zdobionego, wyciosanego w skale Orzammaru oraz Głębokich Ścieżek na zawsze wypalił się w jej pamięci. Jednak kruszejące budowle, zdające się wyrastać z otaczających ich gór, spowite śniegiem i skrzące się od lodu wydawały się być nie z tego świata.

Alistair i reszta zaczęli schodzić w dół doliny. Pomiędzy małym jeziorkiem a kamiennym okręgiem z kolumn, który równie dobrze przed laty mógł być budynkiem o mocnych ścianach, prowadziła ich kamienna ścieżka, kończąca się pod drewnianymi wrotami, stojącej na krańcu doliny monumentalnej budowli.

Isabella przymknęła oczy, rozkoszując się zapachem świeżego powietrza. Po chwili poczuła czyjąś dłoń na swoich lędźwiach.

– Widać jesteśmy na miejscu. – Usłyszała głos Zevrana tuą przy uchu. – Za parę dni miniemy bramy zamku Redcliffe, gdzie czekają na nas ciepłe łóżka.

– Na twoim miejscu, zanadto bym się do tych luksusów nie przyzwyczajała – odparła, spoglądając na niego. – W końcu będziemy zmuszeni wyruszyć do Bercilian.

– Isabello, Zevranie! –  zawołał Alistair. – Idziecie? Czy potrzebujecie specjalnego zaproszenia?

Couslandówna bez słowa podążyła za Alistairem i resztą. Zevran stał przez chwilę napawając się widokami, jednak nie spoglądał po górach, czy budowlach. Z lubieżnym uśmiechem ruszył przed siebie, wpatrując się w kołyszące się biodra Szarej Strażniczki.

– Ci ludzie to naprawdę jacyś wariaci – zagaił wesoło Alistair, gdy szli jedną grupą. – Gdzie jest ta odrodzona Andrasta, której widok miał nam zmrozić krew w żyłach? – spytał z kpiną w głosie.

Jak na zawołanie w oddali rozbrzmiał ryk, jakiego jeszcze nie słyszeli.

Z przerażeniem stanęli w miejscu.

– Słyszycie to? – spytał Zevran, mając na myśli, odgłos miarowych uderzeń, jakby ktoś strzepywał mokre prześcieradło, tylko że mocniej i głośniej.

Morrigan rozszerzyła oczy ze zdumienia, gdy do niej dotarło, czym był ten dźwięk.

– Kryjcie się! – zawołała, spoglądając w niebo i popędziła w pierwsze osłonięte miejsce.

Reszta uczyniła to samo. Rozpierzchnęli się w różne strony, byleby jak najszybciej dopaść choćby mały kąt dający schronienie.

W momencie, gdy Sten przyparł do muru, osłonięty jednie przez cień, nad doliną przeleciał ogromny smok. Z głośnym pomrukiem, twardo wylądował na jednym z klifów. Dało się słychać jego oddech, wydobywający się z potężnego cielska. Sapnął przeciągle, zamachał skrzydłami, po czym złożywszy je, ułożył się na skale zwijając w kłębek. Długi na piętnaście metrów ogon, pokryty twarda łuska oraz nadziany ostrymi kolcami, zwisał ze skały i poruszał się miarowo, niczym u kota, wylegującego się na słońcu.

Morrigan wychyliła się spod skalistego dachu i spojrzała w górę. Nie zauważywszy smoczego łba, z ulgą wypuściła trzymane w płucach powietrze. Powoli, starając się nie narobić hałasu opuściła kryjówkę. Stanąwszy na ścieżce, pomachała do Alistaira i reszty.

Szary Strażnik – blady na twarzy – podszedł do wiedźmy. Za nim dołączyli Isabella, Sten oraz Zevran, równie przejęci jak on.

– Ty zawsze musisz coś wykrakać – syknęła Morrigan w  stronę templariusza, starając się nie podnosić głosu.

– Nie życzyłem sobie ogromnego smoka – wyszeptał.

– Błagam, nie zaczynajcie się kłócić – powiedziała cicho Isabella, załamując ręce. – Idziemy dalej – zażądała. – Tylko nie róbcie hałasu.



 Sten naparł rękoma na dwuskrzydłowe wrota i pchnął je z całej siły. Rozległo się donośne, niesione przez echo skrzypienie zardzewiałych zawiasów. Smok poruszył się niespokojnie, a Alistair pchnął Morrigan wraz z Isabellą do środka.

Zevran wszedł tyłem nie spuszczając z oczu bestii, śpiącej na klifie. Za nim wszedł Sten, zatrzaskując za sobą drzwi.

Gdy tylko znaleźli się we wnętrzu budowli, w pochodniach zapalił się ognień z głośnym syczeniem, trawiąc tkaniny nasiąknięte nafta, oświetlił surowe, pozbawione jakichkolwiek ozdób pomieszczenie.

W przejściu do jego dalszej części stał mężczyzna.

Był wysoki oraz postawny. Ciało okrywała mu srebrzysta zbroja, a na głowie miał hełm ozdobiony smoczymi skrzydłami. Jego wzrok zdawał się być pusty i pozbawiony jakichkolwiek emocji. Patrzył przed siebie, zupełnie jakby nie dostrzegał stojących przed nim ludzi.

Isabella spojrzała na przyjaciela stojącego tuż obok niej. Alistair wzruszył tylko ramionami, jakby ją pytał „co dalej?”. Szara Strażniczka zacisnęła dłonie w pięści i ruszyła przed siebie. Wiedziała, że byli już tak blisko. Zaczynała wierzyć, ze ta cała wyprawa nie była na próżno.

Mężczyzna w końcu ją zauważył. Spojrzał prosto w jej niebieskie oczy, penetrując jej duszę. Couslandówna poczuła, że ścisnęło się jej gardło, a po plecach przeleciał ją lodowaty, nieprzyjemny dreszcz.

– Witaj, pielgrzymie – odezwał się mężczyzna, jednak jego głos brzmiał jakby składał się z wielu innych.

– K-kim jesteś? – wyjąkała Isabella, gdy poczuła, że znowu była w stanie mówić.

W tym czasie jej zaciekawieni towarzysze podeszli bliżej.

– Jestem Strażnikiem, obrońcą Urny Świętych Prochów – odparł beznamiętnie. – Całe lata na to czekałem.

Alistairowi Strażnik Urny przywodził na myśl Wyciszonych, którzy nie byli zdolni do odczuwania emocji.

– Czekałeś na mnie? – zdziwiła się Isabella, podchodząc jeszcze bliżej, uważnie się przypatrując zagradzającemu jej przejście człowiekowi.

Z lekką konsternacją dostrzegła, że gdy spojrzała pod odpowiednik kątem, mogła dostrzec prześwitujące przez niego wzory na drzwiach.

– Jesteś pierwszą osobą, która tu dotarła od bardzo dawna. Ochrona Urny i przygotowanie drogi dla wiernych, którzy przybędą oddać cześć Andraście jest moim obowiązkiem, moim życiem.

– To musi być strasznie monotonne – zauważyła Morrigan z przekąsem, lecz Strażnik Urny nawet na nią nie spojrzał.

– Służba daje mi radość – powiedział.

– Chcielibyśmy zobaczyć Urnę – powiedział Alistair, który, tak jak reszta, pragnął końca tej wyprawy.

– Przyszliście, aby oddać Andraście cześć i tak będzie, jeśli okażecie się godni – wyjaśnił Strażnik.

– Potrzebuję Prochów, by uleczyć pewnego szlachcica – nalegała Isabella.

