– Ludzie zaczynają gadać, chodzą plotki na
temat ciebie i tego chłopca! – Młoda kobieta odziana w suknię z drogiego
materiału stała na wprost biurka, na którym opierała starannie wypielęgnowane
dłonie.
Ostre, wręcz agresywne spojrzenie piwnych
oczu było utkwione w mężczyźnie siedzącym w fotelu.
– Isoldo, czuję się odpowiedzialny za tego
chłopaka. Żądasz niemożliwego.
– Niemożliwego, tak? – prychnęła kobieta,
odwracając głowę. – Jestem twoją żoną, Eamonie. I jako twoja żona nie chcę
podejrzanych sytuacji. Nie mam pewności, czy ten chłopiec nie jest twoim synem.
– On nie ma nikogo, najdroższa –
odpowiedział arl, wstając. Oparł się o biurko i pochylił nad nim nieznacznie. –
Jest sierotą. Urodził się na tym zamku i na tym zamku się wychował.
– Pokaż mi jakiekolwiek dziecko zwykłej
służki, które rezyduje w części mieszkalnej zamku jakiegokolwiek szlachcica
Fereldenu!
Eamon spuścił głowę, a jedną ręka pogładził
coraz dłuższą brodę okalającą jego twarz.
– Powtarzam ci, to nie jest mój syn –
powiedział, wzdychając. – Jednak jeśli obecność tego młodzieńca tak godzi w
twój honor i dumę, odeślę go do Zakonu.
I tak to
wszystko się zaczęło. Doskonale pamiętam tamtą rozmowę między arlem Eamonem a
jego jakże urodziwą małżonką, której jedynym życiowym celem, odkąd zamieszkała
w Redcliffe, było pokazywanie mi na każdym kroku, jak bardzo mnie nienawidziła.
A czemu byłem winny? Czemu Eamon tak bardzo pragnął, bym został w Redcliffe?
Dlaczego każdy zawsze dbał o to, by włos mi z głowy nie spadł?
Odpowiedź nie
jest prosta, a może jest, jednak ja sam stwarzam nie istniejący problem? Nie
wiem. Zacznę więc od początku.
Nazywam się
Alistair. Mojego nazwiska lepiej nie będę zdradzać; każdy, gdy je słyszy, zaczyna
na mnie inaczej patrzeć, inaczej traktować, tak jakby to, jaka płynie we mnie
krew, czyniło mnie tak wyjątkowym, a wcale nie jestem. Nie.
Byłem prostym
młodzieńcem, który do pewnego okresu w życiu wiódł spokojny żywot. Zachowywałem
jak każde inne dziecko, z tym, że nie miałem matki – umarła przy moich
narodzinach. Smutne, lecz ja jednak nie odczuwałem smutku po jej starcie. Nie
pamiętałem jej, jedną rzeczą, która mi ją przypominała to medalion, który
podarował mi arl Eamon; ot tak, na pamiątkę.
Wychowywałem
się wśród szlachty na zamku w Redcliffe pod czujnym okiem samego arla. Rosłem
jak na drożdżach, rozrabiałem, bawiłem się jak każde zdrowe dziecko. Wtedy nie zastanawiałem
nad tym, kto był moim ojcem, szczerze mówiąc, niewiele mnie to obchodziło.
Wystarczała mi informacja, że to nie Eamon, a gdy pytałem go o to, czyja krew
płynie w mych żyłach, odpowiadał: „Dowiesz się w swoim czasie”.
Ten czas
nadszedł. Nadszedł owego dnia, gdy na me nieszczęście podsłuchałem kłótnię
Eamona i Isoldy. Nie pamiętam, czego
chciałem wtedy od mego wuja; tak właśnie zwracałem się do arla, gdy nikt nie
słyszał. Było to dla mnie bardziej naturalne niż „panie”. Pamiętam tylko, że była
to sprawa niecierpiąca zwłoki, że się spieszyłam i kipiałem z podekscytowania.
Gdy dotarłem
do drzwi gabinetu Eamona, usłyszałem podniesione głosy i co i rusz powtarzające
się moje imię. Zaintrygowany i ciekawy przystanąłem pod drzwiami, opierając się
o futrynę. W dłoni trzymałem medalion matki. Obracałem go w palcach z rosnącym
napięciem. Z każdym słowem, które wypadało z ust Isoldy, ja stawałem się coraz
bardziej wzburzony. Jednak gdy usłyszałem, jaką decyzję podjął wuj, wściekłem
się.
Z zaciśniętą
szczęką wziąłem zamach i rzuciłem moją jedyną pamiątką o ścianę; medalion
rozbił się na dwie połowy. Gdy otwarły się drzwi gabinetu, ja już zmierzałem po
schodach na piętro, tam, gdzie znajdowała się koja komnata, na którą wedle
Isoldy nie zasługiwałem.
Podczas gdy ja
się pakowałem, wściekły i rozgoryczony, że jedyny człowiek, który się mną
zajmował tak dobrze, Iż nie tęskniłem za rodziną, wbił mi nóż w plecy, do
pokoju wkroczył Eamon. Przepraszał, lecz ja nie słuchałem. Tłumaczył coś, a
mnie nie obchodziło, co miał do powiedzenia. Dopiero jedno zdanie. Jedno małe
zdanie sprawiło, że moja dłoń zawisła w połowie drogi do plecaka.
Jesteś synem Marica, Alistairze.
Ta wiadomość
wyryła się w mojej głowie jak znamię, blizna, której nigdy nie można będzie się
pozbyć.
Opuściłem
Redcliffe. Zgodnie z życzeniem wuja udałem się do Zakonu, gdzie miałem zacząć
się kształcić na templariusza. Nie byłem przyzwyczajony do panujących tam zasad.
Większość rekrutów wkraczała do Zakonu, jako dzieci. Ja byłem już młodzieńcem
na progu dorosłości. Byłem zbuntowany i rozgoryczony. To nie ułatwiało
treningów ani dogadywania się z innymi. Jednak, nie mając żadnego zaczepienia,
żadnego celu, do jakiego chciałbym dążyć, szkoliłem się. Chciałem być przydatny,
znaleźć miejsce, do którego będę mógł należeć. Miejsce, gdzie zostanę
zaakceptowany jako Alistair, tylko Alistair, a nie jako syn Marica.
Mijał lata, a
ja z roku na rok stawałem się coraz bardziej zgorzkniały, co aż do mnie nie
pasowało. Bałem się, chyba nawet chyba zdążyłem się w tamtym czasie z tym
pogodzić, że resztę życia spędzę na zaganianiu magów niczym bydło, że będę ich
do końca moich dni pilnował jak przestępców. Mimo że to nie ich wina, że
urodzili się inni, z darem.
Jednak zawsze
po burzy wychodzi słońce. Burza w moim życiu trwała wiele lat, zaś słońce
nadeszło nagle, niemalże z znikąd.
Parę dni przed
złożeniem ślubów miał miejsce turniej. Turniej ku czci Zakonu.
W turnieju
mógł wziąć udział każdy, kto był zdolny utrzymać miecz; jednak większość, która
zdecydowała się stanąć do walki, okazała się wprawionymi wojownikami. Część
templariuszy oraz rycerzy z różnych stron Fereldenu. Ja nie chciałem być
gorszy, stanąłem do walki. Miałem okazję się wykazać, sprawdzić sam siebie.
Zostałem
pokonany, ale nie złamało to mego ducha walki. Podjąłem kolejną próbę i
następną. Czułem na sobie spojrzenia nie całej widowni, a jednego człowieka.
Nazywał się
Duncan i rekrutował nowych członków do Szarej Straży. Wtedy nie wiedziałem, dlaczego
mi się przyglądał z takim zapałem, tym bardziej, że wcale nie byłem dobry.
Pomimo tylu lat treningu moje umiejętności zaczęły być zaledwie średnie, a
jednak mężczyzna zobaczył we mnie to coś.
Coś, co
nakazało mu na koniec turnieju do mnie podejść i zaproponować miejsce w
szeregach Szarej Straży. Oczywiście, zgodziłem się z pokornym wyrazem twarzy,
jednak w środku skakałem z radości.
I tak zaczęła
się kolejna przygoda.
Przygoda nie
Alistaira, syna Marica, lecz przygoda Alistaira Szarego Strażnika.
Alistair! <3 Ubóstwiam go, ale chyba już o tym wspominałam gdzieś w poprzednich komentarzach. Świetne opisy, i te wszystkie emocje zawarte w tych kilku słowach. Mam nadzieję, że masz jeszcze w planach napisanie tego typu o innych bohaterach, bo o Morrigan również byłoby miło przeczytać. ;)
OdpowiedzUsuńJeszcze co do tej miniaturki, takie jedno pytanko, czytałaś może książki o świecie Dragon Age? Bo jeśli tak, może napisałabyś coś o tamtych bohaterach, którzy są ściśle powiązani z wydarzeniami czy też osobami w grze...?
Szczerze mówiąc książki mam na dysku, na kompie i tylko raz do nich zajrzałam. Nie wiem o kim bedę pisac miniatury, zależy od weny i np. fangirl mode na dana postać :)
UsuńNa pewno nie mam zamiaru się zamykać i ograniczać tematycznie, tym bardziej, ze świat DA jest mocno rozbudowany :)
jak tak za poważny mi się tu wydaje :) ale o tak, wielbię go <3
OdpowiedzUsuńNo i znowu mój awatar mówi sam za siebie.
OdpowiedzUsuńFajnie to napisałaś i oddałaś to jak on bardzo nie chciał aby ktoś wiedział o tym.
Mam nadzieję że będę mogła przeczytać o Zevranie.
Cześć!
OdpowiedzUsuń'Zachowywałem jak każde inne dziecko, z tym, że nie miałem matki – umarła przy moich narodzinach.' - to taka ciekawostka. Wiesz, że to nie jest prawda ze śmiercią matki Alistaira? :D
Uwielbiam Alistaira, aż szkoda, że ta miniatura jest tak krótka <3