Sword

20 lipca 2013

ROZDZIAŁ 35. Czas rozmów.


– To nie takie proste. – Mężczyzna o spiczastych uszach rozsiadł się wygodnie na miękkiej sofie.
Złote oczy patrzyły półprzytomnym od alkoholu wzrokiem na kompana do flaszki, Oghrena.
– Niby co? – spytał krasnolud, podpierając brodę ręką.
Ogorzałe policzki zdradzały ilość wypitego alkoholu. Wolną ręką sięgnął po butelkę, która była już do połowy opróżniona. Z głośnym cmoknięciem przyssał się do szkła i pociągnął solidnego łyka.
– No wiesz. To, co mnie łączy z Isabellą. W pewien sposób jej nienawidzę.
– Jak każdy mężczyzna każdą babę – odparł Oghren, odkładając wino na stół.
– Nie rozumiesz mnie. Chodzi o to, że kiedy z nią jestem, to czuję się osaczony i wolny jednocześnie. Wiesz, oficjalnie nic mnie z nią nie łączy. Sami ustaliliśmy, że w tych czasach nie ma czasu i miejsca na wyższe uczucia. – Zevran oparł łokcie o kolana.

Kręciło mu się w głowie. Jednak nadal był świadom tego, co robił i co mówił. Wiedział, że powiedział za dużo. Chciał się komuś wygadać, a nie kolejny raz zapisywać myśli w dzienniku. Wiedział, że krasnolud niczego nie będzie pamiętać. Zawsze upijał się do tego stopnia, że dnia następnego można było mu wmówić, że przespał się z krową, i tak by w to uwierzył.
– To w końcu o, ci chodzi? To chcesz z nią być, czy nie? Zaczynam się gubić – burknął Orzammarczyk.
Elf wydał z siebie westchnienie.
– Chciałbym wierzyć, że Isabella mówiła szczerze, gdy powiedziała w łaźni, że tak naprawdę tylko dlatego wzięła mnie do drużyny, bym był jej zabawką na samotne wieczory.
– Ale?
– W jej oczach widziałem coś zupełnie innego. Sama tego chciała, więc zacząłem grać w tę chorą grę pod tytułem „nic do siebie nie czujemy”. – Zevran wstał z miejsca, chwiejąc się przy tym nieznacznie. By powstrzymać upadek, oparł rękę o biblioteczkę stojącą obok. – Wszystko było perfekcyjnie do czasu Honnleath.
– Taa… – powiedział przeciągle pijaczyna, ponownie sięgając po wino. – Widziałem, w jakim byłeś stanie. Jak patrzyłeś z obawą na nieprzytomną Strażniczkę. Koczowałeś pod jej komnatą prawie całą noc, prawda? – Oghren spojrzał ciepłymi oczyma na osobnika, w którym nie raz na siłę robił sobie wroga.
Zevran podszedł do półki na książki i na chybił-trafił wyjął jedną z nich i ją otwarł. Stary papier miał przyjemną woń, a kurz unoszący się ze stronnic łaskotał nozdrza. Przekrwione i przymrużone oczy wpatrywały się w tekst. Usta ułożyły się w uśmiech.
– Co się zaś szczerzysz jak głupi do sera? – spytał Oghren, zerkając ku kompanowi.
– Nawet książki ze mnie szydzą, przyjacielu. Posłuchaj tego: „Czy istnieje uczucie, które nie łączyłoby się nierozerwalnie ze swoim przeciwieństwem, jak tkanina i jej podszewka? Jaka miłość jest wolna od nienawiści? Ręka, która głaszcze, za chwilę schwyci sztylet. Jaka, choćby największa namiętność nie zna szaleństwa? Czyż nie jesteśmy zdolni do morderstwa pod wpływem impulsu, który nas łączy, tego samego, który daje życie? Nasze uczucia nie są zmienne, lecz dwuznaczne, czarne lub białe w zależności od wydarzeń, rozpięte między przeciwieństwami, falujące, plastyczne, prowadzące zarówno do najgorszego, jak i do najlepszego.” *
Miedzianowłosy krasnolud rozsiadł się wygodniej w wiklinowym fotelu. Jedną ręką gładził się po brodzie splecionej w dwa grube warkocze. Na chwilę przymknął oczy, głęboko się nad czymś zastanawiając. W tym samym czasie Zevran kartkował księgę, która cała pękała w szwach od opisów miłości. Zirytowany zamknął ją z głośnym trzaskiem i rzucił za siebie w kąt pokoju.
– Wiesz, młotku. – Oghren otworzył oczy i spojrzał na elfa stojącego z jedną ręką opartą o ścianę. – Odpowiedziałeś sobie kiedyś, po co tu jesteś?
– Nie rozumiem – odparł szczerze elf, podchodząc do stołu.
Zamaszystym ruchem porwał butelkę wina i przycisnął ją do ust. Głośnymi haustami opróżnił naczynie i opadł z powrotem na miejsce na sofie.
– Nie wmówisz mi, że to twój honor, którego na marginesie nie masz, nie pozwala ci złamać przyrzeczenia danego Strażniczce.
– Dałem słowo, ale wiem, do czego zmierzasz. Zastanawiasz się, czemu nie odszedłem, kiedy miałem okazję lub, co gorsza, czemu jej nie zabiłem, gdy tylko ja i ona wybraliśmy się do Kręgu.
– Dokładnie.
– Uwierz mi, że taki miałem zamiar. Chciałem ją uwieść, uśpić jej czujność, a gdy zaśnie, zatopić sztylet w piersi.
– Więc czemu tego nie zrobiłeś?
– I właśnie to samo pytanie zadaję sobie od momentu mojego pierwszego spotkania z nią. Nie potrafiłem jej zabić. Miała w oczach coś takiego, co nakazywało mi opuścić łuk.
– Hmm – zadumał się krasnolud. – Może cię wzięło od samego początku.
– Chyba nie mówisz o tym, o czym mówisz? – spytał mało inteligentnie skrytobójca.
– Ja już sam nie wiem, o czym rozmawiamy, od co najmniej godziny – zaśmiał się Oghren.
Zevran uśmiechnął się smutno i spojrzał na książkę leżącą w kącie. Złote oczy elfa dostrzegły kolejny napis.
Kochać to niszczyć, a być kochanym, to zostać zniszczonym” **
– Cholerna książka. –Elf zaklął pod nosem, wstając z miejsca.
Zerknął na swego druha, który w ułamku sekundy zatracił się we śnie. Nie chcąc, a nawet nie mając ochoty budzić krasnoluda, Zevran opuścił pokój i udał się mozolnym, chwiejnym krokiem, co i rusz podpierając się ścian, na piętro.
Nie wiedział, dokąd idzie, chciał dotrzeć do łóżka i zasnąć alkoholowym snem bez snów. Jednak jego umysł był nad wyraz rozbudzony. Wewnątrz głowy zaczął się dialog między Zevranem a podświadomością.
Kochasz ją.
Nie kocham.
To dlaczego wciąż tu jesteś i dlaczego wciąż o niej myślisz?
Jest ranna, to logiczne, że boję się o jej życie.
Jesteś głupcem. Sam siebie nie zdołasz oszukać. Doskonale o tym wiesz.
Tylko tak ci się wydaje. Jesteś nic nieznaczącym, małym, natrętnym głosikiem, który włącza się wtedy, gdy w głowie kłębi się za dużo myśli. Daj mi spokój…
Zevran otworzył drzwi do pokoju. Uradowany, że Oghren odpadł na parterze, w pośpiechu zrzucił z siebie ubrania i w samej bieliźnie opadł na łóżko. W momencie zetknięcia się twarzy z miękką poduszką zasnął.

***

Czarnowłosa czarodziejka stała i patrzyła wyczekująco na blondwłosego mężczyznę, który był najwidoczniej zmieszany. Jednak w jednej chwili kąciki ust Alistaira uniosły się i zaczął się śmiać. 
– Mam uwierzyć, że jesteś o mnie zazdrosna? Morrigan, nie bądź śmieszna. Przez ponad pół roku drzemy ze sobą koty, kłócimy się o wszystko. – Piwne oczy spojrzały na kobietę.
Ona stała niewzruszona. Ręce nadal były splecione pod piersiami. Wzrok pewny i stanowczy.
– Cholera, ty mówisz poważnie – powiedział Alistair i w jednej chwili uśmiech zszedł mu z twarzy. – Ale jak? Czemu nigdy mi nic nie mówiłaś?
Czarodziejka obróciła się plecami do rozmówcy tak, by ten nie mógł zobaczyć wyrazu jej twarzy.
– Zawsze patrzyłeś na mnie z góry. Najpierw z przerażeniem, kiedy spotkałam ciebie i Isabellę w towarzystwie tamtych dwóch, w Głuszy Korcari. Bałeś się mnie. Widziałam to w twoich oczach. Później, już po bitwie, trzymałeś mnie na dystans. Nie ufałeś mi. A wyobraź sobie, jak ja się czułam? – spytała buntowniczo, odwracając głowę w kierunku mężczyzny. – Praktycznie wygnana z własnego domu, przymusem wdrążona do drużyny Szarych Strażników. Wysłana w świat ludzi, o którym tak niewiele wiedziałam.
– Morrigan, to nie był strach. Nie myl strachu z brakiem zaufania. Powiedz mi, jak mogłem zaufać komuś, kogo nie znałem, skoro parę dni wcześniej osoba, która była mężem stanu, bohaterem z nad rzeki Dane, zdradziła króla, pozostawiając go, wraz z żołnierzami, na pewną śmierć?
Wiedźma westchnęła i podeszła do dużego witrażowego okna, podobnego do tych, jakie widywała w klasztorach Zakonu. Wyjrzała na tylny dziedziniec, gdzie znajdowały się baraki. Zauważyła Stena, który pomimo mrozu, jaki panował na dworze, nie odpuszczał sobie treningu i zwinnie ćwiczył ogromnym mieczem dwuręcznym.
Historia tego oręża była równie ciekawa, co osoba, która ten oręż dzierżyła. Miecz dla qunari był bowiem czymś więcej niżeli zwykłą bronią – był on cząstką ich duszy.
Żółte oczy odwróciły wzrok od okna. Dwa spojrzenia skrzyżowały się.
– Wybacz – powiedziała cicho. – Nie powinnam tak mówić. Miałeś prawo do tego, by mi nie ufać. A co się tyczy tych kłótni i wyzwisk, to była dla mnie taktyka obronna. Dzięki niej czułam, że nikt nie mógł mnie skrzywdzić.
– Jesteś niemożliwa – odparł Alistair. – Zanim powiesz o parę słów za dużo, to pozwól, że cię uprzedzę. Jesteśmy przyjaciółmi, Morrigan, i niech tak na razie pozostanie. Nie patrz na mnie wzrokiem zbitego psa i daj mi skończyć – powiedział, kręcąc głową. – Czas. W tym przypadku to on pokaże, kim dla siebie będziemy. A teraz wybacz, ale naprawdę muszę znaleźć Teagana.
– Rozumiem – powiedziała czarodziejka, patrząc na mężczyznę. – Wiesz, Alistairze, wolałabym, by czas okazał się sprzymierzeńcem niż wrogiem. – Kobieta uśmiechnęła się delikatnie do mężczyzny, który zamierzał właśnie opuścić bibliotekę.
– Miejmy taką nadzieję.

***

Isabella uniosła powieki. Zdziwiła się, że w pomieszczeniu panował mrok. Czyżby przespała cały dzień? Rozejrzała się po pokoju, jedynie kręcąc głową na boki. Była sama. Zevran zniknął. A może w ogóle tu nie został? Nie, to niemożliwe, pomyślała pełna nadziei.
Delikatnie dotknęła dłonią lewą stronę łóżka. Okazała się ciepła, tak jakby ktoś przed chwilą opuścił to miejsce. Ze stęknięciem uniosła się na łokciach. Delikatnie zrzuciła z siebie pierzynę, odsłaniając talię. Niezgrabnie i ze skwaszoną minę podwinęła koszulę, którą miała na sobie. Po omacku wyczuła bandaże. Przeklinała ogarniające ją ciemności, w których nie mogła zobaczyć, czy opatrunek był czysty, czy zakrwawiony.
Zrezygnowana opadła z powrotem na łóżko. Westchnęła głośno w przestrzeń. Spojrzała w lewo, ku oknu. Księżyc nie uraczył dzisiejszej nocy swym bladym światłem. Czarnowłosa dziewczyna zastanawiała się, ile przespała. Czy minął dzień, dwa, a może więcej czasu.
Przymknęła oczy, nie robiło jej to różnicy. W pokoju i tak było ciemno, niczego nie wiedziała. Próbowała sobie przypomnieć przebieg tamtej walki w Honnleath. Z trudem powracały jej wspomnienia. Pamiętała bitwę i Shale wybudzającą się ze snu. Couslandówna miała sobie za złe, że dała się tak podejść, że nie zauważyła tego przeklętego hurloka, który jej to zrobił.
Po chwili rozmyślań i gdybania w pokoju rozległ się dźwięk otwieranych drzwi. Do komnaty wpadła łuna pomarańczowego światła z pochodni znajdujących się w korytarzu. Do pomieszczenia weszła jakaś osoba, w dłoni trzymała mały świecznik z samotną, zapaloną świecą. Nikły i delikatny płomień wystarczył, by rozświetlić panujący mrok. Isabella zmrużyła oczy i przypatrywała się w pierwszej chwili nierozpoznanej przez nią postaci.
– W końcu się obudziłaś. – Do uszu szlachcianki doszedł znajomy męski głos.
– Zevran – westchnęła uradowana. – Zastanawiałam się, gdzie się możesz podziewać.
Elf cichym krokiem podszedł do łóżka. Świecznik postawił na parapecie, a sam podciągnął pierzynę i powoli wszedł pod nią, starając się nie szturchnąć rannej kobiety. Dopiero wtedy Isabella dostrzegła, że był w samych spodniach.
– Jak długo spałam? – spytała w końcu.
– Trzy dni – odparł, odgarniając z jej czoła kosmyk czarnych włosów. – Zaklęcia Wynne w końcu zaczęły działać. Twoja rana za niedługo się zagoi i staniesz na nogi – powiedział z uśmiechem.
– Zev, byłeś tu cały czas? – spytała szlachcianka, obracając się na lewy bok; ból był do wytrzymania, więc jej nie przeszkadzał.
– Cały czas. Prócz jednego wieczora – zaśmiał się.
– Czemu? – spytała z uśmiechem.
– Dotrzymywałem towarzystwa Oghrenowi i tak jakby…
– …się upiłeś? – dokończyła za mężczyznę.
– Można tak to ująć – odpowiedział cicho. – Wracajmy spać, jest środek nocy.
– To gdzie wędrowałeś? – spytała Isabella, patrząc elfowi głęboko w oczy.
– Byłem w kuchni. Obudziło mnie pragnienie – powiedział spokojnie. Lekko nachylił się nad leżącą kobietą i złożył na jej czole pocałunek, przymykając przy tym oczy.  – Nie męcz lewej strony – powiedział opiekuńczo. – Obróć się.
Isabella, czując, że i tak nie wygrałaby z nim kłótni, posłusznie obróciła się na prawą stronę. Wtuliła twarz w miękką poduszkę. Silna, męska dłoń objęła ją delikatnie, starając się nie wyrządzić żadnej krzywdy. Czuła, jak twarz Zevrana zanurza się w jej miękkich włosach. Znowu ogarnęła ją senność.


* Éric-Emmanuel Schmitt (z książki Trucicielka i inne opowiadania)
** Cassandra Clare (z książki Miasto Kości)


5 komentarzy:

  1. Może zacznę od nowego wyglądu bloga, który bardzo mi się podoba. :)
    A co do samego rozdziału... Rozmowy rozmowami. Bardzo ciekawy był dialog między Zevranem i Ogrenem, tak samo jak między Morrigan i Alistairem. Zapewne będę mocno kibicować, aby byli razem... I właśnie wyobraziłam sobie Morrigan jako królową Fereldenu. o.o'

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział jak zawsze dobrze napisay, jednak najbardziej spodobaly mi się te zwierzenia Zevrana, każdy czasem potrzebuje się wygadać.
    Brawo.:)
    ostatnia-heretyczka - rozdział 3.

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetnie piszesz, podoba mi się! Zwłaszcza że DA:O to jedna z moich ulubionych gier. Pozdrawiam cieplutko i na pewno będę tu częściej wpadać.

    http://maribel-fantasy.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. "– No wiesz. To, co mnie łączy z Isabellą. W pewien sposób jej nienawidzę.
    – Jak każdy mężczyzna każdą babę – odparł Oghren, odkładając wino na stół." - <3 <3 <3 <3 <3 <3

    "wyjął jedną z nich i ją otwarł. " - otworzył?

    Trochę mi nie pasuje to co napisałaś o Morrigan, w sensie jej wypowiedź, bardziej do Alistair, takie odwrócenie ról tutaj jest w sumie.
    Alistairek jaki niedostępny, no no no <3

    No, teraz końcówka pasuje i naprawdę jest urocza! :) <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Hej,
    ha Zev wygadał się Organowi, Isabella się ucieszył, że jest przy niej cały czas
    Multum weny życzę…
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń