– Dlaczego go
zabiłaś? – spytała zszokowana Leliana.
Patrzyła z
niedowierzaniem na ciało leżące na ziemi. Isabella wyszła z celi, spoglądając
na rudowłosą kobietę.
– Miałam taki
kaprys. Zadowala cię taki powód? – Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź, ruszyła
w głąb tunelu.
Sten wraz z
Morrigan i Oghrenem pośpiesznie poszli za liderką.
Alistair z
ociąganiem podążył za nimi. Postanowił się nie odzywać. Już poprzedniego
wieczora w świątyni zauważył, że zaczynała wpadać w tylko sobie znany stan,
zazwyczaj prowadzący do destrukcji. Widział, jaki wyraz twarzy miała Isabella.
To była twarz obojętności. W takich chwilach stawała się nieobliczalną,
niebezpieczną kobietą podejmującą pochopne decyzje. Czuł, że zabijając tego
maga, popełniła wielki błąd.
Leliana została
w tyle razem z elfem. Zevran przyglądał się łuczniczce, która z obrzydzeniem
wpatrywała się w coraz bardziej powiększającą się kałużę krwi na posadzce.
– Leliano,
musimy iść. Nie możemy się zgubić w tych tunelach.
– Jak ona…
przecież to był człowiek… mogłam coś zrobić – jąkała się jakby w transie.
Skrytobójca
podszedł do niej i dotknął jej ramienia. Ten gest na chwilę rozproszył
przerażoną kobietę. Zwróciła niebieskie oczy na Antivańczyka stojącego tuż
obok.
– Przepraszam.
– Pokręciła głową. – Jestem w szoku. Dawno jej takiej nie widziałam. – Spuściła
wzrok.
– Nie
przepraszaj, wiem, co masz na myśli – powiedział Zevran. – Ostatnim razem miała
taki pusty wzrok, kiedy mnie torturowała.
Leliana
podniosła oczy na towarzysza. Nie sądziła, że był w stanie tak swobodnie mówić
o tym, jak traktowała go Isabella, nim przyjęła go do drużyny. Zevran,
dostrzegając zakłopotanie dziewczyny, posłał jej pocieszający uśmiech. Ta tylko
westchnęła.
– Lepiej ich
dogońmy. Chodź – ponaglił ją.
Gdy doszli do
końca korytarza, ujrzeli przed sobą schody prowadzące w górę. Bez wahania
zaczęli po nich wchodzić, mając nadzieję, że prowadzą wprost do zamku. Na
szczycie znajdowały się masywne drewniane drzwi z małym okienkiem na wysokości głowy.
Isabella
niechętnie zajrzała przez otwór. Jej oczom ukazał się dziedziniec zamkowy. Z
lewej strony dostrzegła mały plac ćwiczebny, naprzeciw piętrzące się stosy
drewnianych beczek. Nie zauważając żadnego zagrożenia, postanowiła opuścić
mroczne lochy. Chwyciła klamkę, napierając na nią lekko, drzwi otworzyły się z
głośnym skrzypieniem.
Szara
Strażniczka wyszła z lochów jako pierwsza, uważnie rozglądając się dookoła.
Nigdzie nie było widać żywych trupów, lecz było je słychać. Miało się wrażenie,
że zewsząd dochodziło ich pojękiwanie oraz sapanie. Gestem dłoni nakazała
reszcie drużyny wyjść z ciemnego korytarz.
Jako ostatnio szła
Morrigan. Gdy już miała zrobić kolejny krok na uschniętej trawie, poczuła
szarpnięcie za łydkę. Zirytowana spojrzała w dół. Ujrzawszy beznogiego trupa,
starającego zatopić zęby w jej bucie, zaklęła głośno i siarczyście. W momencie
zwróciła na siebie uwagę towarzyszy. Alistair zareagował automatycznie. Wyjął z
pochwy miecz i jednym cięciem pozbawił gnijącego ciała ręki. Jednak to nie
pomogło. Trupiszcze podpełzło do Morrigan, wyciągając ku jej stopie rozkładające
się ramię. Morrigan podeszła do umarlaka i kopnęła go w głowę. Ten przetoczył
się na plecy, zawodząc niczym konający starzec. Na wiedźmie nie zrobiło to
wrażenia. Uniosła stopę i raz po raz uderzyła z całej siły podeszwą o twarz
denata, rozbryzgując ją po ziemi.
Alistair na
momencie zrobił się blady. Bez słowa schował miecz i zasłonił nos oraz usta
dłonią.
Nie napotykając
już żadnej przeszkody, pod osłoną nocy, w zupełniej ciszy przemknęli do zamku.
Już na samym
wejściu można dało dostrzec, jak zamożna była rodzina arla. Na podłodze leżał
gruby czerwony dywan pochodzący z Orlais. Ściany ozdobiono wspaniałymi
obrazami. Każdy z malunków został starannie wykonany. Zapewne były to prace
najwybitniejszych malarzy z całego Thedas.
Ruszyli w
gotowości do walki. Mijając kolejne drzwi, mocniej zaciskali dłonie na swym orężu,
bojąc się, że w każdej chwili mogą zostać zaatakowani. Tymczasem ku ich
zdumieniu nic takiego nie miało miejsca.
– Zatrzymajcie
się – odezwał się szeptem Alistair.
Cała grupa
spojrzała na niego jak na wariata.
– Słyszycie
to? – Spojrzał po wszystkich.
Towarzysze zaczęli
wsłuchiwać się ciszę. Do ich uszu doszedł dźwięk jakiegoś instrumentu.
– Lutnia? –
zdziwiła się łuczniczka.
– Dochodzi z
bawialni – powiedział Strażnik. – To jest jakieś chore, nie sądzicie? Wszyscy
widzieliśmy, jak te kreatury uciekają tunelem, którym my się tu dostaliśmy.
Więc gdzie one są?
– Piękniś ma
rację – odparł Zevran, rozglądając się dookoła. – Wydaje mi się, że na wejściu
powinniśmy zostać zaatakowani, a tymczasem… – Rozłożył ramiona.
– Nie
potrzebna nam ta dyskusja, gdybaniem nic nie osiągniemy. – Qunari patrzył na
dwójkę mężczyzn z góry.
Irytowali go.
Obaj za dużo gadali. Sten nie lubił niepotrzebnych pogaduszek w trakcie misji.
Musieli się skupić, musieli działać.
– Zgadzam się
ze Stenem.– Isabella spiorunowała wzrokiem Alistaira i Zevrana. – Ruszać się,
idziemy dalej – rozkazała.
_____
Sala balowa
zamku Redcliffe była urządzona skromnie, nie tak jak reszta domu. Po obu
stronach ogromnej izby stały dwa długie stoły, obficie zastawione strawą.
Rzeźbione krzesła otaczały je z obu stron. Na samym jej końcu wybudowano
wielkie palenisko; buchał z niego ogień, ogrzewając zimne pomieszczenie. Na
długim niebieskim dywanie, którego końce miały wykończenia w kolorze złota, stała
grupka osób.
Chłopiec o
piegowatej twarzy, na oko jedenastoletni, klaskał w dłonie, śmiejąc się. Jego
matka obserwowała scenę na uboczu z zatroskaną miną. Kiedyś wesołe oczy teraz
przepełnione były bólem i rozpaczą. Ze
zdenerwowania pocierała ręce, przyglądając się, jak jej szwagier robił z siebie
błazna pod wpływem magii demona, którego nosił w sobie jej syn. Bann tańczył,
skakał i robił fikołki, ku uciesze Connora. Isolda nie miała pojęcia, jak
Teagan dostał się do zamku; zapewne zmusił go do tego fakt, iż od wielu dni nie
dawała mu znaku życia.
Serce się
krajało, gdy patrzyła, jak jej ukochany syn stawał się potworem. Nie miała
pojęcia, kiedy to wszystko wymknęło się spod kontroli – nie mogła uwierzyć,
kiedy pewnego dnia Connor w szale zabił część służby, po czym wskrzesił ich
jako oszalałe istoty niemające uczuć. Z nudów zaczął posyłać swoje „zabawki” na
wioskę, by nękały i zabijały mieszkańców.
Teraz stała
tu, w sali, gdzie
przed laty odbyło się jej wesele, i patrzyła, jak jej dziecko manipulowało
swoim ojcem. Uczucie żalu ścisnęło jej serce. Tak bardzo pragnęła dziecka, lecz
razem z Eamonem starali się bezskutecznie. Zrozpaczona i zgorzkniała znalazła
pocieszenie w ramionach brata męża. Już po pierwszej wspólnie spędzonej nocy
czyn ten zaowocował nowym życiem kiełkującym w jej łonie. Jakiż Eamon był
szczęśliwy, gdy oznajmiła mu, że jest brzemienna. Ale ona wiedziała, czuła, że
to właśnie Teagan był ojcem. Jej przepuszczenia potwierdziły się, kiedy na
głowie dziecka wyrosły kasztanowe włosy.
Nagle jej
rozmyślania przerwał huk otwieranych drzwi. Do komnaty wtargnęła uzbrojona
grupa, na której czele stała młoda kobieta.
Arlessa od
razu rozpoznała w niej młodą Cousladównę. Pewnej wiosny, kiedy towarzyszyła
mężowi podczas wyjazdu do Wysokoża, poznała cała rodzinę Cousland. Bardzo
polubiła Eleonor, jednakże nie darzyła sympatią jej córki. Isabella była piękną
dziewczyną, która w przyszłości mogłaby znaleźć dla siebie odpowiedniego
małżonka i stać się dla niego oparciem oraz kochającą żoną, jednak nie – ona
wolała biegać wokół, wymachując sztyletami, jakby była nierozważnym młodzieńcem
szukającym kłopotów.
Isolda zawsze
uważała, że kobieta powinna być delikatna; jej miejsce znajdywało się w domu,
przy dzieciach, a nie na placu ćwiczebnym lub, co gorsza, na polu bitwy.
Kobieta
przyjrzała się reszcie grupy.
Elf, qunari, krasnolud, dwie młode kobiety i…
– Alistair?! –
wyrwało się z jej ust.
Młody rycerz
stojący u boku Isabelli spojrzał na kobietę przy palenisku.
– Pani Isolda.
Nic pani nie jest – ucieszył się. – Żyjecie. – Zrobił krok naprzód, patrząc na
roztańczonego Teagana i roześmianego chłopczyka.
– Nie zbliżaj się – przemówił złowrogim głosem Connor, jego
oczy zajarzyły się na chwilę. Z zainteresowaniem przechylił głowę, przyglądając
się grupie. – A więc to wy wtargnęliście do mego domu, to przed wami uciekły
moje zabawki. Kim oni są, matko? Znasz ich?! – Chłopczyk spojrzał rozwścieczony
na dygocącą ze strachu rodzicielkę.
– Connor –
wyszeptała, a z jej oczu zaczęły płynąć łzy. – Znam… znam tylko tę czarnowłosą
kobietę oraz mężczyznę stojącego u jej boku. – Zerknęła zrozpaczona w kierunku
przybyszy. – Ta kobieta… to… Isabella Vanessa Cousland.
– A ten
drugi?! – domagał się odpowiedzi demon.
– To… Alistair,
synku… kiedyś tu mieszkał…
Connor
skrzyżował ręce na piersi, śmiejąc się pod nosem. Obserwował ich. Chciał się z
nimi pobawić. Zadać im ból. Tak. Ból – to było to. Krzyczeliby i błagali o to,
żeby zakończył ich cierpienia. Roześmiał się złowrogo.
Wszystkich
przeszedł zimny dreszcz, tylko Isabella stała niczym niewzruszona. Obserwowała Connora
i nie czuła nic. Miała wrażenie, że wyparowały z niej wszystko emocje, zastępując
je gorączkowymi myślami. Patrzyła na tego chłopca i zastanawiał się, co zrobić.
Nigdy nie miała do czynienia z tak młodym plugawcem. Zawsze sprawa była prosta,
wystarczyło zabić. Wiedziała, że chłopak był poważnym zagrożeniem. To przez
niego zmarli wstawali z grobów, mordując każdego, kogo spotkali na swej drodze.
Musiała się w jakiś sposób pozbyć demona zagnieżdżonego w jego ciele. Nie mogła
przecież zabić dziecka. Co gdyby Oren był na jego miejscu? Czy potrafiłaby zamordować
własnego bratanka?
– Chcesz się
zabawić? – spytała Isabella, nie spuszczając wzroku z rozbawionego chłopczyka. – To chodź – powiedziała, wyjmując sztylety.
– Zabijcie ich
– powiedział beznamiętnym głosem Connor. – Ale ją macie zostawić żywą. –
Wskazał palcem w stronę Couslandówny.
Wedle rozkazu
stojący do tej pory nieruchomo pod ścianą rycerze rzucili się do ataku, wraz z
nimi popędził zahipnotyzowany Teagan.
Niewiele się
namyślając, Alistair wybiegł przed szereg, kierując się w stronę banna. Kiedy
szlachcic znalazł się na tyle blisko młodzieńca, templariusz zamachnął się,
uderzając starszego mężczyznę tarczą tak mocno w głowę, że ten natychmiastowo
stracił przytomność.
Walka trwała
krótko, jednak w tym zamieszaniu mały Connor oddalił się z pokoju, znikając im
z oczu.
Kiedy rycerze
Redcliffe leżeli nieprzytomni lub martwi, Isabella podeszła do Isoldy, która
klęczała w rogu komnaty, modląc się przez łzy. Bez zbędnych czułości
czarnowłosa dziewczyna szarpnęła gwałtownie arlessę za ramię, zwracając jej
twarz ku sobie.
– Gdzie on
pobiegł? – spytała przez zaciśnięte zęby.
Wystraszona
kobieta otarła łzy, po czym wstała, oswobadzając się z uścisku młodej
szlachcianki.
– Pewnie się
wystraszył i uciekł na piętro – wyszeptała.
– Pani Isoldo,
co tu się stało? – Zatroskany Alistair podszedł do kobiety, odpychając
przyjaciółkę.
– Kiedy Eamon
zachorował, Connor zaczął się zmieniać. Stał się podły, bezlitosny. Pewnego
dnia przemówił podwójnym głosem. Wiedziałam już, że został opętany. Próbując
usprawiedliwić syna, zrzuciłam winę na maga, który go nauczał, i wtrąciłam do
lochów. – Spojrzała załzawionymi oczami na młodzieńca. – Reszty pewnie się
domyślacie.
– Mamy poważny
problem – wtrąciła się Morrigan, podchodząc do trójki przy palenisku. –
Dzieciak to plugawiec. Nie ocalisz go – powiedziała, patrząc głęboko w oczy arlessy.
– By wypędzić demona potrzeba się przenieść do Pustki i tam, o ile samemu się
nie zatraci w tej podstępnej krainie, stoczyć pojedynek z tym, co opętało
chłopca. Wydaje się to dobrym wyjściem, ale do tego potrzeba ogromnych pokładów
magii. Nawet gdybyśmy sprowadzili Wynne… – ucięła, kręcąc sceptycznie głową.
– Jak to? –
spytała z przerażeniem w głosie. – Przecież on jest tylko dzieckiem… Jak nie
wy, to magowie na pewno znajdą sposób...
– Magów już
nie ma – odparł sucho Zevran. – Krąg został zlikwidowany – dodał, widząc
pytające spojrzenie kobiety.
– Ty –
wyszeptała Isolda, wskazując Morrigan – też jesteś czarodziejką. Wraz z Jowanem
jest was już troje.
– Twój mag leży
w lochach pozbawiony głowy – wycedziła przez zęby Morrgan. – A ja nie będę ryzykować
życiem, by walczyć z demonem w jego świcie. Trzeba to zrobić tutaj.
– To mi
wystarczy – powiedziała Isabella, wyciągając miecz, kierując się do wyjścia z
izby.
– Zaczekaj!–
Izolda pobiegła za córką teyrna. – Co chcesz zrobić? Nie możesz! Nie masz
prawa! – Kobieta w ataku histerii pochwyciła dziewczynę za ramiona, potrząsając
nią.
– Odejdź ode
mnie. – Isabella powiedziała to zdanie nad wyraz spokojnie.
Wszyscy z
zainteresowaniem przyglądali się całej sytuacji.
– Nie masz
prawa odbierać ludziom życia, Isabello. Jesteś szlachcianką, na Stwórcę, nie
morderczynią. – Płakała matka.
– A teraz
jestem Szarą Strażniczką i morderczynią – rzekła, po czym z całej siły uderzyła
narzucającą się jej żonę arla.
Nieprzytomna
upadła na ziemię, a z jej ust zaczęła sączyć się krew.
– Oszalałaś?! –
Alistair wściekły podbiegł do przyjaciółki. – Jak mogłaś? Do cholery, Isabello,
weź się w garść. Tak nie można! – krzyczał rozwścieczony.
– Zevranie. –
Elf, usłyszawszy swoje imię, podszedł do Couslandówny. – Jeśli ktokolwiek
pójdzie za mną, masz go zatrzymać, jasne?
Skrytobójca
pokiwał głową odprowadzając ją wzrokiem.
Rozjuszony Alistair
ruszył z zamiarem powstrzymania Isabelli, jednak gdy tylko znalazł się przy
futrynie poczuł nieprzyjemny chłód stali na krtani.
Zevran patrzył
na niego, a Alistair nie był nawet w stanie stwierdzić, czy ośmieliłby się poderżnąć
mu gardło.
– Nie zmuszaj
mnie do tego.
– To idź ją powstrzymać
– warknął Szary Strażnik, łapiąc za ostrza i odsuwając je z szyi.
Uhuhu, robi się bardzo, bardzo ciekawie.
OdpowiedzUsuńCzy to coś z moim telefonem, czy od połowy tekstu są między każdą linijką odstępy? Ciężko się tak czyta.
No własnie tu mi sie blogger zbuntowal i zepsul tekst :/
UsuńPonownie się czepiam, ale strażniczka ma chyba momentami rozdwojenie jaźni. Jest strasznie niestabilna, a to wkurza.
OdpowiedzUsuńOpisy znowu krótkie, wyrwane z kontekstu fabuły, którą przechodzi się w grze przez naprawdę spory czas (nawet przy przewijaniu rozmów i ignorowaniu eksploracji pomieszczeń itd.)
Wydaje mi się tez, że powinnaś ujednolicić składnię i sam tekst. Z jednej strony piszesz jako narrator, który obserwuje wszystko z boku, z drugiej nagle przeskakujesz w głowę bohaterów i opowiadasz historię ich oczyma. Powinnaś wybrać jedno.
Wybacz, piszę Ci tyle uwag, pewnie myślisz że jestem okropna. :) Sam pomysł jest bardzo ciekawy, naprawdę. Blog czyta się lekko, jednak kiedy czytelnik wymaga więcej, może się zniechęcić. :)
Hej,
OdpowiedzUsuńrobi się co raz ciekawiej też mam coś przeczucie, że całkiem niepotrzebnie zabijała Isabella tego maga…
Multum weny życzę…
Pozdrawiam serdecznie Basia
Dzień dobry, to znowu ja :)
OdpowiedzUsuń'Już na samym wejściu można dało dostrzec' - można dało ;)
Jestem zachwycona, kolejny raz. Świetnie tu wszystko przerobiłaś, końcówka jest boska <3
33 years old Speech Pathologist Travus Aldred, hailing from Haliburton enjoys watching movies like Chapayev and Mycology. Took a trip to Chhatrapati Shivaji Terminus (formerly Victoria Terminus) and drives a Mazda5. ich wyjasnienie
OdpowiedzUsuń