Sword

17 października 2013

Utracona Wolność.



Był pochmurny, lecz spokojny dzień. Na jeziorze Calenhad stała Wieża Kręgu Maginów, dumnie pięła swe mury wysoko, ku zachmurzonemu niebu. Od skał, z których zostały wyciosane poszczególne cegły, odbijały się pojedyncze promienie słońca. Pomostem w kierunku łodzi transportujących ludzi do wieży zmierzało trzech mężczyzn.

Dwóch z nich, dumnych i wyprostowanych, było odzianych w lśniące zbroje z wyrytym symbolem zakonu na napierśnikach. Starali się utrzymać szamocącego się miedzy nimi młodzieńca. Był to na oko około dwudziestopięcioletni chłopak o jasnych włosach koloru dojrzałej pszenicy. W jego piwnych oczach czaiła się panika i strach, a na twarzy malowała gorycz.


– Zostawcie mnie! Nie macie prawa! – krzyczał pojmany. – Nie! Nie dam się zapuszkować! Nie spędzę reszty życia w tym... czymś!

– Zamknij się, magu! dla twojej informacji mamy takie prawo – warknął jeden z templariuszy zza swojej przyłbicy.

Słońce przedzierające się przez chmury dopełniało nieprzyjemnego widoku. Nad taflą jeziora leniwie latały komary. W zaroślach słychać było żabi rechot, który w tamtej sytuacji zdawał się drwić z próbującego się oswobodzić za wszelką cenę człowieka.

Anders, bo tak się nazywał ów nieszczęśnik, sam nie wiedział, skąd dokładnie pochodził oraz gdzie się urodził. Tułał się z wioski do wioski, żebrząc o kawałek chleba albo imając się  rożnych prac. Od najmłodszych lat wiedział, że był inny. Wiedział też, że miał dar, jakiego inne dzieci nie posiadały. Potrafił sprawiać, że w środku lata kałuże pokrywały się grubą warstwą lodu. Kiedy zaś ziemia była w okowach lodu, potrafił się ogrzać za pomocą swojej siły woli, wtedy z jego rąk buchały ciepłe i przyjemne płomyki.

 Anders jeszcze zaledwie dwa dni temu wędrował do pobliskiej wioski Redcliffe. Słyszał, że tamtejszy arl jest łaskawy dla przyjezdnych i przyjmuje większość na służbę w zamku. Nie mógł wiedzieć, że rycerze podążający w tym samym kierunku, co on, byli templariuszami. W zasadzie nigdy przedtem żadnego nie spotkał. O wysłannikach Zakonu wiedział tyle, ile podsłuchał w rozmowach wieśniaków z okolicznych wiosek. Chodziły wieści, że templariusze to bezwzględni łowcy magów, którzy nie cofną się przed niczym, by schwytać apostatę. Wszystkie plotki, jakich zwykł słuchać, opisywały tylko działanie rycerzy, nigdy ich wygląd.

Był głupcem.

Sztuka, którą władał, nie była przeznaczona dla oczu zwykłych śmiertelników. Jednak próżność go zgubiła. Chciał się pochwalić i zaimponować towarzyszącym mu żołnierzom. Nie zdążył rozniecić płomienia w swych rękach, a już został powalony na ziemię antymagiczną aurą – Świętym Uderzeniem. Jeśli celem był mag, stracił on swoją energię magiczną i odnosił dodatkowe obrażenia, dzięki czemu nie był w stanie rzucić nawet najprostszego zaklęcia.

– Na mocy prawa nadanego mi przez Zakon, Stwórcę oraz Andrastę, ja, templariusz Miles Arwen, pozbawiam cię wolności na podstawie twych zdolności magicznych. Za swą naturę zostajesz zesłany do Kręgu Maginów, gdzie w odosobnieniu szkolony będziesz i obserwowany. Próby stawiania oporu będą postrzegane jako zachowanie agresywne oraz mogą skutkować  natychmiastową egzekucją. – Anders leżał oniemiały, przygwożdżony ciężarem rosłego mężczyzny.

Związali mu ręce i zaczęli prowadzić na północ, ku Kręgu.





– Błagam! Zostawcie mnie! – krzyczał przeraźliwie, gdy jeden z templariuszy wrzucił go do łódki.

Krzyki mężczyzny zaczęły wzbudzać zainteresowanie ludzi przebywających w karczmie nieopodal.

– Błagam, nigdy nikomu nie zrobiłem krzywdy! Puśćcie mnie!

Uderzenie; zapiekł go policzek.

  Zamilkniesz wreszcie, szumowino?! Nikt cię nie morduje!

Mag ze zrezygnowaniem oparł głowę na kolanach. Jego złociste włosy sięgające ramion otoczyły mu twarz. Patrząc z daleka, można pomyśleć, że spływał na niego wodospad płynnego złota.

Bał się. Słyszał różne rzeczy o Kręgu, przerażające rzeczy. Powiadali, że stamtąd się już nie wychodzi. On kochał wolność, tak naprawdę wszystko, czego pragnął, to wolność!

Łódka odbiła od brzegu. Nie było już szans na ucieczkę. Anders spojrzał tęsknym wzrokiem na oddalający się brzeg, po czym zwrócił oczy na olbrzymią budowlę, która przyprawiała go o dreszcze.

Podróż nie była długa. Gdy dobili, czekały na nich dwie osoby.

– Wstawaj! – odezwał się ten sam rycerz, który go uderzył. Jego głos tym razem był cieplejszy i złudnie milszy.

Anders podniósł się bez ociągania, bo jaki teraz sens miała walka?

– Witaj, młodzieńcze – odezwał się postawny, siwiejący templariusz. – Nazywam się Gregor, jestem tu komturem, a to jest Irving, Pierwszy Zaklinacz.

Stojący obok niego brodaty starzec o ufnych oczach podszedł do apostaty, po czym zdjął mu z nadgarstków więzy.

– Nie pętamy tu swoich. Teraz to będzie twój dom, a ja zrobię co w mojej mocy, by ci było tu jak najlepiej. Jak cię zwą, mój drogi chłopcze? – spytał z wyraźną troską w głosie.

– Jestem Anders. – Człowiek odwrócił twarz ku zachodzącemu słońcu.

W jego zwężonych oczach była zawarta cała gorycz i smutek utraconej wolności.

Był pochmurny, lecz spokojny dzień. Na jeziorze Calenhad stała Wieża Kręgu Maginów, dumnie

3 komentarze:

  1. Ogólnie podoba mi się pomysł z napisaniem cokolwiek o innych bohaterach - o ich przeszłości, i jak wygląda to w Twojej głowie. Lubię postać Andersa, którego moim zdaniem "zepsuli" w drugiej części. Jednakże nie o tym mowa. Bardzo smutny tekst, szczególnie ostatnie zdanie.
    Tak poza tym, bardzo cieszę się, że pojawiło się tu coś nowego. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak to opowiadanie pasuje do Andersa, jeszcze sprzed wydarzeń w Przebudzeniu. Wierzę, że taki właśnie był, naiwny i łatwowierny, zanim życie w Kręgu uświadomiło go o prawdzie i zanim poznał Justyniana. Miałam dreszcze jak czytałam ostatnie zdanie, świetne powiązanie z początkiem :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo lubię Andersa, to moja druga miłość zaraz po Fenrisie. Choć sama dwójka nie dorównuje jedynce, i tak czuję do niej ogromny sentyment, coś mi się zdaje, że po Originie czekają mnie kolejne przygody (ale to dopiero jak wrócę z Woostockuu <3)

    OdpowiedzUsuń