– Musisz jednak dowieść swojej wartości – powiedział mężczyzna, jakby nie zamierzał dyskutować. – To nie ja ocenię twoją wartość. Do tego służy Próba. Jeśli okażesz się godna, ujrzysz Urnę i będzie ci wolno zabrać ze sobą odrobinę Prochów, jeśli nie…

– W porządku, miejmy już to za sobą – przerwała mu Isabella, która miała już dość tej rozmowy.

– Zanim pójdziesz, muszę cię o coś zapytać. Wiem, że niełatwo było ci się tu dostać. Twoja przeszłość naznaczona jest cierpieniem, zarówno twoim, jak i innych – mówił Strażnik Urny, a Isabella skrzyżowała ręce na piersi, czując, że to, co usłyszy nie będzie przyjemne. – Porzuciłaś swoich rodziców, zostawiając ich w rękach Rendona Howe’a, wiedząc, że on nie okaże im litości. Powiedz mi, pielgrzymie, czy zawiodłaś ich?

Isabella stała jak wryta. W głowie, jak na zawołanie ujrzała ojca i matkę i, tak jak zawsze, od tragedii w Wysokożu, nie widziała ich uśmiechniętych. Od tamtej nocy, zawsze, gdy ich wspominała, widziała ich pokrytych krwią.

Zevran poruszył się, jakby chciał do niej podejść, powiedzieć coś, jednak przeszkodziła mu w tym Morrigan, łapiąc go za przedramię, kręcąc przy tym głową.

– To Howe zdradził mojego ojca – wyszeptała Isabella przez zduszone gardło. – Nie ja – dodała ostrzej, starając się z całych sił powstrzymać napływające do oczu łzy.

– A zatem nie żyjesz dawnymi błędami, ani swoimi, ani innych.

– Innym łatwo oceniać co zrobiłeś po fakcie, ale to niczego nie zmienia – zauważył gorzko Alistair.

– A co z tymi, którzy są z tobą? – spytał Strażnik Urny, po raz pierwszy patrząc na każdego z osobna, a po chwili jego wzrok zatrzymał się na Alistairze. – Alistair, rycerz i strażnik Zastanawiasz się czy sprawy potoczyłyby się inaczej, gdybyś był przy Duncanie na polu walki.

– Ja… – Alistair wbił spojrzenie w podłogę. – Tak – odpowiedział spoglądając przed siebie. – Gdyby to Duncan ocalał, nie ja, wszystko byłoby lepiej.

– A elf z Antivii? – spytał Strażnik patrząc wyczekująco na Zevrana.

– Moja kolej? Hurra. Jestem taki podekscytowany – sarknął z lekkim rozbawieniem.

– Zabiłeś wiele osób. Ale czy jest ktoś kogo żałujesz bardziej niż kobiety imieniem…

Rinna, pomyślała zszokowana Isabella, przypominając sobie pokreślony wpis w dzienniku Zevrana.

– Skąd o tym wiesz? – Zevran zadał pytanie, a z jego głosu zniknęła jakakolwiek wesołość, pozostawiając tylko chłód.

– Wiem wiele. Wolno mi – odparł mężczyzna. – Nie odpowiedziałeś na pytanie. Czy żałujesz?

– Tak – powiedział ostro. – Odpowiedź brzmi tak, jeśli koniecznie chcesz wiedzieć. Żałuję, a teraz przejdź dalej – warknął, przeczesując włosy i odchodząc od reszty.

Przystanął nieopodal ciężkich wrót, którymi się tu dostali. Isabella obróciła się za nim. Stał, oddychając ciężko, a na jego twarzy, prócz jawnego cierpienia, malowało się ogromne poczucie winy. Zevran oparł się plecami o ścianę, dostrzegając, że był obserwowany. Spojrzał prosto w oczy Isabelli, kiwając lekko głową. Couslandówna w mig zrozumiała, że gdy tylko nadarzy się okazja usłyszy historię Zevrana. Prawdziwą historię, a nie przechwałki dotyczące zabijania książąt, czy wysoko postawionych urzędników.

