Isabella
nieprzytomna leżała na ziemi skąpana we własnej krwi. Z jej lewego boku pod
dziwacznym kątem wystawała strzała wbita w płuco. Pod białymi powiekami drżały
niespokojnie oczy, a z ust wydobywał się świst z trudem łapanego powietrza. Z
malinowych ust wypłynęła strużka gęstej krwi. Pośród masakry i trupów pomiotów
toczyła się walka o życie Szarej Strażniczki.
Morrigan z
wyrazem przerażenia w złotych oczach obserwowała konającą przyjaciółkę.
Szczupłe dłonie wiedźmy pewnie zacisnęły się na wystającym z ciała szlachcianki
kawałku drewna. Spojrzawszy po mężczyznach, zebrała się w sobie i z całej siły
wyszarpnęła strzałę. Z rany zaczęła się obficie wylewać krew.
– Morrigan,
nie! – krzyknął Alistair w panice, widząc co wiedźma właśnie uczyniła.
– Strzała może
być zatruta – warknęła, a czerwona maź brudziła jej ręce. Morrigan jedną dłonią uciskała ranę, starając się
zatamować krwawienie. Drugą rękę położyła na czole Couslandówny, szepcąc
uzdrawiające zaklęcia. Była wyczerpana walką i nie przynosiło to żadnego efektu.
Przeklinając pod nosem z powodu swojej bezsilności, spanikowana spojrzała na
Alistaira i Zevrana.
Elf chodził
wokół z poważnym wyrazem twarzy. Jego skronie pulsowały zaciekle ze strachu o
życie kobiety.
– Morrigan,
musisz coś zrobić – powiedział cicho Alistair, nachylając się nad nieprzytomną
Isabellą.
– Nie jestem
uzdrowicielką! – krzyknęła ze strachem o życie Isabelli w głosie. – Mogę
jedynie zatamować krwawienie i w najlepszym wypadku starać się opatrzyć ranę,
ale to nie ułatwi jej oddychania, ma pokiereszowane płuco, nie wiem, czy dam…
Nagle ręka
Alistaira spoczęła na zimnej dłoni czarodziejki. Spojrzał głęboko w złote oczy.
Morrigan zamknęła powieki, czując, jak wzbierają pod nimi niechciane łzy, które
dla niej były oznaką słabości.
– Dasz radę. Weź
dłoń. – Mężczyzna odsunął zakrwawioną rękę czarodziejki od rany, przykładając
do niej czysty materiał, wyjęty z kieszeni u pasa.
Alistair zerknął
ukradkiem na skołowaną twarz wiedźmy. Nigdy wcześniej nie widział jej w takim
stanie. Nawet gdy Sten leżał nieprzytomny ze zdruzgotanymi kośćmi, zachowywała
siłę ducha i powagę, a teraz? W jej pięknych egzotycznych oczach można było
zauważyć strach i panikę, cała drżała,
widząc, jak na jej oczach umierał ktoś dla niej ważny.
I wtedy
Isabella, która już oddychała z wyraźnym trudem, zaczęła przeraźliwie rzęzić.
– Zatamuj
krwawienie, Morrigan – powiedział stanowczym głosem Szary Strażnik; podniósł
wzrok na oszalałego z niepokoju elfa. –
Zevranie. – Skrytobójca zwrócił twarz ku Alistairowi.
Jego elfie
oczy były puste, a usta zaciśnięte.
– Przeszukaj
domostwa! Znajdź jakieś bandaże, prześcieradła, cokolwiek, czym można opatrzyć
Isabellę. No już! Ruszaj się! – krzyknął zdenerwowany, czując, jak z rany
wylewa się coraz więcej krwi, a Isabella niemal nie mogła oddychać.
Niewiele się
namyślając, wiedząc czym spowodowane było rzężenie Isabelli, nie mając wyboru,
odsunął dłonie od rany. Zbladł, widząc ilość wylewającej się krwi.
