Sword

8 kwietnia 2013

ROZDZIAŁ 22. Haniebne czyny.

– Dlaczego go zabiłaś? – spytała zszokowana Leliana.
Patrzyła z niedowierzaniem na ciało leżące na ziemi. Isabella wyszła z celi, spoglądając na rudowłosą kobietę.
– Miałam taki kaprys. Zadowala cię taki powód? – Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, ruszyła w głąb tunelu.
Sten wraz z Morrigan i Oghrenem pośpiesznie poszli za liderką.
Alistair z ociąganiem podążył za nimi. Postanowił się nie odzywać. Już poprzedniego wieczora w świątyni zauważył, że zaczynała wpadać w tylko sobie znany stan, zazwyczaj prowadzący do destrukcji. Widział, jaki wyraz twarzy miała Isabella. To była twarz obojętności. W takich chwilach stawała się nieobliczalną, niebezpieczną kobietą podejmującą pochopne decyzje. Czuł, że zabijając tego maga, popełniła wielki błąd.
Leliana została w tyle razem z elfem. Zevran przyglądał się łuczniczce, która z obrzydzeniem wpatrywała się w coraz bardziej powiększającą się kałużę krwi na posadzce.
– Leliano, musimy iść. Nie możemy się zgubić w tych tunelach.
– Jak ona… przecież to był człowiek… mogłam coś zrobić – jąkała się jakby w transie.
Skrytobójca podszedł do niej i dotknął jej ramienia. Ten gest na chwilę rozproszył przerażoną kobietę. Zwróciła niebieskie oczy na Antivańczyka stojącego tuż obok.

– Przepraszam. – Pokręciła głową. – Jestem w szoku. Dawno jej takiej nie widziałam. – Spuściła wzrok.
– Nie przepraszaj, wiem, co masz na myśli – powiedział Zevran. – Ostatnim razem miała taki pusty wzrok, kiedy mnie torturowała.
Leliana podniosła oczy na towarzysza. Nie sądziła, że był w stanie tak swobodnie mówić o tym, jak traktowała go Isabella, nim przyjęła go do drużyny. Zevran, dostrzegając zakłopotanie dziewczyny, posłał jej pocieszający uśmiech. Ta tylko westchnęła.
– Lepiej ich dogońmy. Chodź – ponaglił ją.

Gdy doszli do końca korytarza, ujrzeli przed sobą schody prowadzące w górę. Bez wahania zaczęli po nich wchodzić, mając nadzieję, że prowadzą wprost do zamku. Na szczycie znajdowały się masywne drewniane drzwi z małym okienkiem na wysokości głowy.
Isabella niechętnie zajrzała przez otwór. Jej oczom ukazał się dziedziniec zamkowy. Z lewej strony dostrzegła mały plac ćwiczebny, naprzeciw piętrzące się stosy drewnianych beczek. Nie zauważając żadnego zagrożenia, postanowiła opuścić mroczne lochy. Chwyciła klamkę, napierając na nią lekko, drzwi otworzyły się z głośnym skrzypieniem.
Szara Strażniczka wyszła z lochów jako pierwsza, uważnie rozglądając się dookoła. Nigdzie nie było widać żywych trupów, lecz było je słychać. Miało się wrażenie, że zewsząd dochodziło ich pojękiwanie oraz sapanie. Gestem dłoni nakazała reszcie drużyny wyjść z ciemnego korytarz.
Jako ostatnio szła Morrigan. Gdy już miała zrobić kolejny krok na uschniętej trawie, poczuła szarpnięcie za łydkę. Zirytowana spojrzała w dół. Ujrzawszy beznogiego trupa, starającego zatopić zęby w jej bucie, zaklęła głośno i siarczyście. W momencie zwróciła na siebie uwagę towarzyszy. Alistair zareagował automatycznie. Wyjął z pochwy miecz i jednym cięciem pozbawił gnijącego ciała ręki. Jednak to nie pomogło. Trupiszcze podpełzło do Morrigan, wyciągając ku jej stopie rozkładające się ramię. Morrigan podeszła do umarlaka i kopnęła go w głowę. Ten przetoczył się na plecy, zawodząc niczym konający starzec. Na wiedźmie nie zrobiło to wrażenia. Uniosła stopę i raz po raz uderzyła z całej siły podeszwą o twarz denata, rozbryzgując ją po ziemi.
Alistair na momencie zrobił się blady. Bez słowa schował miecz i zasłonił nos oraz usta dłonią.
Nie napotykając już żadnej przeszkody, pod osłoną nocy, w zupełniej ciszy przemknęli do zamku.
Już na samym wejściu można dało dostrzec, jak zamożna była rodzina arla. Na podłodze leżał gruby czerwony dywan pochodzący z Orlais. Ściany ozdobiono wspaniałymi obrazami. Każdy z malunków został starannie wykonany. Zapewne były to prace najwybitniejszych malarzy z całego Thedas.
Ruszyli w gotowości do walki. Mijając kolejne drzwi, mocniej zaciskali dłonie na swym orężu, bojąc się, że w każdej chwili mogą zostać zaatakowani. Tymczasem ku ich zdumieniu nic takiego nie miało miejsca.

– Zatrzymajcie się – odezwał się szeptem Alistair.
Cała grupa spojrzała na niego jak na wariata.
– Słyszycie to? – Spojrzał po wszystkich.
Towarzysze zaczęli wsłuchiwać się ciszę. Do ich uszu doszedł dźwięk jakiegoś instrumentu.
– Lutnia? – zdziwiła się łuczniczka.
– Dochodzi z bawialni – powiedział Strażnik. – To jest jakieś chore, nie sądzicie? Wszyscy widzieliśmy, jak te kreatury uciekają tunelem, którym my się tu dostaliśmy. Więc gdzie one są?
– Piękniś ma rację – odparł Zevran, rozglądając się dookoła. – Wydaje mi się, że na wejściu powinniśmy zostać zaatakowani, a tymczasem… – Rozłożył ramiona.
– Nie potrzebna nam ta dyskusja, gdybaniem nic nie osiągniemy. – Qunari patrzył na dwójkę mężczyzn z góry.
Irytowali go. Obaj za dużo gadali. Sten nie lubił niepotrzebnych pogaduszek w trakcie misji. Musieli się skupić, musieli działać.
– Zgadzam się ze Stenem.– Isabella spiorunowała wzrokiem Alistaira i Zevrana. – Ruszać się, idziemy dalej – rozkazała.

_____

Sala balowa zamku Redcliffe była urządzona skromnie, nie tak jak reszta domu. Po obu stronach ogromnej izby stały dwa długie stoły, obficie zastawione strawą. Rzeźbione krzesła otaczały je z obu stron. Na samym jej końcu wybudowano wielkie palenisko; buchał z niego ogień, ogrzewając zimne pomieszczenie. Na długim niebieskim dywanie, którego końce miały wykończenia w kolorze złota, stała grupka osób.
Chłopiec o piegowatej twarzy, na oko jedenastoletni, klaskał w dłonie, śmiejąc się. Jego matka obserwowała scenę na uboczu z zatroskaną miną. Kiedyś wesołe oczy teraz przepełnione  były bólem i rozpaczą. Ze zdenerwowania pocierała ręce, przyglądając się, jak jej szwagier robił z siebie błazna pod wpływem magii demona, którego nosił w sobie jej syn. Bann tańczył, skakał i robił fikołki, ku uciesze Connora. Isolda nie miała pojęcia, jak Teagan dostał się do zamku; zapewne zmusił go do tego fakt, iż od wielu dni nie dawała mu znaku życia.
Serce się krajało, gdy patrzyła, jak jej ukochany syn stawał się potworem. Nie miała pojęcia, kiedy to wszystko wymknęło się spod kontroli – nie mogła uwierzyć, kiedy pewnego dnia Connor w szale zabił część służby, po czym wskrzesił ich jako oszalałe istoty niemające uczuć. Z nudów zaczął posyłać swoje „zabawki” na wioskę, by nękały i zabijały mieszkańców.
Teraz stała tu, w sali, gdzie przed laty odbyło się jej wesele, i patrzyła, jak jej dziecko manipulowało swoim ojcem. Uczucie żalu ścisnęło jej serce. Tak bardzo pragnęła dziecka, lecz razem z Eamonem starali się bezskutecznie. Zrozpaczona i zgorzkniała znalazła pocieszenie w ramionach brata męża. Już po pierwszej wspólnie spędzonej nocy czyn ten zaowocował nowym życiem kiełkującym w jej łonie. Jakiż Eamon był szczęśliwy, gdy oznajmiła mu, że jest brzemienna. Ale ona wiedziała, czuła, że to właśnie Teagan był ojcem. Jej przepuszczenia potwierdziły się, kiedy na głowie dziecka wyrosły kasztanowe włosy.
Nagle jej rozmyślania przerwał huk otwieranych drzwi. Do komnaty wtargnęła uzbrojona grupa, na której czele stała młoda kobieta.
Arlessa od razu rozpoznała w niej młodą Cousladównę. Pewnej wiosny, kiedy towarzyszyła mężowi podczas wyjazdu do Wysokoża, poznała cała rodzinę Cousland. Bardzo polubiła Eleonor, jednakże nie darzyła sympatią jej córki. Isabella była piękną dziewczyną, która w przyszłości mogłaby znaleźć dla siebie odpowiedniego małżonka i stać się dla niego oparciem oraz kochającą żoną, jednak nie – ona wolała biegać wokół, wymachując sztyletami, jakby była nierozważnym młodzieńcem szukającym kłopotów.
Isolda zawsze uważała, że kobieta powinna być delikatna; jej miejsce znajdywało się w domu, przy dzieciach, a nie na placu ćwiczebnym lub, co gorsza, na polu bitwy.
Kobieta przyjrzała się reszcie grupy.
 Elf, qunari, krasnolud, dwie młode kobiety i…
– Alistair?! – wyrwało się z jej ust.
Młody rycerz stojący u boku Isabelli spojrzał na kobietę przy palenisku.
– Pani Isolda. Nic pani nie jest – ucieszył się. – Żyjecie. – Zrobił krok naprzód, patrząc na roztańczonego Teagana i roześmianego chłopczyka.
– Nie zbliżaj się – przemówił złowrogim głosem Connor, jego oczy zajarzyły się na chwilę. Z zainteresowaniem przechylił głowę, przyglądając się grupie. – A więc to wy wtargnęliście do mego domu, to przed wami uciekły moje zabawki. Kim oni są, matko? Znasz ich?! – Chłopczyk spojrzał rozwścieczony na dygocącą ze strachu rodzicielkę.
– Connor – wyszeptała, a z jej oczu zaczęły płynąć łzy. – Znam… znam tylko tę czarnowłosą kobietę oraz mężczyznę stojącego u jej boku. – Zerknęła zrozpaczona w kierunku przybyszy. – Ta kobieta… to… Isabella Vanessa Cousland.
– A ten drugi?! – domagał się odpowiedzi demon.
– To… Alistair, synku… kiedyś tu mieszkał…
Connor skrzyżował ręce na piersi, śmiejąc się pod nosem. Obserwował ich. Chciał się z nimi pobawić. Zadać im ból. Tak. Ból – to było to. Krzyczeliby i błagali o to, żeby zakończył ich cierpienia. Roześmiał się złowrogo.
Wszystkich przeszedł zimny dreszcz, tylko Isabella stała niczym niewzruszona. Obserwowała Connora i nie czuła nic. Miała wrażenie, że wyparowały z niej wszystko emocje, zastępując je gorączkowymi myślami. Patrzyła na tego chłopca i zastanawiał się, co zrobić. Nigdy nie miała do czynienia z tak młodym plugawcem. Zawsze sprawa była prosta, wystarczyło zabić. Wiedziała, że chłopak był poważnym zagrożeniem. To przez niego zmarli wstawali z grobów, mordując każdego, kogo spotkali na swej drodze. Musiała się w jakiś sposób pozbyć demona zagnieżdżonego w jego ciele. Nie mogła przecież zabić dziecka. Co gdyby Oren był na jego miejscu? Czy potrafiłaby zamordować własnego bratanka?