– A ty, Morrigan? – Wiedźma stała nie kryjąc irytacji. – Córko Flemeth, co…?

– Odejdź, duchu – fuknęła, machając lekceważąco ręką. – Nie będę się bawić w twoje gierki.

– Nawet na mnie nie patrz – mruknął Sten, stojący nieopodal.

– Dobrze więc. Droga wolna. Obyście znaleźli to, czego szukacie – powiedziawszy to mężczyzna rozpłynął się w powietrzu, a drzwi, które miał za sobą, stanęły otworem.

Weszli do podłużnej komnaty, w której znajdywało się osiem duchów. Każdy czekał na wyznaczonym miejscu, po czterech naprzeciwko siebie. Na końcu pomieszczenia były kolejne zamknięte wrota.

– Echo z krainy cieni szepce, o rzeczach, które się wydarzą. O czym mówię? – odezwał się pierwszy duch z prawej, przypominający dorosłą kobietę.

– Zagadki – prychnęła Morrigan. – Cudownie.

– Niech każdy podejdzie do innego bytu i postara się odpowiedzieć na pytanie – zaproponował Alistair. – Tak wyjdziemy stąd szybciej, niżeli mielibyśmy razem chodzić od jednego ducha do drugiego.

Isabella kiwnęła głową, że się zgadza.

Gdy każdy poszedł w swoją stronę, spojrzała na twór po prawej. Z ciekawością, wyciągnęła rękę, by dotknąć nieistniejącej kobiety. Sama nie wiedząc, czego się spodziewała, cofnęła dłoń, którą przeszyła ducha na wylot.

– Mówisz o snach – powiedziała Isabella.

– Miałam sen – odezwała się zjawa – w którym moja córka spała na mej piersi. Sen ukazał jej życie, zdradę, która ją spotkała i śmierć. Jestem smutkiem i żalem. Jestem matką, tocząca rzewne łzy nad córką, której nie zdołała ocalić.

Duch zmienił się w błękitną mglistą poświatę. Isabella spostrzegła, że te, z którymi rozmawiali Zevran i Alistair również stały się dymem, który został zaabsorbowany przez zamknięte wrota.

Morrigan odgadnęła już kolejną zagadkę i przeszła wysłuchać kolejnej, tak jak Alistair i Zevran, tylko Sten stał za Isabellą i myślał. Couslandówna podeszła do niego i przyjacielsko poklepała po plecach.

– Chodzi ci o góry, duchu? – odezwał się w końcu Sten.

– Tak – przyznała zjawa, wyglądająca jak uczeń Zakonu. – To ja zabrałem Prochy Andrasty z Tevinteru i przeniosłem je w góry na wschodzie, gdzie będzie mogła po wsze czasy spoglądać w niebo swego Stwórcy… Nie mogliśmy znaleźć lepszego grobowca.

Zakonnik rozpłynął się, a Sten najwidoczniej odetchnął z ulgą. Spojrzała w dół, napotykając wzrok Isabelli, która uśmiechała się do niego ciepło.

– Udało mi się, kadan. Wolałbym nie myśleć, co by się stało, gdyby któreś z nas nie znało odpowiedzi.

– Nigdy w ciebie nie wątpiłam, Stenie. Ani w twą siłę, ani w twą mądrość – odparła, po czym ramię w ramię ruszyli ku otwierającym się wrotom.

Zevran, Morrigan i Alistair stali przed wyjściem, patrząc przed siebie bez słowa.

– Dlaczego stoicie jak kołki?– spytała Isabella, przeciskając się między przyjaciółmi. –Ruszcie tyłki. Mamy odnaleźć ur… – urwała, stając w miejscu.

Jej serce biło mocniej niż dotychczas, targane żalem i smutkiem. Zatkała rozdziawione usta dłonią, tłumiąc w sobie szloch. Niepewnie zrobiła krok, a później kolejny i następny.

– Ojcze – wyrwało się jej z zaciśniętego gardła. – Tato…

Bryce Cousland patrzył czule na swoje najmłodsze dziecko. To po nim odziedziczyła czarne włosy oraz niebieskie oczy, a także zawzięty charakter.

Duch uśmiechnął się.

– Dziecko moje – powiedział głosem nieżyjącego teyrina Wysokoża. – Wiesz, ze mnie już nie ma i żadne twoje modły nie sprowadzą mnie spowrotem. – Isabella tylko pokiwała głową i podeszła jeszcze bliżej, chcąc nacieszyć oczy widokiem ojca. – Dziecinko, wiem, że za mną tęsknisz, ale moja śmierć nie może dłużej na tobie ciążyć. Tak powinno być. Patrz przed siebie, nie oglądaj się i nie załamuj. Masz przed sobą potwornie długą drogę i musisz być przygotowana. Dlatego daję ci to – to powiedziawszy, wyciągnął przed siebie dłoń, w której spoczywał złoty medalion z grawerunkiem dwóch splecionych ze sobą gałązek – herbu Cousland. – Wiem, że dokonasz z tym wielkich rzeczy.

Postać wyglądająca, jak Bryce Cousland i przemawiająca jego głosem zniknęła, a Isabella wpatrywała się w miejsce, gdzie jeszcze przed sekunda widziała ojca. W dłoni zaciskała otrzymany medalion. Czuła bijąca od niego moc, a może tylko się jej zdawało.

– Wszystko w porządku? – Pierwsza odezwała się Morrigan, przystając obok przyjaciółki.

– Możemy iść – odparła Isabella ochrypłym głosem, zakładając wisior na szyję.

Jeszcze raz rzuciła okiem na rodowy herb, uśmiechając się smutnie.

Kolejną próbą było pokonanie cienistych kopii samych siebie. Morrigan walczyła z Morrigan, Sten ze Stenem… Nikt nie włączył jak dotychczas, o życie, czy wyższy cel. Każdy zadawał ciosy pragnąc tego z całego serca. Miło się wrażenie, że był to swoisty rytuał oczyszczenia. Oczyszczenie polegające na zabiciu samego siebie, tej części natury, przeszłości, historii, z których nie było się dumnym.

Gdy cienie rozpłynęły się w powietrzu, tak jak i pozostałe mary, zaabsorbowały je drzwi, za którymi, prócz wąskich płyt naciskowych, znajdywała się przepaść.

– Jest plus – powiedział Zevran, łapiąc się pod boki. – Tam już nie ma drzwi – sarknął, mówiąc o ciepłym świetle bijącym z drugiego końca pomieszczenia.

– Ktoś ma jakiś pomysł? – zagaił Alistair.

Sten, rozglądając się, przez przypadek nacisnął jedną z płyt. Z głośnym trzaskiem nad przepaścią zmaterializował się na w pół przeźroczysty kawałek mostu.

– Sten, jesteś genialny – zawołał Alistair.

Męczyli się z tworzeniem mostu ponad godzinę. Dopiero, gdy byli pewni, który element za którą część mostu odpowiada Isabella postanowiła przejść na drugą stronę.

– Nie – zaprzeczył Sten. – Nie możesz się poświęcać, kadan. Ty masz świat do uratowania, a ja tylko grzechy do odkupienia. Pozwól mi to zorbić. Pozwól mi przejść.

– Stenie… – zaczęła Isabella.

– Jeśli myślisz, że bym cię puścił, to grubo się mylisz – powiedział ostro Zevran, patrząc nieodgadnionym spojrzeniem na Couslandównę.

– Zastąpię Alistaira – zgodziła się w końcu.

– Masz – powiedział Alistair, podając Stenowi linę, która leżała w kącie, jakby czekał na użycie.

– Nie. To próba i jestem na nią gotów.

Każdy po kolei zaczął zajmować konieczne miejsca, a Sten szedł krok za krokiem, stając na zmaterializowanych częściach mostu. W końcu doszedł na sam koniec. Coś trzasnęło, a płyty wszystkie płyty naciskowe wsunęły się w posadzkę.

– Co teraz? – spytał Zevran, unosząc ramiona.

Morrigan nic nie mówiąc zeszła ze swojego miejsca. Płyta nie odskoczyła, tak jak to robiła każdorazowo, gdy tylko zwolniło się nacisk.

– Sądzę, że możemy przejść na drugą stronę – powiedziała czarodziejka.



Wkroczyli do wielkiej komnaty. Pod przeciwległą ścianą stał posąg Andrasty do którego prowadziły stopnie. Na ich szczycie można było dostrzec urnę. Drogę zagradzały im płomienie.

– Tu coś jest napisane – zauważył Alistair, wskazując ołtarz, stojący przed ścianą ognia. – To wiele wyjaśnia – mruknął, podchodząc bliżej.

– I co? – spytała Isabella.

– Ktoś z nas musi wszystko, co na sobie, położyć na ołtarzu i nagi przejść przez płomienie – powiedział, krzywiąc się.

Zevran zerknął po wszystkich unosząc brwi, po czym, zaczął rozpinać pasy, rozwiązywać karwasze, ściągać buty i rozplątywać sznur kończący warkocz. Podszedł do ołtarzu i po kolei zaczął na nim składować części swojej garderoby i wyposarzenia. Gdy już został w samych spodniach Alistair wyjąkał:

– O-oszalałeś?

– Pytasz, bojąc się, że ujrzysz moje ciało i dojdzie do ciebie, że wyglądam lepiej niż ty, czy dlatego, ze boisz się o to, bym nie umarł płonąc żywcem.

– Właściwie to oba warianty – powiedział z przekąsem Alistair.

– Spokojna głowa, mój słodki templariuszyno – mówiąc to, zrzucił z siebie spodnie i wkroczył w płomienie.

______


Brat Genitivus mimo próśb Leliany, by z nimi wrócił do miasta, nie wykazał chęci. Został w Azylu, by badać świątynię. Nawet nie chciał słuchać o niebezpieczeństwach z tym związanych. Isabella obiecała mu, że, gdy tylko zawitają do Redcliffe, poprosi banna Teagana o wysłanie do Azylu żołnierzy.



Bramy zamku Redcliffe minęli późną nocą, w cztery dni od opuszczenia granicy Azylu. Gdy wszyscy zaczęli wspinać się po schodach, Isabella nie poszła za nimi.

– Zwariowałaś? – zawołał za nią Zevran, równie wymarznięty, głodny i wycieńczony, jak reszta jego towarzyszy podróży. – Naprawdę sądzisz, że Wynne zostawiłaby go w psiarni?

Isabella uśmiechnęła się pod nosem. Naprawdę stęskniła się za Rufusem i jego miękkim futrem, a nawet za tym cuchnącym odorem z pyska.

– Nie wygłupiaj się – powiedział, wyciągając do niej rękę, w niemym geście prosząc, by weszła do zamku.

Morrigan, Alistair, Leliana i Sten już zniknęli za wrotami. Stojący w nich strażnik, który eskortował ich spod bramy wyglądał już na zniecierpliwionego.

Couslandówna, ociągając się weszła po schodach. Podała Zevranowi rękę, a on przygarnął kobietę do siebie, i wziął ją na ręce. Isabella nie opierała mu się. Nim doszli do sypialni, zasnęła w jego ramionach.



 _________________________________________
Byłabym wdzięczna za zignorowanie jakichkolwiek 
błędów, bo jest to nówka sztuka jeszcze nie zbetowana.
 
Ten rozdział chyba najtrudniej mi się pisało. Nawet
chciałam Próby podzielić na dwa rozdziały, ale
powiedziałam sobie NOPE. To jest tak żmudna część
gry, że ciągnięcie tego przez dwa rozdziały byłoby 
katorgą.

