– To nie takie
proste. – Mężczyzna o spiczastych uszach rozsiadł się wygodnie na miękkiej
sofie.
Złote oczy
patrzyły półprzytomnym od alkoholu wzrokiem na kompana do flaszki, Oghrena.
Ogorzałe policzki
zdradzały ilość wypitego alkoholu. Wolną ręką sięgnął po butelkę, która była
już do połowy opróżniona. Z głośnym cmoknięciem przyssał się do szkła i
pociągnął solidnego łyka.
– No wiesz. To,
co mnie łączy z Isabellą. W pewien sposób jej nienawidzę.
– Jak każdy
mężczyzna każdą babę – odparł Oghren, odkładając wino na stół.
– Nie
rozumiesz mnie. Chodzi o to, że kiedy z nią jestem, to czuję się osaczony i
wolny jednocześnie. Wiesz, oficjalnie nic mnie z nią nie łączy. Sami
ustaliliśmy, że w tych czasach nie ma czasu i miejsca na wyższe uczucia. –
Zevran oparł łokcie o kolana.
Kręciło mu się
w głowie. Jednak nadal był świadom tego, co robił i co mówił. Wiedział, że
powiedział za dużo. Chciał się komuś wygadać, a nie kolejny raz zapisywać myśli
w dzienniku. Wiedział, że krasnolud niczego nie będzie pamiętać. Zawsze upijał
się do tego stopnia, że dnia następnego można było mu wmówić, że przespał się z
krową, i tak by w to uwierzył.
– To w końcu o,
ci chodzi? To chcesz z nią być, czy nie? Zaczynam się gubić – burknął
Orzammarczyk.
Elf wydał z
siebie westchnienie.
– Chciałbym
wierzyć, że Isabella mówiła szczerze, gdy powiedziała w łaźni, że tak naprawdę
tylko dlatego wzięła mnie do drużyny, bym był jej zabawką na samotne wieczory.
– Ale?
– W jej oczach
widziałem coś zupełnie innego. Sama tego chciała, więc zacząłem grać w tę chorą
grę pod tytułem „nic do siebie nie czujemy”. – Zevran wstał z miejsca, chwiejąc
się przy tym nieznacznie. By powstrzymać upadek, oparł rękę o biblioteczkę
stojącą obok. – Wszystko było perfekcyjnie do czasu Honnleath.
– Taa… –
powiedział przeciągle pijaczyna, ponownie sięgając po wino. – Widziałem, w
jakim byłeś stanie. Jak patrzyłeś z obawą na nieprzytomną Strażniczkę.
Koczowałeś pod jej komnatą prawie całą noc, prawda? – Oghren spojrzał ciepłymi
oczyma na osobnika, w którym nie raz na siłę robił sobie wroga.
Zevran
podszedł do półki na książki i na chybił-trafił wyjął jedną z nich i ją otwarł.
Stary papier miał przyjemną woń, a kurz unoszący się ze stronnic łaskotał
nozdrza. Przekrwione i przymrużone oczy wpatrywały się w tekst. Usta ułożyły
się w uśmiech.
– Co się zaś
szczerzysz jak głupi do sera? – spytał Oghren, zerkając ku kompanowi.
– Nawet
książki ze mnie szydzą, przyjacielu. Posłuchaj tego: „Czy istnieje uczucie,
które nie łączyłoby się nierozerwalnie ze swoim przeciwieństwem, jak tkanina i
jej podszewka? Jaka miłość jest wolna od nienawiści? Ręka, która głaszcze, za
chwilę schwyci sztylet. Jaka, choćby największa namiętność nie zna szaleństwa?
Czyż nie jesteśmy zdolni do morderstwa pod wpływem impulsu, który nas łączy,
tego samego, który daje życie? Nasze uczucia nie są zmienne, lecz dwuznaczne,
czarne lub białe w zależności od wydarzeń, rozpięte między przeciwieństwami,
falujące, plastyczne, prowadzące zarówno do najgorszego, jak i do najlepszego.”
*
Miedzianowłosy
krasnolud rozsiadł się wygodniej w wiklinowym fotelu. Jedną ręką gładził się po
brodzie splecionej w dwa grube warkocze. Na chwilę przymknął oczy, głęboko się
nad czymś zastanawiając. W tym samym czasie Zevran kartkował księgę, która cała
pękała w szwach od opisów miłości. Zirytowany zamknął ją z głośnym trzaskiem i
rzucił za siebie w kąt pokoju.
– Wiesz,
młotku. – Oghren otworzył oczy i spojrzał na elfa stojącego z jedną ręką opartą
o ścianę. – Odpowiedziałeś sobie kiedyś, po co tu jesteś?
– Nie rozumiem
– odparł szczerze elf, podchodząc do stołu.
Zamaszystym
ruchem porwał butelkę wina i przycisnął ją do ust. Głośnymi haustami opróżnił
naczynie i opadł z powrotem na miejsce na sofie.
– Nie wmówisz
mi, że to twój honor, którego na marginesie nie masz, nie pozwala ci złamać
przyrzeczenia danego Strażniczce.
– Dałem słowo,
ale wiem, do czego zmierzasz. Zastanawiasz się, czemu nie odszedłem, kiedy
miałem okazję lub, co gorsza, czemu jej nie zabiłem, gdy tylko ja i ona
wybraliśmy się do Kręgu.
– Dokładnie.
– Uwierz mi,
że taki miałem zamiar. Chciałem ją uwieść, uśpić jej czujność, a gdy zaśnie, zatopić
sztylet w piersi.
– Więc czemu
tego nie zrobiłeś?
– I właśnie to
samo pytanie zadaję sobie od momentu mojego pierwszego spotkania z nią. Nie
potrafiłem jej zabić. Miała w oczach coś takiego, co nakazywało mi opuścić łuk.
– Hmm –
zadumał się krasnolud. – Może cię wzięło od samego początku.
– Chyba nie
mówisz o tym, o czym mówisz? – spytał mało inteligentnie skrytobójca.
– Ja już sam
nie wiem, o czym rozmawiamy, od co najmniej godziny – zaśmiał się Oghren.
Zevran
uśmiechnął się smutno i spojrzał na książkę leżącą w kącie. Złote oczy elfa
dostrzegły kolejny napis.
„Kochać to
niszczyć, a być kochanym, to zostać zniszczonym” **
– Cholerna
książka. –Elf zaklął pod nosem, wstając z miejsca.
Zerknął na
swego druha, który w ułamku sekundy zatracił się we śnie. Nie chcąc, a nawet
nie mając ochoty budzić krasnoluda, Zevran opuścił pokój i udał się mozolnym,
chwiejnym krokiem, co i rusz podpierając się ścian, na piętro.
Nie wiedział, dokąd
idzie, chciał dotrzeć do łóżka i zasnąć alkoholowym snem bez snów. Jednak jego
umysł był nad wyraz rozbudzony. Wewnątrz głowy zaczął się dialog między
Zevranem a podświadomością.
Kochasz ją.
Nie
kocham.
To dlaczego
wciąż tu jesteś i dlaczego wciąż o niej myślisz?
Jest
ranna, to logiczne, że boję się o jej życie.
Jesteś
głupcem. Sam siebie nie zdołasz oszukać. Doskonale o tym wiesz.
Tylko
tak ci się wydaje. Jesteś nic nieznaczącym, małym, natrętnym głosikiem, który
włącza się wtedy, gdy w głowie kłębi się za dużo myśli. Daj mi spokój…
Zevran
otworzył drzwi do pokoju. Uradowany, że Oghren odpadł na parterze, w pośpiechu zrzucił
z siebie ubrania i w samej bieliźnie opadł na łóżko. W momencie zetknięcia się
twarzy z miękką poduszką zasnął.
***
Czarnowłosa
czarodziejka stała i patrzyła wyczekująco na blondwłosego mężczyznę, który był
najwidoczniej zmieszany. Jednak w jednej chwili kąciki ust Alistaira uniosły
się i zaczął się śmiać.
– Mam
uwierzyć, że jesteś o mnie zazdrosna? Morrigan, nie bądź śmieszna. Przez ponad
pół roku drzemy ze sobą koty, kłócimy się o wszystko. – Piwne oczy spojrzały na
kobietę.
Ona stała
niewzruszona. Ręce nadal były splecione pod piersiami. Wzrok pewny i stanowczy.
– Cholera, ty
mówisz poważnie – powiedział Alistair i w jednej chwili uśmiech zszedł mu z
twarzy. –
Ale jak? Czemu nigdy mi nic nie mówiłaś?
Czarodziejka
obróciła się plecami do rozmówcy tak, by ten nie mógł zobaczyć wyrazu jej
twarzy.
– Zawsze
patrzyłeś na mnie z góry. Najpierw z przerażeniem, kiedy spotkałam ciebie i
Isabellę w towarzystwie tamtych dwóch, w Głuszy Korcari. Bałeś się mnie. Widziałam
to w twoich oczach. Później, już po bitwie, trzymałeś mnie na dystans. Nie
ufałeś mi. A wyobraź sobie, jak ja się czułam? – spytała buntowniczo,
odwracając głowę w kierunku mężczyzny. – Praktycznie wygnana z własnego domu,
przymusem wdrążona do drużyny Szarych Strażników. Wysłana w świat ludzi, o
którym tak niewiele wiedziałam.
– Morrigan, to
nie był strach. Nie myl strachu z brakiem zaufania. Powiedz mi, jak mogłem
zaufać komuś, kogo nie znałem, skoro parę dni wcześniej osoba, która była mężem
stanu, bohaterem z nad rzeki Dane, zdradziła króla, pozostawiając go, wraz z
żołnierzami, na pewną śmierć?
Wiedźma
westchnęła i podeszła do dużego witrażowego okna, podobnego do tych, jakie
widywała w klasztorach Zakonu. Wyjrzała na tylny dziedziniec, gdzie znajdowały
się baraki. Zauważyła Stena, który pomimo mrozu, jaki panował na dworze, nie
odpuszczał sobie treningu i zwinnie ćwiczył ogromnym mieczem dwuręcznym.
Historia tego oręża
była równie ciekawa, co osoba, która ten oręż dzierżyła. Miecz dla qunari był
bowiem czymś więcej niżeli zwykłą bronią – był on cząstką ich duszy.
Żółte oczy
odwróciły wzrok od okna. Dwa spojrzenia skrzyżowały się.
– Wybacz –
powiedziała cicho. – Nie powinnam tak mówić. Miałeś prawo do tego, by mi nie
ufać. A co się tyczy tych kłótni i wyzwisk, to była dla mnie taktyka obronna.
Dzięki niej czułam, że nikt nie mógł mnie skrzywdzić.
– Jesteś
niemożliwa – odparł Alistair. – Zanim powiesz o parę słów za dużo, to pozwól,
że cię uprzedzę. Jesteśmy przyjaciółmi, Morrigan, i niech tak na razie
pozostanie. Nie patrz na mnie wzrokiem zbitego psa i daj mi skończyć –
powiedział, kręcąc głową. – Czas. W tym przypadku to on pokaże, kim dla siebie
będziemy. A teraz wybacz, ale naprawdę muszę znaleźć Teagana.
– Rozumiem –
powiedziała czarodziejka, patrząc na mężczyznę. – Wiesz, Alistairze, wolałabym,
by czas okazał się sprzymierzeńcem niż wrogiem. – Kobieta uśmiechnęła się
delikatnie do mężczyzny, który zamierzał właśnie opuścić bibliotekę.
– Miejmy taką
nadzieję.
***
Isabella
uniosła powieki. Zdziwiła się, że w pomieszczeniu panował mrok. Czyżby
przespała cały dzień? Rozejrzała się po pokoju, jedynie kręcąc głową na boki. Była
sama. Zevran zniknął. A może w ogóle tu nie został? Nie, to niemożliwe, pomyślała
pełna nadziei.
Delikatnie
dotknęła dłonią lewą stronę łóżka. Okazała się ciepła, tak jakby ktoś przed
chwilą opuścił to miejsce. Ze stęknięciem uniosła się na łokciach. Delikatnie
zrzuciła z siebie pierzynę, odsłaniając talię. Niezgrabnie i ze skwaszoną minę
podwinęła koszulę, którą miała na sobie. Po omacku wyczuła bandaże. Przeklinała
ogarniające ją ciemności, w których nie mogła zobaczyć, czy opatrunek był
czysty, czy zakrwawiony.
Zrezygnowana
opadła z powrotem na łóżko. Westchnęła głośno w przestrzeń. Spojrzała w lewo,
ku oknu. Księżyc nie uraczył dzisiejszej nocy swym bladym światłem. Czarnowłosa
dziewczyna zastanawiała się, ile przespała. Czy minął dzień, dwa, a może więcej
czasu.
Przymknęła
oczy, nie robiło jej to różnicy. W pokoju i tak było ciemno, niczego nie
wiedziała. Próbowała sobie przypomnieć przebieg tamtej walki w Honnleath. Z
trudem powracały jej wspomnienia. Pamiętała bitwę i Shale wybudzającą się ze
snu. Couslandówna miała sobie za złe, że dała się tak podejść, że nie zauważyła
tego przeklętego hurloka, który jej to zrobił.
Po chwili
rozmyślań i gdybania w pokoju rozległ się dźwięk otwieranych drzwi. Do komnaty
wpadła łuna pomarańczowego światła z pochodni znajdujących się w korytarzu. Do
pomieszczenia weszła jakaś osoba, w dłoni trzymała mały świecznik z samotną,
zapaloną świecą. Nikły i delikatny płomień wystarczył, by rozświetlić panujący
mrok. Isabella zmrużyła oczy i przypatrywała się w pierwszej chwili nierozpoznanej
przez nią postaci.
– W końcu się
obudziłaś. – Do uszu szlachcianki doszedł znajomy męski głos.
– Zevran –
westchnęła uradowana. – Zastanawiałam się, gdzie się możesz podziewać.
Elf cichym
krokiem podszedł do łóżka. Świecznik postawił na parapecie, a sam podciągnął
pierzynę i powoli wszedł pod nią, starając się nie szturchnąć rannej kobiety.
Dopiero wtedy Isabella dostrzegła, że był w samych spodniach.
– Jak długo
spałam? – spytała w końcu.
– Trzy dni –
odparł, odgarniając z jej czoła kosmyk czarnych włosów. – Zaklęcia Wynne w
końcu zaczęły działać. Twoja rana za niedługo się zagoi i staniesz na nogi –
powiedział z uśmiechem.
– Zev, byłeś
tu cały czas? – spytała szlachcianka, obracając się na lewy bok; ból był do
wytrzymania, więc jej nie przeszkadzał.
– Cały czas.
Prócz jednego wieczora – zaśmiał się.
– Czemu? –
spytała z uśmiechem.
–
Dotrzymywałem towarzystwa Oghrenowi i tak jakby…
– …się upiłeś?
– dokończyła za mężczyznę.
– Można tak to
ująć – odpowiedział cicho. – Wracajmy spać, jest środek nocy.
– To gdzie
wędrowałeś? – spytała Isabella, patrząc elfowi głęboko w oczy.
– Byłem w
kuchni. Obudziło mnie pragnienie – powiedział spokojnie. Lekko nachylił się nad
leżącą kobietą i złożył na jej czole pocałunek, przymykając przy tym oczy. – Nie męcz lewej strony – powiedział
opiekuńczo. – Obróć się.
Isabella,
czując, że i tak nie wygrałaby z nim kłótni, posłusznie obróciła się na prawą
stronę. Wtuliła twarz w miękką poduszkę. Silna, męska dłoń objęła ją delikatnie,
starając się nie wyrządzić żadnej krzywdy. Czuła, jak twarz Zevrana zanurza się
w jej miękkich włosach. Znowu ogarnęła ją senność.
*
Éric-Emmanuel Schmitt (z książki Trucicielka i inne opowiadania)
** Cassandra
Clare (z książki Miasto Kości)
Może zacznę od nowego wyglądu bloga, który bardzo mi się podoba. :)
OdpowiedzUsuńA co do samego rozdziału... Rozmowy rozmowami. Bardzo ciekawy był dialog między Zevranem i Ogrenem, tak samo jak między Morrigan i Alistairem. Zapewne będę mocno kibicować, aby byli razem... I właśnie wyobraziłam sobie Morrigan jako królową Fereldenu. o.o'
Rozdział jak zawsze dobrze napisay, jednak najbardziej spodobaly mi się te zwierzenia Zevrana, każdy czasem potrzebuje się wygadać.
OdpowiedzUsuńBrawo.:)
ostatnia-heretyczka - rozdział 3.
Świetnie piszesz, podoba mi się! Zwłaszcza że DA:O to jedna z moich ulubionych gier. Pozdrawiam cieplutko i na pewno będę tu częściej wpadać.
OdpowiedzUsuńhttp://maribel-fantasy.blogspot.com/
"– No wiesz. To, co mnie łączy z Isabellą. W pewien sposób jej nienawidzę.
OdpowiedzUsuń– Jak każdy mężczyzna każdą babę – odparł Oghren, odkładając wino na stół." - <3 <3 <3 <3 <3 <3
"wyjął jedną z nich i ją otwarł. " - otworzył?
Trochę mi nie pasuje to co napisałaś o Morrigan, w sensie jej wypowiedź, bardziej do Alistair, takie odwrócenie ról tutaj jest w sumie.
Alistairek jaki niedostępny, no no no <3
No, teraz końcówka pasuje i naprawdę jest urocza! :) <3
Hej,
OdpowiedzUsuńha Zev wygadał się Organowi, Isabella się ucieszył, że jest przy niej cały czas
Multum weny życzę…
Pozdrawiam serdecznie Basia