– Chcesz się zabawić? – spytała Isabella, nie spuszczając wzroku z rozbawionego chłopczyka.  – To chodź – powiedziała, wyjmując sztylety.
– Zabijcie ich – powiedział beznamiętnym głosem Connor. – Ale ją macie zostawić żywą. – Wskazał palcem w stronę Couslandówny.
Wedle rozkazu stojący do tej pory nieruchomo pod ścianą rycerze rzucili się do ataku, wraz z nimi popędził zahipnotyzowany Teagan.
Niewiele się namyślając, Alistair wybiegł przed szereg, kierując się w stronę banna. Kiedy szlachcic znalazł się na tyle blisko młodzieńca, templariusz zamachnął się, uderzając starszego mężczyznę tarczą tak mocno w głowę, że ten natychmiastowo stracił przytomność.
Walka trwała krótko, jednak w tym zamieszaniu mały Connor oddalił się z pokoju, znikając im z oczu.
Kiedy rycerze Redcliffe leżeli nieprzytomni lub martwi, Isabella podeszła do Isoldy, która klęczała w rogu komnaty, modląc się przez łzy. Bez zbędnych czułości czarnowłosa dziewczyna szarpnęła gwałtownie arlessę za ramię, zwracając jej twarz ku sobie.
– Gdzie on pobiegł? – spytała przez zaciśnięte zęby.
Wystraszona kobieta otarła łzy, po czym wstała, oswobadzając się z uścisku młodej szlachcianki.
– Pewnie się wystraszył i uciekł na piętro – wyszeptała.
– Pani Isoldo, co tu się stało? – Zatroskany Alistair podszedł do kobiety, odpychając przyjaciółkę.
– Kiedy Eamon zachorował, Connor zaczął się zmieniać. Stał się podły, bezlitosny. Pewnego dnia przemówił podwójnym głosem. Wiedziałam już, że został opętany. Próbując usprawiedliwić syna, zrzuciłam winę na maga, który go nauczał, i wtrąciłam do lochów. – Spojrzała załzawionymi oczami na młodzieńca. – Reszty pewnie się domyślacie.
– Mamy poważny problem – wtrąciła się Morrigan, podchodząc do trójki przy palenisku. – Dzieciak to plugawiec. Nie ocalisz go – powiedziała, patrząc głęboko w oczy arlessy. – By wypędzić demona potrzeba się przenieść do Pustki i tam, o ile samemu się nie zatraci w tej podstępnej krainie, stoczyć pojedynek z tym, co opętało chłopca. Wydaje się to dobrym wyjściem, ale do tego potrzeba ogromnych pokładów magii. Nawet gdybyśmy sprowadzili Wynne… – ucięła, kręcąc sceptycznie głową.
– Jak to? – spytała z przerażeniem w głosie. – Przecież on jest tylko dzieckiem… Jak nie wy, to magowie na pewno znajdą sposób...
– Magów już nie ma – odparł sucho Zevran. – Krąg został zlikwidowany – dodał, widząc pytające spojrzenie kobiety.
– Ty – wyszeptała Isolda, wskazując Morrigan – też jesteś czarodziejką. Wraz z Jowanem jest was już troje.
– Twój mag leży w lochach pozbawiony głowy – wycedziła przez zęby Morrgan. – A ja nie będę ryzykować życiem, by walczyć z demonem w jego świcie. Trzeba to zrobić tutaj.
– To mi wystarczy – powiedziała Isabella, wyciągając miecz, kierując się do wyjścia z izby.
– Zaczekaj!– Izolda pobiegła za córką teyrna. – Co chcesz zrobić? Nie możesz! Nie masz prawa! – Kobieta w ataku histerii pochwyciła dziewczynę za ramiona, potrząsając nią.
– Odejdź ode mnie. – Isabella powiedziała to zdanie nad wyraz spokojnie.
Wszyscy z zainteresowaniem przyglądali się całej sytuacji.
– Nie masz prawa odbierać ludziom życia, Isabello. Jesteś szlachcianką, na Stwórcę, nie morderczynią. – Płakała matka.
– A teraz jestem Szarą Strażniczką i morderczynią – rzekła, po czym z całej siły uderzyła narzucającą się jej żonę arla.
Nieprzytomna upadła na ziemię, a z jej ust zaczęła sączyć się krew.
– Oszalałaś?! – Alistair wściekły podbiegł do przyjaciółki. – Jak mogłaś? Do cholery, Isabello, weź się w garść. Tak nie można! – krzyczał rozwścieczony.
– Zevranie. – Elf, usłyszawszy swoje imię, podszedł do Couslandówny. – Jeśli ktokolwiek pójdzie za mną, masz go zatrzymać, jasne?
Skrytobójca pokiwał głową odprowadzając ją wzrokiem.
Rozjuszony Alistair ruszył z zamiarem powstrzymania Isabelli, jednak gdy tylko znalazł się przy futrynie poczuł nieprzyjemny chłód stali na krtani.
Zevran patrzył na niego, a Alistair nie był nawet w stanie stwierdzić, czy ośmieliłby się poderżnąć mu gardło.
– Nie zmuszaj mnie do tego.
– To idź ją powstrzymać – warknął Szary Strażnik, łapiąc za ostrza i odsuwając je z szyi.

6 komentarzy:

  1. Uhuhu, robi się bardzo, bardzo ciekawie.

    Czy to coś z moim telefonem, czy od połowy tekstu są między każdą linijką odstępy? Ciężko się tak czyta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No własnie tu mi sie blogger zbuntowal i zepsul tekst :/

      Usuń
  2. Ponownie się czepiam, ale strażniczka ma chyba momentami rozdwojenie jaźni. Jest strasznie niestabilna, a to wkurza.
    Opisy znowu krótkie, wyrwane z kontekstu fabuły, którą przechodzi się w grze przez naprawdę spory czas (nawet przy przewijaniu rozmów i ignorowaniu eksploracji pomieszczeń itd.)
    Wydaje mi się tez, że powinnaś ujednolicić składnię i sam tekst. Z jednej strony piszesz jako narrator, który obserwuje wszystko z boku, z drugiej nagle przeskakujesz w głowę bohaterów i opowiadasz historię ich oczyma. Powinnaś wybrać jedno.
    Wybacz, piszę Ci tyle uwag, pewnie myślisz że jestem okropna. :) Sam pomysł jest bardzo ciekawy, naprawdę. Blog czyta się lekko, jednak kiedy czytelnik wymaga więcej, może się zniechęcić. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej,
    robi się co raz ciekawiej też mam coś przeczucie, że całkiem niepotrzebnie zabijała Isabella tego maga…
    Multum weny życzę…
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  4. Dzień dobry, to znowu ja :)

    'Już na samym wejściu można dało dostrzec' - można dało ;)

    Jestem zachwycona, kolejny raz. Świetnie tu wszystko przerobiłaś, końcówka jest boska <3

    OdpowiedzUsuń
  5. 33 years old Speech Pathologist Travus Aldred, hailing from Haliburton enjoys watching movies like Chapayev and Mycology. Took a trip to Chhatrapati Shivaji Terminus (formerly Victoria Terminus) and drives a Mazda5. ich wyjasnienie

    OdpowiedzUsuń