Zdecydowanym, szybkim ruchem wyjął jedną z rzutek Isabelli i, uprzednio
rozciąwszy sznurowania przeszkadzającego gorsetu, wbił koniec ostrza pomiędzy
żebra. Dało się słyszeć charakterystyczny syk, a Isabella znowu zaczęła normalnie
oddychać, o ile świszczące, płytkie wdechy można było zaliczyć do normalnych,
jednak na razie tylko tyle mógł uczynić.
Skoncentrowany,
docisnął dłonie do krwawiącej rany. Słabo mu się robiło, gdy nawiedzała go myśl,
ze to już koniec.
Morrigan
przymknęła oczy, głośno przełykając ślinę. Wzięła parę głęboki oddech, po czym
z jej dłoni buchnęło kojące błękitne światło. Skierowała ręce nad ciało przyjaciółki.
Usta poruszały się, szeptem wymawiając zaklęcia. Po twarz dzikuski, wyrażającej
największe skupienie, spływały strużki potu. Była wykończona, ale nie mogła dać
Isabelli umrzeć.
Templariusz
spojrzał na krwawiącą ranę, czując, jak szkarłatna maź przestaje wypływać.
Zevran podbiegł
do najbliższego domu w zasięgu wzroku. W jego głowie huczało. To działo się tak
szybko. Jak mogli nie zauważyć tego hurloka, czyżby byli aż tak zadufani w
sobie i pewni zwycięstwa, że pozwolili sobie na taką chwilą nieuwagi, która
kosztowała ich teraz tak wiele?
Nacisnął
mosiężną klamkę. Wszedł do środka i otuliła go ciemność, więc zostawił otwarte
na oścież drzwi.
Krew. Przed
jego oczami przelatywały obrazy. Isabella, jej uśmiechnięta twarz już po chwili
wykrzywiona w grymasie bólu. Dziewczyna z ust wypluwająca krew i opadająca na
ziemię, trzymając się za ranę.
Pokręcił
głową. Nie chciał o tym teraz myśleć. Zajmuje się nią Morrigan i Alistair.
Wszystko będzie dobrze, musi być. Dostrzegł świece i krzesiwo na komódce
stojącej obok drzwi. Nierówna faktura drewna raniła skórę dłoni. Syknął z bólu,
w ciemnościach czując, jak w palec wbiła mu się drzazga.
Zapalił
świece. Pomieszczenie wyglądało jak po wojnie. Duży stół, przy którym rodzina
mieszkająca w tym domu musiała jadać posiłki, został wywrócony na bok. Jego kąt zdobiła
krwawa mozaika.
Zevran wbiegł
w głąb izby. Był to mały dom podzielony na trzy części. Elf stał na środku
kuchni, rozglądając się czujnym wzrokiem, przyszykowany na jakikolwiek atak.
Wszedł głębiej, mijając po drodze porozbijane gliniane naczynia oraz
porozwalane meble. Za stołem leżały zwłoki młodego, trzydziestoletniego
mężczyzny. Białe, martwe oczy skierowane miał w sufit, z uchylonych ust
wychodziły muchy, prawa strona głowy była doszczętnie zmasakrowana; na podłodze
dało się dostrzec kawałki rozłupanej czaszki.
Zevran
zasłonił usta dłonią, czując narastające mdłości spowodowane nieprzyjemnym
zapachem. Wyminął szerokim łukiem mężczyznę i otworzył szafkę zwisającą z
bladej ściany. W środku znalazł jakieś mazidła, które bez zastanowienia
wpakował do lnianego woreczka, leżącego na ziemi. Wyszedł z kuchni.
Pokój, w
którym po obu stronach, równolegle do siebie, stały dwa dziecięce łóżeczka,
skrywał straszliwą tajemnicę. Martwe dzieci w objęciach swojej równie martwej
matki ukazywały makabryczny obraz niszczycielskiej siły pomiotów. Brutalność
tych stworzeń była niepohamowana.
W tamtej
chwili Zevran zrozumiał, jakie brzmię nosili Straży Strażnicy. Zrozumiał
koszmary, w których nękały ich pomioty. Zszokowany przełknął ślinę.
Nie mając
chwili do stracenia, porwał z jednego łóżeczka białe, niezaplamione
prześcieradło i czym prędzej opuścił dom. Gdy tylko wyszedł za drzwi, oparł się
o futrynę, łapiąc parę oddechów
powietrza, w którym było czuć swąd palonych ciał i budynków.
Naglony czasem
rozejrzał się pośpiesznie po okolicy. Ogromna wieża jednego z budynków leżała u
podnóży domostw, paląc się leniwie, wznosząc ku niebu kłęby szarego dymu. Po
całym rynku walały się zwłoki ludzi i nieludzi. W samym centrum, w ogródku
otoczonym niskim drewnianym płotkiem, niewzruszenie stał on. Golem. Skalne
ramiona miał wzniesione ku niebu choćby w geście modlitwy.
Zdumiony elf
oderwał wzrok od monumentalnej postaci i pobiegł, jakby goniła go sama śmierć,
w kierunku dwójki ludzi zmagających się ze szkodami, jakie wyrządził hurlok
kryjący się w cieniu.
– Znalazłeś
coś przydatnego? – spytała Morrigan z nieukrywaną nadzieją w głosie, patrząc na
skrytobójcę.
Ten tylko
kiwnął głową i podał wiedźmie prześcieradło wraz ze znalezionymi w domu
maściami.
– Co za ulga –
powiedziała cicho czarodziejka, widząc zawartość worka. – Alistairze,
podrzyj prześcieradło na bandaże. Zevranie, pozwól tu do mnie. – Elf uczynił,
jak mu wiedźma nakazała. Delikatnie przykląkł przy boku nieprzytomnej kobiety,
patrząc na jej spokojną twarz skalaną posoką.
– Weź to. –
Morrigan podała Antivańczykowi mały słoiczek wypełniony bladobrązową, gęstą
cieczą.
Elf się
skrzywił, czując ostry zapach substancji.
– Co to za
świństwo? – spytał, nie kryjąc odrazy.
– To świństwo
może uratować Isabellę; stężony wyciąg z elfiego korzenia. Nanieś go na rany i
wetrzyj głęboko.
W tym czasie
Alistair, nie potrzebujący instrukcji, uzyskawszy jeden kawałek, służący za bandaż,
ułożył Isabelli lewą rękę na piersi. Morrigan w tym samym czasie zajęła się szykowaniem
opatrunku na poważniejszą ranę, gdy Zevran wykonał polecenie, ostrożnie wsunął
dłonie pod plecy Isabelli, chcąc pomóc Alistairowi, który zapobiegawczo
postanowił ucisnąć klatkę piersiową rannej kobiety, nie chcąc doprowadzić do
kolejnego krwotoku.
Po paru
minutach trójka kompanów odetchnęła z ulgą, ocierając pot z czoła. Isabella
została opatrzona. Poważna rana zadana strzałą już nie krwawiła, na razie.
Jednakże nadal niepokoiło ich naruszone płuco kobiety.
Otaczającą ich
ciszę przerwało kasłanie Isabelli; kobieta zaczęła mrużyć oczy i poruszyła się niespokojnie,
czując, że byłą skrępowana. Wychyliła tylko głowę i splunęła krwią.
– Spokojnie –
upomniał ją Zevran, który w momencie znalazł się przy niej, nachylając się nad
jej twarzą. – Jesteś poważnie ranna.
– C-co się…
stało? – wystękała ciężko, nie mogąc złapać tyle powietrza, ile by chciała.
– Zostałaś
ugodzona strzałą, jakimś cudem cię uratowaliśmy – powiedział zatroskany
Alistair, wstając z ziemi.
– Postawcie
mnie – zażądała.
– Dopiero co…
– Alistair chciał jej przemówić do rozumu.
– Już!
Niechętnie podszedł
od tyłu do Isabelli i delikatnie złapał pod pachy, pomagając stanąć na nogi.
Dziewczyna otarła twarz nieskrępowaną ręką. Jej błękitnym oczom ukazała się
zakrwawiona dłoń; uśmiechnęła się delikatnie poprzez ból.
– Co ci tak
wesoło? – oburzyła się Morrigan. – Nam nie było do śmiechu, mogłaś zginąć…
Nadal możesz – powiedziała przejęta, łapiąc się pod boki i łypiąc spod byka na
przyjaciółkę.
Couslandówna,
wyczerpana, słaba, obolała i słaniająca się na nogach wsparła się na silnym
ramieniu Alistaira i rozejrzała wokół. Wszędzie było pełno pomiotów, na
szczęście martwych.
– Trzeba
spalić ciała – wyszeptała. – Nie można dopuścić, by ptactwo zaczęło się żywić
ich padliną, tak się roznosi Plaga wśród zwierząt.
– Isabella ma
rację – poparł ją niedoszły templariusz. – Widziałem już wilki i niedźwiedzie
skażone przez pomioty. – Wzdrygnął się na samą myśl o zniekształconych zwierzętach.
– Dobrze więc
– powiedziała Morrigan. – Zajmę się tym, a wy sprawdźcie tę stertę głazów,
którą nazywacie golemem. – Podczas gdy czarodziejka starała się uporać ze
zwłokami, trójka podróżnych podeszła do skalnego stwora.
– Nie wygląda
na ruchliwego – powiedział z przekąsem Alistair.
Nagle gdzieś w
oddali zaskrzypiały zawiasy. Cała czwórka zwróciła twarze w kierunku, skąd
dochodził dźwięk. Ich oczom ukazała się głowa mężczyzny wychylającego się zza
włazu prowadzącego pod ziemię, znajdującego się na drugim końcu wioski.
– Jednak ktoś
przeżył – powiedział zszokowany elf, obserwując zmagającego się starca
opuszczającego kryjówkę. – Porozmawiam z nim, zostańcie tu. – Nie namyślając
się długo, odszedł od Isabelli i Alistaira, zmierzając w kierunku mężczyzny.
Zaciekawiona
Morrigan posłała pytające spojrzenie Antivańczykowi, ten tylko uspokoił ją
uśmiechem, dając do zrozumienia gestem, by nie przerywała pozbywania się
gnijących ciał.
– Hej,
staruszku! – zawołał przyjaźnie elf.
Sędziwy człowiek
o oczach czarnych jak smoła spojrzał na obcego. Zevran nachylił się, podając
wystraszonemu obywatelowi dłoń. Dziadek o haczykowatym, czerwonym nosie ujął
wyciągniętą ku niemu rękę, wdzięczny za oferowaną pomoc.
– Przysłał was
arl? Byście nas odratowali? – spytał mężczyzna zmęczonym głosem.
Jego odzienie
było w strzępach, gdzieniegdzie naznaczone czarną krwią pomiotów. Elf spojrzał
na niego zszokowany.
– Nikt nas nie
przysłał, nikt nie wiedział, że was zaatakowano, dziadku – odpowiedział zgodnie
z prawdą.
Czarnooki
mędrzec skrył twarz w dłoniach.
– Na śmierć.
Zostawili nas na śmierć, ale dzięki Stwórcy. – Zwrócił wzruszone spojrzenie na
skrytobójcę.
Wątłe, szorstkie dłonie zacisnęły się lekko na
ramionach Zevrana.
– Stwórca was nam zesłał. Młodzieńcze, pomóż
mi, tam w dole jest nas więcej. Skryliśmy się w piwnicy Wilhelma przed tymi
potworami. – Zevran kiwnął głową i wszedł do środka.
Isabella
siedziała na drewnianym płotku, obejmując się ręką za zabandażowany bok, nieprzytomnym
spojrzeniem obserwowała ocalałych mieszkańców Honnleath. Przeżyło niewielu.
Parę kobiet, troje dzieci w różnym wieku, dwóch młodych mężczyzn i ten starzec,
z którym rozmawiał Zevran. Szlachcianka nie miała siły, by słuchać
przerażających opowieści mieszkańców. Ból odbierał jej zdolność logicznego
myślenia, nie zauważyła nawet, gdy dosiadła się do niej zatroskana
czarodziejka.
– Jak się
czujesz? – spytała Morrigan, obserwując szlachciankę czujnym spojrzeniem. Isabella zwróciła otępiały wzrok na
przyjaciółkę, unosząc leniwie kąciki ust w uśmiechu.
– Jak cholerne
zwłoki, z tym, że zwłoki nie żyją i ich nic nie boli. – Chciała się zaśmiać, ale
zamiast tego syknęła z bólu. – Słabo mi i źle mi się oddycha. – Zerknęła ukradkiem
na lekko przeciekający bandaż.
Rana znowu
zaczęła krwawić, a to nie wróżyło niczego dobrego.
Westchnęła,
unosząc twarz ku niebu, wystawiając ją na chłodny wiatr.
Jej jasna
skóra była jeszcze bledsza niż zazwyczaj. Usta przybrały niezdrowy szarawy
kolor, a pod oczami pojawiły się sińce.
Pomimo tego
nie dawała po sobie znać cierpienia. Dusiła je w sobie, udając twardą sztukę.
Była w końcu liderką tej grupy, nie dopuszczała do siebie myśli, że jedna
strzała mogła ją powstrzymać. Zdawała sobie doskonale sprawę, z tego, że gdy
lider upadnie, upadną także morale drużyny. Na to nie mogła pozwolić, jeśli
miała zaniemóc, to dopiero wtedy, gdy
przekroczy próg zamku arla Redcliffe.
Śmierć jej nie
dosięgnie, miała jeszcze obietnicę do spełnienia. Obietnicę złożona swemu
konającemu ojcu.
– Kiedy
wracamy? – spytała, zerkając ku czarodziejce.
Morrigan
wydawała się być zmęczona i wyczerpana. Widoczne części piersi były uwalane z
sadzy i dymu. Poharatane dłonie, znające ślady krwi Isabelli, zacisnęła w
pięści. Zmęczonym wzrokiem spojrzała w kierunku mężczyzn, którzy starali się
pomóc na tyle, na ile mogli pokrzywdzonym wieśniakom.
– Jak tylko
będziesz gotowa – odparła Morrigan, po czym obróciła się, patrząc na dumnie
stojącego golema. – Masz pomysł, co z tym zrobić?
– Jak to co?
Uruchomić – powiedziała już raźniej Isabella. – Pomóż mi wstać.
Obie kobiety
podeszły do skalnego potwora, który przewyższał je wzrostem o głowę. Isabella
sięgnęła za plecy, wyciągając zza pasa kawałek drewna pokrytego runami.
Spojrzała na golema. Niebieskie oczy zajarzyły się na widok potężnego stwora.
Lśniące kamienie, w różnych kolorach, wystawały z szarej skały, rozpraszając
promienie zachodzącego słońca.
Czarnowłosa
szlachcianka odepchnęła się od Morrigan i stanęła na drżących nogach na wprost
majestatycznej skalnej istoty. Uniosła wysoko dłoń, dzierżąc w niej drewnianą
różdżkę.
– Dulen harn.
Podoba mi się w jaki sposób opisałaś wszystko... Jak opisałaś ratowanie Isabeli i otoczenie po masakrze. Muszę przyznać, że brzmi to bardzo realistycznie. :)
OdpowiedzUsuńBrawo. Jestem pod wrażeniem.
www.lorelon.blogspot.com - rozdział 2. zapraszam.
tirarirariririr.
OdpowiedzUsuń"Zevran podszedł do najbliższego domu w zasięgu wzroku." - powinien frunąć na skrzydłach po te bandaże, a ten sobie idzie. "heloł, Strażniczka umiera". :D
Hmmm, odnośnie akcji ratunkowej mam takie przemyślenia. Nie jestem lekarzem, jednak wydaje mi się, że jeżeli Isabella faktycznie miała przebite płuco to nie wyzdrowiałaby po samym zatamowaniu krwawienia. Strzała przebiła ją na wylot, straciła mnóstwo krwi no i te nieszczęsne płuco. Byłaby wykończona, (przed chwilą walczyła) akcja musiała trwać kilka minut, na pewno się lekko wykrwawiła mimo interwencji Morrigan i Alistaira. Jeżeli faktycznie strzała naruszyłaby jej płuco, nie wierzę, że umiałaby się odezwać, a już na pewno nie stałaby o własnych siłach. Nie od razu. Przebite płuco to nie jest nic strasznego, kilka dni w szpitalu, jednak może dojść do odmy płucnej, płat może się zapaść, może się udusić przez nieprawidłową cyrkulację, ba, biorąc pod uwagę fakt, że była przebita na wylot, mogło dojść do wewnętrznego krwotoku. Pokazując nieudolność Morrigan w sprawach uzdrawiania nasuwasz dodatkowo, że wcale takich głębokich ran nie umiałaby opatrzyć. Z drugiej strony ma magię tak, elfi korzeń, mogła uczynić cuda. Strażniczka mogłaby ozdrowieć, ale krwi na pewno jej nie przybyło. byłaby wykończona (oddawałaś kiedyś krew? :D ja tak i zawsze spałabym po tym z dwa dni). Poza tym w poprzednim rozdziale Morrigan była bardzo zmęczona, właśnie zabiła czterech emisariuszy, ile ona ma tej many? :D Wydaje mi się, że powinnaś jakoś pokazać sytuację "dosadniej", bo na pierwszy rzut oka nie wydaje się to być realne. Samo wyciąganie strzały to też nie jest takie hop siup, bo działa ona jak naturalna blokada. Trzeba najpierw ułamać grot i lotki, później wyrwać resztę, ale litry krwi są w tym momencie gwarantowane. A na dodatek sączy się ona z dwóch ran! (z przodu i z tyłu). I zbroja jeszcze jest, która to wszystko utrudnia. To jest Dragon Age, cudowne ozdrowienie jest tu możliwe w mig, niemniej jakieś dodatkowe wyjaśnienie dodałoby Twojemu opowiadaniu powagi :D
'Widziałem już wilki i niedźwiedzie skażone przez pomioty. – Wzdrygnął się na samą myśl o zniekształconych zwierzętach' - plaga nie zniekształca chyba tak sama z siebie. Tzn. ona działa w pewien sposób jak trucizna, zwierzęta się... rozkładają? coś na tej zasadzie. O to chodziło z tym zniekształceniem?
Rozdział przyjemny, trzyma początkowo w napięciu, nie licząc sytuacji Strażniczki - strzała mogła ją przebić, mogłaby udawać, że jest twarda i nic jej nie jest i wcale nie jest jej słabo, po oddaniu glebie krwi. To płuco wydaje się być trochę naciągane. Rozmowa ze staruszkiem ciekawa, lubię jak utrzymujesz klimat.
Nie wiem, czy tylko ja tak mam, ale razi mnie jak ktoś bardzo odstępuje od ram Dragon Age'a. Tzn. wiesz, jeżeli ktoś np. zaznaczy, że wykorzystał postacie i stworzył ich wersje w naszej rzeczywistości to spoko, przecież nie gadaliby o pomiotach (generalnie fajny pomysł na opko nie? bohaterowie Dragon Age w naszych czasach :D - i Zevranik w trampach, obdartych spodniach, luźnych koszulkach, z masą tatuaży :D ). Jeżeli na czymś się opierać to trzymać klimat, choćby minimum, a nie np. jednorożce w Star Wars :D
Z tym odchodzeniem od ram zabrzmiało jak wywód do Ciebie. Prostuję - w Twoim opku właśnie to mi się podoba, że utrzymujesz klimat, ten wytyk absolutnie nie był w Twoją stronę! :D
OdpowiedzUsuńSpoko, spoko, kumam :) Wbrew pozorom posiadam jeszcze resztki mózgu, a i czasem nawet robię z nich użytek :P
UsuńNie wiem, o czym mowa, bo z pozoru wydajesz się mieć w pełni sprawny mózg :D :)
UsuńHej,
OdpowiedzUsuńuff… udało się, Zevran bardzo przeżywał całą sytuację, ocalało trochę osób z tej osady, bo w porę się schronili…
Multum weny życzę…
Pozdrawiam serdecznie Basia