Mam nadzieję, że jesteście usatysfakcjonowani, tak jak
i ja jestem.

Pozdrawiam Was.
Wasza P.





9 komentarzy:

  1. Super rozdział, nie mogę się doczekać opowieści Zevrana. Naprawdę ładnie go napisałaś, nie za szczegółowo ani nie za ogólnie, nawet nie ma czego się przyczepić :-D Ah, chyba trzeba znaleźć chwilę i przejrzeć miniaturki :-) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem usatysfakcjonowana.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam mega pomysł na minaturkę. Często jest tak, że kiedyś czytam opowiadania o DA, to Alistair siedzi na tronie -sam,z Anorą lub Bohaterką Fereldenu. A gdyby tak napisać o jego życiu po tym, jak został po prostu Strażnikiem? wersja pierwsza: ślub w lesie ze Strażniczką, w razie gdyby byli zakochani, jakieś ich przygody wiesz, coś na zasadzie żyli długo i szczęśliwie, po opuszczeniu Strażników, mogli np uciec zmęczeni plagą! <3. druga opcja: tułaczka Alistaira po stracie ukochanej, picie - wyjaśnienie jak trafił do Kirkwall (można go czasem spotkać przecież w karczmie). :D albooo drugi pomysł opowiadanie: Strażnik lub Strażniczka słyszą Powołanie - i opis ich historii, tego jak idą na Głębokie Scieżki, czy coś podobnego :D - wpadło mi to przed chwilą do głowy, napisałam więc szybko, żeby nie zapomnieć. Może kiedyś zastanowisz się, nad którymś pomysłem. :D
    Biorę się za czytanie rozdziału, którego jestem mega ciekawa.

    Rozmowa ze Strażnikiem prochów - boska <3

    'Echo z krainy cieni szepce, o rzeczach, które się wydarzą. O czym mówię? ' - nie było tam czegoś jeszcze o tym, że przychodzi w nocy, odchodzi nad ranem? to w sumie dość istotne było.

    'Gdy cienie rozpłynęły się w powietrzu, tak jak i pozostałe mary, zaabsorbowały je drzwi, za którymi, prócz wąskich płyt naciskowych, znajdywała się przepaść.' - piszesz tutaj, że były w środku płyty naciskowe, a zaraz pytanie Aliego, co powinni zrobić. :D niedomyślni tacy.

    Szkoda, że tak zdawkowo są opisane te próby, tzn.jasne, rozumiem, musiałabyś poświęcić cały rozdział na każdą z prób, niemniej zdecydowanie rozdział jest napisany dla osób, które w gry grały - a wiem, że chciałaś, by opowiadanie było też dla całej reszty. :D I rozmowa z ojcem, taka w jednym zdaniu. Brakowało mi tam czegoś :D

    'wyposarzenia' - wyposażenia :)

    Ta część gry zdecydowanie była żmudna. Napisane trochę zdawkowo, ale zdecydowanie Cię to tłumaczy. Byłam ciekawa, czy pominiesz ten fragment gry i się cieszę, że jednak tu jest. :)

    PS: jest tutaj jakaś opcja, w którą kliknę i która np będzie mi wysyłać powiadomienia na e-maila, że nowości pojawiają się na blogu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety nie, albo nie mam takiego widżetu i musiałabym poszukać na bloggerze, ewentualnie sama mogę się pofatygować i Cię informować ;)

      Usuń
    2. Jeżeli nie masz nic przeciwko, to ja bardzo chętnie skorzystam :D

      Usuń
    3. To odezwij się do mnie (znajdziesz w "o mnie') na maila to sobie go zapisze, bo po co masz tu podawać i upubliczniać ;)

      Usuń
  4. Witam,
    żal mi tego małego smoka, udało im się te próby ciekawie opisane..
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń