Sword

8 czerwca 2013

ROZDZIAŁ 32. O cal od śmierci.


Isabella nieprzytomna leżała na ziemi skąpana we własnej krwi. Z jej lewego boku pod dziwacznym kątem wystawała strzała wbita w płuco. Pod białymi powiekami drżały niespokojnie oczy, a z ust wydobywał się świst z trudem łapanego powietrza. Z malinowych ust wypłynęła strużka gęstej krwi. Pośród masakry i trupów pomiotów toczyła się walka o życie Szarej Strażniczki.
Morrigan z wyrazem przerażenia w złotych oczach obserwowała konającą przyjaciółkę. Szczupłe dłonie wiedźmy pewnie zacisnęły się na wystającym z ciała szlachcianki kawałku drewna. Spojrzawszy po mężczyznach, zebrała się w sobie i z całej siły wyszarpnęła strzałę. Z rany zaczęła się obficie wylewać krew.
– Morrigan, nie! – krzyknął Alistair w panice, widząc co wiedźma właśnie uczyniła.
– Strzała może być zatruta – warknęła, a czerwona maź brudziła jej ręce. Morrigan  jedną dłonią uciskała ranę, starając się zatamować krwawienie. Drugą rękę położyła na czole Couslandówny, szepcąc uzdrawiające zaklęcia. Była wyczerpana walką i nie przynosiło to żadnego efektu. Przeklinając pod nosem z powodu swojej bezsilności, spanikowana spojrzała na Alistaira i Zevrana.
Elf chodził wokół z poważnym wyrazem twarzy. Jego skronie pulsowały zaciekle ze strachu o życie kobiety.

– Morrigan, musisz coś zrobić – powiedział cicho Alistair, nachylając się nad nieprzytomną Isabellą.
– Nie jestem uzdrowicielką! – krzyknęła ze strachem o życie Isabelli w głosie. – Mogę jedynie zatamować krwawienie i w najlepszym wypadku starać się opatrzyć ranę, ale to nie ułatwi jej oddychania, ma pokiereszowane płuco, nie wiem, czy dam…
Nagle ręka Alistaira spoczęła na zimnej dłoni czarodziejki. Spojrzał głęboko w złote oczy. Morrigan zamknęła powieki, czując, jak wzbierają pod nimi niechciane łzy, które dla niej były oznaką słabości.
– Dasz radę. Weź dłoń. – Mężczyzna odsunął zakrwawioną rękę czarodziejki od rany, przykładając do niej czysty materiał, wyjęty z kieszeni u pasa.
Alistair zerknął ukradkiem na skołowaną twarz wiedźmy. Nigdy wcześniej nie widział jej w takim stanie. Nawet gdy Sten leżał nieprzytomny ze zdruzgotanymi kośćmi, zachowywała siłę ducha i powagę, a teraz? W jej pięknych egzotycznych oczach można było zauważyć strach i panikę, cała drżała,  widząc, jak na jej oczach umierał ktoś dla niej ważny.
I wtedy Isabella, która już oddychała z wyraźnym trudem, zaczęła przeraźliwie rzęzić.
– Zatamuj krwawienie, Morrigan – powiedział stanowczym głosem Szary Strażnik; podniósł wzrok na oszalałego z niepokoju elfa. –  Zevranie. – Skrytobójca zwrócił twarz ku Alistairowi.
Jego elfie oczy były puste, a usta zaciśnięte.
– Przeszukaj domostwa! Znajdź jakieś bandaże, prześcieradła, cokolwiek, czym można opatrzyć Isabellę. No już! Ruszaj się! – krzyknął zdenerwowany, czując, jak z rany wylewa się coraz więcej krwi, a Isabella niemal nie mogła oddychać.
Niewiele się namyślając, wiedząc czym spowodowane było rzężenie Isabelli, nie mając wyboru, odsunął dłonie od rany. Zbladł, widząc ilość wylewającej się krwi. Zdecydowanym, szybkim ruchem wyjął jedną z rzutek Isabelli i, uprzednio rozciąwszy sznurowania przeszkadzającego gorsetu, wbił koniec ostrza pomiędzy żebra. Dało się słyszeć charakterystyczny syk, a Isabella znowu zaczęła normalnie oddychać, o ile świszczące, płytkie wdechy można było zaliczyć do normalnych, jednak na razie tylko tyle mógł uczynić.
Skoncentrowany, docisnął dłonie do krwawiącej rany. Słabo mu się robiło, gdy nawiedzała go myśl, ze to już koniec.
Morrigan przymknęła oczy, głośno przełykając ślinę. Wzięła parę głęboki oddech, po czym z jej dłoni buchnęło kojące błękitne światło. Skierowała ręce nad ciało przyjaciółki. Usta poruszały się, szeptem wymawiając zaklęcia. Po twarz dzikuski, wyrażającej największe skupienie, spływały strużki potu. Była wykończona, ale nie mogła dać Isabelli umrzeć.
Templariusz spojrzał na krwawiącą ranę, czując, jak szkarłatna maź przestaje wypływać.
Zevran podbiegł do najbliższego domu w zasięgu wzroku. W jego głowie huczało. To działo się tak szybko. Jak mogli nie zauważyć tego hurloka, czyżby byli aż tak zadufani w sobie i pewni zwycięstwa, że pozwolili sobie na taką chwilą nieuwagi, która kosztowała ich teraz tak wiele?
Nacisnął mosiężną klamkę. Wszedł do środka i otuliła go ciemność, więc zostawił otwarte na oścież drzwi.
Krew. Przed jego oczami przelatywały obrazy. Isabella, jej uśmiechnięta twarz już po chwili wykrzywiona w grymasie bólu. Dziewczyna z ust wypluwająca krew i opadająca na ziemię, trzymając się za ranę.
Pokręcił głową. Nie chciał o tym teraz myśleć. Zajmuje się nią Morrigan i Alistair. Wszystko będzie dobrze, musi być. Dostrzegł świece i krzesiwo na komódce stojącej obok drzwi. Nierówna faktura drewna raniła skórę dłoni. Syknął z bólu, w ciemnościach czując, jak w palec wbiła mu się drzazga.
Zapalił świece. Pomieszczenie wyglądało jak po wojnie. Duży stół, przy którym rodzina mieszkająca w tym domu musiała jadać posiłki, został wywrócony na bok. Jego kąt zdobiła krwawa mozaika.
Zevran wbiegł w głąb izby. Był to mały dom podzielony na trzy części. Elf stał na środku kuchni, rozglądając się czujnym wzrokiem, przyszykowany na jakikolwiek atak. Wszedł głębiej, mijając po drodze porozbijane gliniane naczynia oraz porozwalane meble. Za stołem leżały zwłoki młodego, trzydziestoletniego mężczyzny. Białe, martwe oczy skierowane miał w sufit, z uchylonych ust wychodziły muchy, prawa strona głowy była doszczętnie zmasakrowana; na podłodze dało się dostrzec kawałki rozłupanej czaszki.
Zevran zasłonił usta dłonią, czując narastające mdłości spowodowane nieprzyjemnym zapachem. Wyminął szerokim łukiem mężczyznę i otworzył szafkę zwisającą z bladej ściany. W środku znalazł jakieś mazidła, które bez zastanowienia wpakował do lnianego woreczka, leżącego na ziemi. Wyszedł z kuchni.
Pokój, w którym po obu stronach, równolegle do siebie, stały dwa dziecięce łóżeczka, skrywał straszliwą tajemnicę. Martwe dzieci w objęciach swojej równie martwej matki ukazywały makabryczny obraz niszczycielskiej siły pomiotów. Brutalność tych stworzeń była niepohamowana.
W tamtej chwili Zevran zrozumiał, jakie brzmię nosili Straży Strażnicy. Zrozumiał koszmary, w których nękały ich pomioty. Zszokowany przełknął ślinę.
Nie mając chwili do stracenia, porwał z jednego łóżeczka białe, niezaplamione prześcieradło i czym prędzej opuścił dom. Gdy tylko wyszedł za drzwi, oparł się o futrynę, łapiąc parę oddechów  powietrza, w którym było czuć swąd palonych ciał i budynków.
Naglony czasem rozejrzał się pośpiesznie po okolicy. Ogromna wieża jednego z budynków leżała u podnóży domostw, paląc się leniwie, wznosząc ku niebu kłęby szarego dymu. Po całym rynku walały się zwłoki ludzi i nieludzi. W samym centrum, w ogródku otoczonym niskim drewnianym płotkiem, niewzruszenie stał on. Golem. Skalne ramiona miał wzniesione ku niebu choćby w geście modlitwy.
Zdumiony elf oderwał wzrok od monumentalnej postaci i pobiegł, jakby goniła go sama śmierć, w kierunku dwójki ludzi zmagających się ze szkodami, jakie wyrządził hurlok kryjący się w cieniu.
– Znalazłeś coś przydatnego? – spytała Morrigan z nieukrywaną nadzieją w głosie, patrząc na skrytobójcę.
Ten tylko kiwnął głową i podał wiedźmie prześcieradło wraz ze znalezionymi w domu maściami.
– Co za ulga – powiedziała cicho czarodziejka, widząc zawartość worka. – Alistairze, podrzyj prześcieradło na bandaże. Zevranie, pozwól tu do mnie. – Elf uczynił, jak mu wiedźma nakazała. Delikatnie przykląkł przy boku nieprzytomnej kobiety, patrząc na jej spokojną twarz skalaną posoką.
– Weź to. – Morrigan podała Antivańczykowi mały słoiczek wypełniony bladobrązową, gęstą cieczą.
Elf się skrzywił, czując ostry zapach substancji.
– Co to za świństwo? – spytał, nie kryjąc odrazy.
– To świństwo może uratować Isabellę; stężony wyciąg z elfiego korzenia. Nanieś go na rany i wetrzyj głęboko.
W tym czasie Alistair, nie potrzebujący instrukcji, uzyskawszy jeden kawałek, służący za bandaż, ułożył Isabelli lewą rękę na piersi. Morrigan w tym samym czasie zajęła się szykowaniem opatrunku na poważniejszą ranę, gdy Zevran wykonał polecenie, ostrożnie wsunął dłonie pod plecy Isabelli, chcąc pomóc Alistairowi, który zapobiegawczo postanowił ucisnąć klatkę piersiową rannej kobiety, nie chcąc doprowadzić do kolejnego krwotoku.
Po paru minutach trójka kompanów odetchnęła z ulgą, ocierając pot z czoła. Isabella została opatrzona. Poważna rana zadana strzałą już nie krwawiła, na razie. Jednakże nadal niepokoiło ich naruszone płuco kobiety.
Otaczającą ich ciszę przerwało kasłanie Isabelli; kobieta zaczęła mrużyć oczy i poruszyła się niespokojnie, czując, że byłą skrępowana. Wychyliła tylko głowę i splunęła krwią.
– Spokojnie – upomniał ją Zevran, który w momencie znalazł się przy niej, nachylając się nad jej twarzą. – Jesteś poważnie ranna.
– C-co się… stało? – wystękała ciężko, nie mogąc złapać tyle powietrza, ile by chciała.
– Zostałaś ugodzona strzałą, jakimś cudem cię uratowaliśmy – powiedział zatroskany Alistair, wstając z ziemi.
– Postawcie mnie – zażądała.
– Dopiero co… – Alistair chciał jej przemówić do rozumu.
– Już!
Niechętnie podszedł od tyłu do Isabelli i delikatnie złapał pod pachy, pomagając stanąć na nogi. Dziewczyna otarła twarz nieskrępowaną ręką. Jej błękitnym oczom ukazała się zakrwawiona dłoń; uśmiechnęła się delikatnie poprzez ból.
– Co ci tak wesoło? – oburzyła się Morrigan. – Nam nie było do śmiechu, mogłaś zginąć… Nadal możesz – powiedziała przejęta, łapiąc się pod boki i łypiąc spod byka na przyjaciółkę.
Couslandówna, wyczerpana, słaba, obolała i słaniająca się na nogach wsparła się na silnym ramieniu Alistaira i rozejrzała wokół. Wszędzie było pełno pomiotów, na szczęście martwych.
– Trzeba spalić ciała – wyszeptała. – Nie można dopuścić, by ptactwo zaczęło się żywić ich padliną, tak się roznosi Plaga wśród zwierząt.
– Isabella ma rację – poparł ją niedoszły templariusz. – Widziałem już wilki i niedźwiedzie skażone przez pomioty. – Wzdrygnął się na samą myśl o zniekształconych zwierzętach.
– Dobrze więc – powiedziała Morrigan. – Zajmę się tym, a wy sprawdźcie tę stertę głazów, którą nazywacie golemem. – Podczas gdy czarodziejka starała się uporać ze zwłokami, trójka podróżnych podeszła do skalnego stwora.
– Nie wygląda na ruchliwego – powiedział z przekąsem Alistair.
Nagle gdzieś w oddali zaskrzypiały zawiasy. Cała czwórka zwróciła twarze w kierunku, skąd dochodził dźwięk. Ich oczom ukazała się głowa mężczyzny wychylającego się zza włazu prowadzącego pod ziemię, znajdującego się na drugim końcu wioski.
– Jednak ktoś przeżył – powiedział zszokowany elf, obserwując zmagającego się starca opuszczającego kryjówkę. – Porozmawiam z nim, zostańcie tu. – Nie namyślając się długo, odszedł od Isabelli i Alistaira, zmierzając w kierunku mężczyzny.
Zaciekawiona Morrigan posłała pytające spojrzenie Antivańczykowi, ten tylko uspokoił ją uśmiechem, dając do zrozumienia gestem, by nie przerywała pozbywania się gnijących ciał.
– Hej, staruszku! – zawołał przyjaźnie elf.
Sędziwy człowiek o oczach czarnych jak smoła spojrzał na obcego. Zevran nachylił się, podając wystraszonemu obywatelowi dłoń. Dziadek o haczykowatym, czerwonym nosie ujął wyciągniętą ku niemu rękę, wdzięczny za oferowaną pomoc.
– Przysłał was arl? Byście nas odratowali? – spytał mężczyzna zmęczonym głosem.
Jego odzienie było w strzępach, gdzieniegdzie naznaczone czarną krwią pomiotów. Elf spojrzał na niego zszokowany.
– Nikt nas nie przysłał, nikt nie wiedział, że was zaatakowano, dziadku – odpowiedział zgodnie z prawdą.
Czarnooki mędrzec skrył twarz w dłoniach.
– Na śmierć. Zostawili nas na śmierć, ale dzięki Stwórcy. – Zwrócił wzruszone spojrzenie na skrytobójcę.
 Wątłe, szorstkie dłonie zacisnęły się lekko na ramionach Zevrana.
 – Stwórca was nam zesłał. Młodzieńcze, pomóż mi, tam w dole jest nas więcej. Skryliśmy się w piwnicy Wilhelma przed tymi potworami. – Zevran kiwnął głową i wszedł do środka.

Isabella siedziała na drewnianym płotku, obejmując się ręką za zabandażowany bok, nieprzytomnym spojrzeniem obserwowała ocalałych mieszkańców Honnleath. Przeżyło niewielu. Parę kobiet, troje dzieci w różnym wieku, dwóch młodych mężczyzn i ten starzec, z którym rozmawiał Zevran. Szlachcianka nie miała siły, by słuchać przerażających opowieści mieszkańców. Ból odbierał jej zdolność logicznego myślenia, nie zauważyła nawet, gdy dosiadła się do niej zatroskana czarodziejka.
– Jak się czujesz? – spytała Morrigan, obserwując szlachciankę czujnym spojrzeniem.      Isabella zwróciła otępiały wzrok na przyjaciółkę, unosząc leniwie kąciki ust w uśmiechu.
– Jak cholerne zwłoki, z tym, że zwłoki nie żyją i ich nic nie boli. – Chciała się zaśmiać, ale zamiast tego syknęła z bólu. – Słabo mi i źle mi się oddycha. – Zerknęła ukradkiem na lekko przeciekający bandaż.
Rana znowu zaczęła krwawić, a to nie wróżyło niczego dobrego.
Westchnęła, unosząc twarz ku niebu, wystawiając ją na chłodny wiatr.
Jej jasna skóra była jeszcze bledsza niż zazwyczaj. Usta przybrały niezdrowy szarawy kolor, a pod oczami pojawiły się  sińce.
Pomimo tego nie dawała po sobie znać cierpienia. Dusiła je w sobie, udając twardą sztukę. Była w końcu liderką tej grupy, nie dopuszczała do siebie myśli, że jedna strzała mogła ją powstrzymać. Zdawała sobie doskonale sprawę, z tego, że gdy lider upadnie, upadną także morale drużyny. Na to nie mogła pozwolić, jeśli miała zaniemóc,  to dopiero wtedy, gdy przekroczy próg zamku arla Redcliffe.
Śmierć jej nie dosięgnie, miała jeszcze obietnicę do spełnienia. Obietnicę złożona swemu konającemu ojcu.
– Kiedy wracamy? – spytała, zerkając ku czarodziejce.
Morrigan wydawała się być zmęczona i wyczerpana. Widoczne części piersi były uwalane z sadzy i dymu. Poharatane dłonie, znające ślady krwi Isabelli, zacisnęła w pięści. Zmęczonym wzrokiem spojrzała w kierunku mężczyzn, którzy starali się pomóc na tyle, na ile mogli pokrzywdzonym wieśniakom.
– Jak tylko będziesz gotowa – odparła Morrigan, po czym obróciła się, patrząc na dumnie stojącego golema. – Masz pomysł, co z tym zrobić?
– Jak to co? Uruchomić – powiedziała już raźniej Isabella. – Pomóż mi wstać.
Obie kobiety podeszły do skalnego potwora, który przewyższał je wzrostem o głowę. Isabella sięgnęła za plecy, wyciągając zza pasa kawałek drewna pokrytego runami. Spojrzała na golema. Niebieskie oczy zajarzyły się na widok potężnego stwora. Lśniące kamienie, w różnych kolorach, wystawały z szarej skały, rozpraszając promienie zachodzącego słońca.
Czarnowłosa szlachcianka odepchnęła się od Morrigan i stanęła na drżących nogach na wprost majestatycznej skalnej istoty. Uniosła wysoko dłoń, dzierżąc w niej drewnianą różdżkę.
– Dulen harn.

                                                                              
















6 komentarzy:

  1. Podoba mi się w jaki sposób opisałaś wszystko... Jak opisałaś ratowanie Isabeli i otoczenie po masakrze. Muszę przyznać, że brzmi to bardzo realistycznie. :)
    Brawo. Jestem pod wrażeniem.
    www.lorelon.blogspot.com - rozdział 2. zapraszam.

    OdpowiedzUsuń
  2. tirarirariririr.

    "Zevran podszedł do najbliższego domu w zasięgu wzroku." - powinien frunąć na skrzydłach po te bandaże, a ten sobie idzie. "heloł, Strażniczka umiera". :D

    Hmmm, odnośnie akcji ratunkowej mam takie przemyślenia. Nie jestem lekarzem, jednak wydaje mi się, że jeżeli Isabella faktycznie miała przebite płuco to nie wyzdrowiałaby po samym zatamowaniu krwawienia. Strzała przebiła ją na wylot, straciła mnóstwo krwi no i te nieszczęsne płuco. Byłaby wykończona, (przed chwilą walczyła) akcja musiała trwać kilka minut, na pewno się lekko wykrwawiła mimo interwencji Morrigan i Alistaira. Jeżeli faktycznie strzała naruszyłaby jej płuco, nie wierzę, że umiałaby się odezwać, a już na pewno nie stałaby o własnych siłach. Nie od razu. Przebite płuco to nie jest nic strasznego, kilka dni w szpitalu, jednak może dojść do odmy płucnej, płat może się zapaść, może się udusić przez nieprawidłową cyrkulację, ba, biorąc pod uwagę fakt, że była przebita na wylot, mogło dojść do wewnętrznego krwotoku. Pokazując nieudolność Morrigan w sprawach uzdrawiania nasuwasz dodatkowo, że wcale takich głębokich ran nie umiałaby opatrzyć. Z drugiej strony ma magię tak, elfi korzeń, mogła uczynić cuda. Strażniczka mogłaby ozdrowieć, ale krwi na pewno jej nie przybyło. byłaby wykończona (oddawałaś kiedyś krew? :D ja tak i zawsze spałabym po tym z dwa dni). Poza tym w poprzednim rozdziale Morrigan była bardzo zmęczona, właśnie zabiła czterech emisariuszy, ile ona ma tej many? :D Wydaje mi się, że powinnaś jakoś pokazać sytuację "dosadniej", bo na pierwszy rzut oka nie wydaje się to być realne. Samo wyciąganie strzały to też nie jest takie hop siup, bo działa ona jak naturalna blokada. Trzeba najpierw ułamać grot i lotki, później wyrwać resztę, ale litry krwi są w tym momencie gwarantowane. A na dodatek sączy się ona z dwóch ran! (z przodu i z tyłu). I zbroja jeszcze jest, która to wszystko utrudnia. To jest Dragon Age, cudowne ozdrowienie jest tu możliwe w mig, niemniej jakieś dodatkowe wyjaśnienie dodałoby Twojemu opowiadaniu powagi :D

    'Widziałem już wilki i niedźwiedzie skażone przez pomioty. – Wzdrygnął się na samą myśl o zniekształconych zwierzętach' - plaga nie zniekształca chyba tak sama z siebie. Tzn. ona działa w pewien sposób jak trucizna, zwierzęta się... rozkładają? coś na tej zasadzie. O to chodziło z tym zniekształceniem?

    Rozdział przyjemny, trzyma początkowo w napięciu, nie licząc sytuacji Strażniczki - strzała mogła ją przebić, mogłaby udawać, że jest twarda i nic jej nie jest i wcale nie jest jej słabo, po oddaniu glebie krwi. To płuco wydaje się być trochę naciągane. Rozmowa ze staruszkiem ciekawa, lubię jak utrzymujesz klimat.
    Nie wiem, czy tylko ja tak mam, ale razi mnie jak ktoś bardzo odstępuje od ram Dragon Age'a. Tzn. wiesz, jeżeli ktoś np. zaznaczy, że wykorzystał postacie i stworzył ich wersje w naszej rzeczywistości to spoko, przecież nie gadaliby o pomiotach (generalnie fajny pomysł na opko nie? bohaterowie Dragon Age w naszych czasach :D - i Zevranik w trampach, obdartych spodniach, luźnych koszulkach, z masą tatuaży :D ). Jeżeli na czymś się opierać to trzymać klimat, choćby minimum, a nie np. jednorożce w Star Wars :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Z tym odchodzeniem od ram zabrzmiało jak wywód do Ciebie. Prostuję - w Twoim opku właśnie to mi się podoba, że utrzymujesz klimat, ten wytyk absolutnie nie był w Twoją stronę! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spoko, spoko, kumam :) Wbrew pozorom posiadam jeszcze resztki mózgu, a i czasem nawet robię z nich użytek :P

      Usuń
    2. Nie wiem, o czym mowa, bo z pozoru wydajesz się mieć w pełni sprawny mózg :D :)

      Usuń
  4. Hej,
    uff… udało się, Zevran bardzo przeżywał całą sytuację, ocalało trochę osób z tej osady, bo w porę się schronili…
    Multum weny życzę…
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń