Sten
wyzdrowiał, a gdy stanął w pełni sił, zaczął trenować, aby powrócić do pełnej
kondycji fizycznej. Od jego wypadku minęły trzy tygodnie.
Od tamtego
czasu zmieniło się wiele rzeczy.
Pogoda
znacznie się pogorszyła, noce stawały się coraz dłuższe i zimniejsze, a przez
to nieprzyjemne. Wiatr coraz częściej wiał z północy, przynosząc ze sobą
obietnicę rychłej zimy, a wraz z nią
śniegu i mrozu. Drużyna Szarych Strażników powiększyła się. Obecność Wynne
bardzo przysłużyła się całej grupie, każde z nich miało większe bądź mniejsze
dolegliwości spowodowane walkami oraz warunkami, w jakich przebywali. Zevran nie był już traktowany jako zło
konieczne, jednak wciąż pozostawał między nim, a pozostałymi dystans.
Skrytobójcy przyznano obowiązki, które obiecał codziennie sumiennie wykonywać.
Za zadanie miał uzupełnianie wody, w czym odciążył Morrigan oraz piecze nad Rufusem,
ku uciesze Leliany, która jak dotąd nie radziła sobie za dobrze z psem liderki.
Co się tyczyło
Isabelli, nie wdawała się w zbędne dyskusje z elfem, nie patrzyła mu w oczy
dłużej niż wymagała tego sytuacja, a i rozmowy ograniczała do czysto
formalnych, zaś na żarty i luźniejszy ton pozwalała sobie tylko i wyłącznie
przy obecności Oghrena, bądź Leliany. Jej kontakty z Zevranem nie nosiły nawet cienia
tego, co się wydarzyło podczas podróży do Kręgu Maginów i z powrotem.
Tylko raz
oboje przyłapali się na tym, że obserwowali się wzajemnie. Wtedy, gdy ich
spojrzenia spotkały się, nie uciekli wzrokiem. Siedzieli tak naprzeciwko
siebie, Isabella przy ognisku, cerując Alistairowi koszulę, a on przed swoim
namiotem, ostrząc sztylet. Gapiliby się na siebie dłużej, ale Rufus, który nagle
polizał elfa po twarzy, upominając się o jedzenie, im to uniemożliwił.
_____
Isabella
siedziała przy ognisku. Czarne włosy upięła w niesforny kucyk. Pojedyncze pasma,
co oswobodziły się z błękitnej wstążki, przyjemnie łaskotały kark i barki. W
rękach trzymała mały nożyk; cięła nim kawałki suszonego mięsa, zakupionego w
„Rozpuszczonej Księżniczce”. Na plecy miała zarzucony lekki wełniany koc. Z
każdym kolejnym podmuchem wiatru otulała się szczelniej, starając się zachować
ciepło.
Uspokojona zdrowiem
Stena wodziła wzrokiem po obozowisku. Ciągle się zastanawiała, jak to się
stało, że mianowano ją przywódcą tej grupy.
Morrigan i
Alistair od pierwszych chwil wszczynali kłótnie, a ona musiała ich uspokajać i
godzić. Później doszła Leliana; Isabella automatycznie się uśmiechnęła na
wspomnienie ich spotkania w Lothering. Nigdy nie zapomni widoku walczącej z
nimi ramię w ramię zakonnicy, która podjęła decyzję, by wyruszyć z Szarymi
Strażnikami walczyć z Plagą. Nowa członkini grupy od razu zauważyła, że to
Isabella trzymała wszystko w ryzach.
Kolejny był
Sten; Couslandówna zerknęła w stronę olbrzyma stojącego na skraju lasu i
wymachującego potężnym mieczem. Jak zawsze skupiony i spokojny. Podszedł do niego Oghren,
całkowite przeciwieństwo tego, co reprezentował wojownik Beresaad.
Mimo wad
krasnoluda, Isabella uwielbiała Oghrena. Zawsze tryskał energią oraz poczuciem
humoru, którego jej niejednokrotnie brakowało.
– Musimy
porozmawiać. – Z rozmyślań wyrwał Isabellę
ciepły ton głosu Alistaira.
Mężczyzna
przysiadł się obok przyjaciółki. Couslandówna obróciła twarz w jego kierunku
i posłała pokrzepiający uśmiech. Odłożyła nóż na ziemię i sięgnęła po żelazny
kubek leżący przy ognisku, w którym znajdował się ziołowy napar Wynne,
rozgrzewający ciało.
– Chcesz
trochę? – spytała, wskazując Alistairowi żelazny czajnik z herbatą, ten tylko
pokręcił głową. – O czym chcesz porozmawiać? – Spojrzała na niego kątem oka,
upijając łyk gorzkiego w smaku napoju. Skrzywiła się z obrzydzenia. – Na
Stwórcę, jakie to paskudne – jęknęła, po czym obróciła się, szukając wzrokiem Wynne.
– Błagam, powiedz, że mogę do tego dodać miodu! – zawołała, unosząc kubek.
Wynne skarciła Isabellę wzrokiem, znad moździerza,
ale przyzwoliła skinieniem głowy.
– Robi się
coraz zimniej – odezwał się Alistair, podając Isabelli mały słoiczek ze
złocistym, gęstym płynem. – Nie możemy przecież zimować w lesie, nasze
organizmy tego nie wytrzymają.
– Wiem o tym –
odparła, siłując się z nakrętką. – Od
dwóch dni zastanawiam się, gdzie powinniśmy się udać – mówiąc, wzięła do ręki
odłożony wcześniej nóż.
Alistair
widząc to, wyszarpał słoiczek z jej dłoni, otworzył i podstawił pod nos, uśmiechając
się. Isabella z wdzięcznością nabrała łyżeczką miodu, po czym dodała go do
naparu.
– Na gospody
nas nie stać, noclegi są coraz droższe z powodu Plagi. Zapasy się kurczą, bo pomioty
grabią farmę po farmie – ciągnęła wątek, mieszając w kubku.
– A ja myślę,
że mam dla nas rozwiązanie. Możemy udać się do Redcliffe. Arl przyjmie nas z
otwartymi ramionami, w końcu mnie wychował.
– Tak, wiem,
wspominałeś o tym kiedyś, ale nie zapominaj, że od tego czasu minęło ładnych
parę lat, a na dodatek nie wiemy, czy arl wrócił do zdrowia. Pamiętasz, co mówił
ten rycerz z Redcliffe, którego spotkaliśmy w świątyni w Lothering? Alr
zachorował na nieznaną uzdrowicielom chorobę i zapadł w śpiączkę.
– Może Eamon
wyzdrowiał i ma się dobrze? – Alistair nie tracił nadziei.
Couslandówna
wstała z ziemi, otrzepując skórzane spodnie. Mężczyzna patrzył na nią wyczekująco.
– W porządku –
zgodziła się. – I tak nie mamy innego wyjścia. Do Denerim mamy za daleko, poza
tym, na razie wolałabym unikać stolicy, jak ognia. Nie wiadomo, czy Loghain
nadal na nas poluje, a wolałabym się o tym nie przekonywać. Na razie dobrze mi
z niewiedzą. – Westchnęła i wzięła pociągnęła łyk z kubka. – Bericilian odpada,
bo gdy tylko spadnie śnieg niczego nie wskóramy będąc w lesie.
– Jak spadnie
śnieg, to nic nigdzie nie wskóramy, Isabello – powiedział poważnie Alistair.
– Przygotuj
jakiś treściwy posiłek… może kaszę – dodała, patrząc worek z nikłymi zapasami
żywności. – Poinformuję o wszystkim
resztę i poproszę, by się już pakowali. Jeśli wyruszymy za dwie godziny,
wieczorem powinniśmy być już w Redcliffe.
_____
– A więc w
drogę! – Zevran zawołał wesoło, wyciągając w górę rękę, palcem wskazując
kierunek marszu.
Wypiął przy
tym dumnie pierś. Zbroja idealnie podkreślała jego największe atuty fizyczne,
co nie umknęło uwadze Isabelli i Alistaira, który na widok prężącego się elfa
skrzywił się zdegustowany.
Isabella
jeszcze przez chwilę świdrowała wzrokiem antivańczyka, by po chwili obrócić się
w inną stronę.
– Nie rozumiem,
skąd ten pospiech, kadan. – Sten stał wyprostowany, z uniesioną głową. Jego
wzrok był stanowczy oraz spokojny.
– Robi się
coraz zimniej, musimy znaleźć jakieś schronienie na ten okres – wyjaśniła,
zadzierając głowę, aby spojrzeć w fioletowe oczy qunari.
– A ja jestem
tego samego zdania, co ostrouchy. – Oghren z zadowoleniem dzierżył w dłoni
jedną z butelek alkoholu, które kupił mu Zevran. – Uważam, że powinniśmy czym
prędzej ruszać. Pomioty wolą chodzić wieczorami, a mi się nie uśmiecha trafić
na te bestie. – Wzdrygnął się na samo wspomnienie rybich ślepi i cuchnącego
oddechu.
– Dlatego też
wyruszamy teraz – powiedziała delikatnym, lecz stanowczym głosem Szara Strażniczka.
Wyminęła grupę
i ruszyła przodem; mabari jak zawsze w dobrym nastroju wyprzedził swoją panią,
biegnąc przed siebie. Reszta grupy z ociąganiem zaczęła kroczyć za liderką.
– Myślę, że to
doskonały pomysł. W Redcliffe będziemy bezpieczniejsi niż w tym lesie. Nieraz
podczas polowań odstrzeliwałam pojedynczych hurloków, zapewne zwiadowców –
podjęła rozmowę Leliana.
– I teraz nam
to mówisz, głupia? – Morrigan z niedowierzaniem pokręciła głową, idąc ramię w
ramię z łuczniczką.
– Nie chciałam
was martwić. Sama robiłam obchody po okolicy, powinnaś być mi wdzięczna.
– Pomyślałaś
chociaż raz, co by się stało, gdyby pomioty skojarzyły fakt, że ich zwiadowcy
nie wracają?
Leliana
odwróciła głowę obrażona. Często stroiła fochy. Była dorosłą kobietą, jednakże psychicznie
pozostawała beztroską dziewczyną. Isabella, krocząc na przedzie, uśmiechała się,
rozbawiona rozmowami towarzyszy.
– Z czego się
śmiejesz? – zapytał szeptem Zevran, a Isabella odskoczyła niczym oparzona.
– Niech cię
szlag! Nie skradaj się tak – zrugała go, łapiąc się za pas na piersi. – Jak już
chcesz dokończyć zlecenie, zrób to humanitarnie – warknęła.
Zevran zaśmiał
się rozbawiony.
– Szedłem tuż
za tobą, Strażniczko.
– Czego
chcesz? – spytała Isabella, łypiąc na niego nieprzychylnym spojrzeniem.
– Pytałem, co
cię tak bawi? – wyszeptał.
– Dziewczyn z
tyłu, a dlaczego szepczesz? – odpowiedziała równie cicho, nachylając się lekko
ku niemu.
– Śniłaś mi
się, wiesz? Miałaś na sobie…
– Przestań. –
Isabella uciszyła Zevrana, zatykając mu dłonią usta.
Alistair
podążający zaraz za tą dwójką obserwował tę scenę z narastającą frustracją.
Może i Zevran należał teraz do drużyny, może i Isabella mu w pewien sposób
ufała, ale jemu się to nie podobało.
Nie wiedział,
co łączyło tych dwoje, ale po ich zachowaniu zaczynał wysuwać niepokojące
wnioski. Sam dokładnie nie był pewny, czemu był zazdrosny. Nie. Zazdrość to
zbyt moce słowo, skarcił się w duchu.
Z ponurych myśli wyrwał go Oghren, który przez przypadek się na niego
zatoczył.
– Ło,
przepraszam, mości rycerzu – zaśmiał się. – Jak ci mija dzień?
– Cudownie –
odpowiedział oschle Szary Strażnik.
– Mnie też –
odrzekł Oghren, najwyraźniej nie łapiąc ironii.
– Ile już
dzisiaj wypiłeś? – spytał Alistair, przyglądając się ogorzałej twarzy
krasnoluda.
– Za mało –
zaśmiał się donośnie Oghren. – Nie no, ale tak poważnie. Co cię trapi? Widzę
twoją minę i twój wzrok upodlonego kundla.
– Nie rozumiem,
co insynuujesz. – Alistair zwrócił się do krasnoluda, starając się zachować
najwyższą powagę.
Orzammarski
wojak spojrzał w górę, świdrując wzrokiem twarz rozmówcy.
– Stary Oghren
widzi, co się świeci. Ta dwójka z przodu, oni cię drażnią? – Krasnolud
wypowiedział każde słowo bardzo dokładnie, mrużąc przy tym oczy.
– Nic się
przed tobą nie ukryje. – Alistair pokręcił głową, uśmiechając się mimowolnie.
– Jestem
nikłych rozmiarów, wejdę w każdą szparę. – Po paru sekundach Oghren wybuchł rubasznym
śmiechem, kiedy zdał sobie sprawę, jak zabrzmiały jego słowa.
Na samym
końcu, bacznie obserwując wszystkich, szli w ciszy Sten i Wynne. Olbrzym nie
raczył nawet spojrzeć na czarodziejkę. Czuł jednak, w głębi serca, że musi się
odezwać. Tak nakazywał mu honor.
– Dziękuję –
powiedział machinalnie, patrząc przed siebie.
Wynne z
początku nie zwróciła najmniejszej uwagi, iż szary olbrzym odezwał się właśnie
do niej. Dopiero po chwili dotarł do niej sens słów potężnego qunari. Spojrzała
ciepło w fioletowe oczy mężczyzny.
– Nie ma za
co, mój drogi – odpowiedziała dobrodusznie. – To był mój obowiązek.
– Mimo to
dziękuję. Wiedz też, kobieto, że mam u ciebie dług; gdy znajdziesz się w
potrzebie, mój miecz rozpłata twych wrogów.
Słońce
niespiesznie chyliło się ku zachodowi, a nietypowa grupa podróżnych dotarła na
obrzeża Redcilffe. Kiedy weszli do miasteczka, nie zastali żywej duszy. W
domostwach nie paliły się światła. Ośmioosobowa grupa, z mabari biegającym
wokół, stała na rynku, patrząc po sobie w ciszy.
Zamek górujący
nad osadą zdawał się być pogrążony w głębokim śnie. Wieżyczki wartownicze nie
miały zapalonych pochodni, brama, prowadząca na most i dalej na dziedziniec
zamkowy, pozostawała zamknięta.
Domostwa na
rynku zdawały się wymarłe. W oknach nie paliło się światło, nikt się nie
przechadzał, z karczmy usytuowanej na wzniesieniu nie dochodziły żadne wesołe
piosnki, czy pijackie śmiechy. Nie miauczały koty, nie szczekały psy. Panowała
zupełna cisza. Jedyny dźwięk wydawał wodospad, którego szum odbijał się echem
od czerwonych skał.
– Może jest
nabożeństwo. – Leliana postanowiła się odezwać jako pierwsza.
Alistair i
reszta spojrzeli w stronę świątyni. Jej potężne wrota były szczelnie zamknięte.
Nieśpiesznie zaczęli zmierzać w kierunku domu modlitewnego.
– Coś tu nie
gra – powiedział cicho elf. – To miejsce cuchnie śmiercią.
Isabella
wyminęła wszystkich, podbiegając do drzwi. Przycisnęła ucho do drewnianej
faktury, starając się pochwycić choćby najdrobniejszy dźwięk dochodzący ze
środka. Usłyszała łkanie dziecka i przytłumione odgłosy rozmów.
– Ktoś tam
jest – powiedziała do grupy, ścisnęła dłoń w pięść i z całej siły zapukała.
Po drugiej
stronie dało się słyszeć krzyki. Couslandówna zadudniła ponownie.
– Obywatele,
otwórzcie! – zawołała ile sił w płucach.
– Kim jesteś,
przybyszu? – Strażniczka usłyszała przytłumiony męski głos po drugiej stronie
drewnianej bariery.
– Nazywam się
Isabella Vanessa Cousland, jestem Szarą Strażniczką. Jest ze mną Alistair,
wychowanek arla Eamona.
Cała grupa
stała w milczeniu, czekając na odpowiedź. Coś zazgrzytało w drzwiach. Isabella
ostrożnie wycofała się. Potężne wrota stanęły otworem. Ich oczom ukazał się
tragiczny widok.
Przerażeni
mieszkańcy stłoczeni w ciasnych murach świątyni, ranni mężczyźni, płaczące
dzieci i kobiety.
Pośród tego
żałosnego obrazu stał wysoki mąż, kasztanowe włosy opadały mu na twarz okalaną
już gdzieniegdzie zmarszczkami. Na oko był po czterdziestce. W jego brązowych
oczach znać czaił się strach i niedowierzanie.
– Teagan! –
Alistair rzucił się mężczyźnie w ramiona, starszy objął młodzieńca ze łzami w
oczach.
Isabella ruchem
głowy nakazała grupie wkroczyć do świątyni; Sten, jakby czytając liderce w myślach,
zatrzasnął wrota, przekręcając potężny klucz oraz ryglując je ogromną
krokwią.
Szary Strażnik
odsunął od siebie mężczyznę.
– Teaganie, co
tu się stało? Gdzie jest Eamon?
– Och,
Alistairze, myśleliśmy, że nie żyjesz. Słyszeliśmy, co się wydarzyło pod
Ostagarem… – Mężczyzna urwał w połowie zdania. – A Loghain, ten parszywy… –
Teaganowi trząsł się głos.
– Nie mamy na
to czasu. – Isabella przerwała tę wzruszającą scenę surowym tonem wypowiedzi. –
Co tu się dzieje? Czemu wszyscy siedzicie przerażeni, zamknięci w świątyni?
– Panienka
Cousland, jak mniemam. – Bann Teagan
Guerrin, bart alra Eamona pochylił lekko głowę. – Przyjmij moje kondolencje,
spotkała cię straszliwa tragedia. Wieść o tym, że rodzina Cousland zginęła w
pożarze, była szokiem dla całej szlachty w Fereldenie, lecz nie sądziłem, że
ktokolwiek ocalał. Raduje mnie fakt, że cieszysz się zdrowiem, panienko. Twój ojciec
niejednokrotnie okazywał mojej rodzinie przyjaźń.
– Pożar –
prychnęła. – Więc taka jest oficjalna wersja tego, co spotkało mój ród –
powiedziała bardziej do siebie, kręcąc przy tym z niedowierzania głową. – Mój
ojciec miał wielu przyjaciół, ale jak się okazało, najwierniejszy z nich wbił
mu nóż w plecy. Dosłownie – oparła surowo, obserwując, jak na twarzy Teagana
maluje się niedowierzanie.
– Jak to, zdrada?
Kto by się ośmielił podnieść rękę na teyrnów? Przecież zaraz po królu to
najważniejsza szlachta. Tylko Couslandówie i Mac Tirowie… – Teagan urwał, zdając
sobie sprawę, jak bardzo wszystko układało się w jedną spójną całość.
Zdrada
Loghaina Mac Tira, drugiego teyrna w Fereldenie, który pozostawił króla pod
Ostagarem. Zamach na Wysokoże, mający pozbawić życia teyrna Bryce’a Couslnada
oraz jego rodzinę, uniemożliwiając tym samym przeżycie kogokolwiek, kto mógłby
odziedziczyć ziemię, majątek i tytuł, uprawniający do rządzenia państwem, gdyby
nagle zabrakło króla.
– Dokładnie to,
co powiedziałam. Jednak to nie czas i miejsce, by o tym mówić. Co tu się
dzieje?
Teagan pokiwał
głową w zamyśleniu.
Zevran patrzył
badawczym wzrokiem na Isabellę. Pamiętał, kiedy rozmawiała z nim o tym, co się
stało jej rodzinie. Wtedy płakała, ubolewając nad śmiercią bliskich, a tu,
przed wszystkimi stała dumna, z podniesioną głową, zaś głos nie załamał się ani
na chwilę. Z jej postawy emanowała determinacja, stanowczość, siła i niezależność.
W tamtej chwili nie była tylko Szarą Strażniczką, była szlachcianką, która
dumnie nosiła rodowe nazwisko, jedyną spuściznę, jaka została jej po ukochanym
ojcu, oraz prawdopodobnie, jeśli jej brat Fergus zginął na polu walki, jedyną
pretendentką o tytuł teyrna Wysokoża.
– Proszę mi
wybaczyć. Tak wiele tragedii, tak wiele śmierci spotkało ostatnio Ferelden oraz
każdego z nas. Proszę, może przejdziemy dalej, w bardziej ustronne miejsce. –
Bann wskazał kierunek gestem ręki.
Alistair
ruszył przodem; doskonale znał tę świątynię, to tu za czasów dzieciństwa chował
się, bawiąc z innymi dziećmi.
– Zostańcie tu
– zwróciła się Isabella do towarzyszy. – Wynne, Morrigan, Leliano. Proszę, opatrzcie
rany tych biednych ludzi. A wy – mówiąc, spojrzała na Stena, Oghrena oraz Zevrana
– sprawdźcie, czy ktoś nie potrzebuje pomocy. Chociaż tyle możemy dla nich
zrobić. – Powiedziawszy to, udała się za dwójką mężczyzn.
Rufus cicho
zaskomlał i ułożył się na posadzce, od razu zasypiając.
W gabinecie
wielebnej matki, za biurkiem, zasiadł Teagan. Alistair oparł się o półkę z
książkami stojącą nieopodal. Isabella, wchodząc, zamknęła za sobą dwuskrzydłowe
drzwi. Podeszła do mebla i oparła się o nie rękoma.
– A teraz mów – zażądała, czując, że za tym, co
się działo w świątyni kryła się wyjątkowo paskudna historia.
– Zapewne
wiecie, że mój brat jest chory; nawet nie wiadomo, czy jeszcze żyje. – Bann
zwiesił zdruzgotany głowę i skrył zmartwioną twarz w dłoniach. – Od ponad miesiąca
jesteśmy nękani przez potwory. – Teagan oparł się wygodniej w fotelu i spojrzał
to na Isabellę, która miała zmarszczone brwi, to na Alistaira, który stał ze
skrzyżowanymi rękoma.
– Zmarli
atakują wioskę; co parę nocy wychodzą z zamku, wyłaniają się z jeziora i
mordują moich ludzi. Każdy, kto był w stanie utrzymać miecz w dłoni, stawał w
obronie. Te cholerstwa ciężko zabić, dopiero gdy rozwali się im głowę lub ją
utnie, padają na ziemię.
– Nie
rozumiem. Chcesz nam powiedzieć, że jesteście atakowani przez żywe trupy,
wychodzące z zamku? Żywe trupy. Z zamku arla. Tego samego arla, u którego się
wychowałem. Tego zamku, o tam, na wzgórzu. Jesteś pewny? – biadolił Alistair,
nerwowo gestykulując rękoma.
– Dokładnie,
trochę to nieprawdopodobne. – Isabella przytaknęła przyjacielowi.
– Ale tak się
dzieje. Wiem, jak się dostać do zamku niezauważonym, ale iść tam samemu to
misja samobójcza, a żaden z moich ludzi nie chce mi towarzyszyć.
Szarzy Strażnicy
spojrzeli po sobie i pokiwali głowami.
– Pomożemy.
Musimy wiedzieć, co się dzieje z arlem, nie możemy tego tak zostawić. Teaganie,
proszę się uzbroić. Ruszamy jeszcze dzisiaj w nocy – zarządziła Isabella i już miała
wyjść z gabinetu, gdy zagrodził jej drogę Alistair.
– Co ty
wyprawiasz? – fuknęła na niego, a on tylko spojrzał na nią pobłażliwie.
– Słuchasz
czasem sama siebie? – spytał retorycznie. – Mamy rzucić się w wir walki, nie
wiedząc nawet z czym dokładnie walczymy, na dodatek zaraz po przejściu wielu,
wielu mil? – Spojrzał na nią tak, jak straszy brat patrzy na młodszą siostrę. –
Ochłoń trochę – dodał, unosząc palcem zapięcie zbroi, sugerując, aby zdjęła
uniform i się przespała. – Odpocznij. Obiecuję, że z samego rana się tym
zajmiemy.
– Ale te
wrota, one…
– Wytrzymają –
wtrącił Teagan. – Myślę, że powinnaś posłuchać Alistaira. To mądry chłopak.
Isabella zrezygnowana
spuściła głowę, nerwowo pocierając czoło i przygryzając wargi.
– Co możemy
zrobić? – spytała, zerkając na siebie i patrząc głęboko w brązowe oczy Teagana,
doszukując się w nich krzty szaleństwa.
– Mamy problem
z kowalem. Nie chce naprawiać uzbrojenia. Od paru dni nikt z naszych nie
walczy. Noce spędzamy w świątyni, czekając do świtu, gdyż jesteśmy bezbronni.
– Co z tym
kowalem?
– Nazywa się
Owen. Wariat zabarykadował się w kuźni – wyjaśnił Teagan, jak najbardziej poważnie.
– Owen, tak? –
Zamyślił się Alistair. – Nigdy go nie lubiłem. Zawsze był opryskliwy.
– To robota na
ranek, a dziś? Mamy tu siedzieć bezczynnie? – Isabella najwidoczniej była gotowa
do walki.
Alistair przyjrzał
się jej uważnie. Przerażała go czasem, a szczególnie w takich chwilach, jak ta.
Zachowywała się irracjonalnie. Odnosiło się wrażenie, że goniła śmierć, nie
patrząc na to, że komuś mogła stać się krzywda, że jej mogła stać się krzywda. Nie
raz był już świadkiem takiego zachowania. Pamiętał, gdy w Ostagarze, poganiała wszystkich
podczas wypadu do Głuszy, gdy szukali traktatów Szarej Straży. Potem podczas
Dołączenia, rytuału, którego nie przeżyło dwóch innych rekrutów. Isabella nawet
się nie bała wypić nieznanej jej mikstury na bazie krwi pomiotów. Następna była
bitwa. Szarżowała niczym szaleniec, przebijając się przez kolejne poziomy wieży
Ishal, a gdy napotkali ogra, pierwsza rzuciła się do walki i, jakimś cudem, to
ona powaliła potwora, zadając śmiertelny cios w głowę.
Alistair
odegnał od siebie niepokojące go myśli i objął przyjaciółkę ramieniem.
– Sprawdź, czy
reszta sobie radzi – poprosił. – Ja porozmawiam z Teaganem.
Isabella tylko
kiwnęła głową. Może po sobie tego nie pokazywała, ale wewnątrz kipiała ze
złości. Chciała walczyć.
_____
Wynne z
Lelianą opatrywały rannych. Morrigan stała w niedalekiej odległości i tylko
podawała dwójce kobiet bandaże, marudząc pod nosem coś na temat odrażających
staruchów. Sten, Oghren i Zevran uporali się z prowizorycznymi leżankami dla
dzieci i kobiet, przestawili dwa regały, robiąc tym samym więcej miejsca, przenieśli
tych, co nie byli w stanie chodzić, bliżej Wynne, a teraz, gdy brakło im zajęć,
stali przy drzwiach, czekając na jakiekolwiek rozkazy.
– Widząc wyraz
twojej twarzy, mniemam, że dzisiaj nici z odpoczynku. – Zevran wyprostował się,
uśmiechając się skromnie do nadchodzącej kobiety.
– Niestety cię
odczaruję. – Isabella potarła skronie. – Jednak bądźcie przygotowani.
– Kadan? –
Sten zauważył, że z Isabellą było coś nie w porządku.
– Alistair
zadecydował byśmy odpoczęli – odparła wściekle. – Dopiero z rana mamy zając się
upierdliwym kowalem i rozeznać się w sytuacji.
– W końcu
jakaś rozrywka. – Oghren zadowolony zacierał ręce. – Mój topór od dawna nie był
zroszony krwią.
– Nie jestem
pewna, czy będziemy walczyć; nie jestem nawet pewna, co tu się dokładnie dzieje
– warknęła.
– I tego
właśnie musimy się dowiedzieć. – Isabella spojrzała za siebie, skąd usłyszała
znajomy głos.
Alistair stał wyprostowany,
a towarzyszył mu Teagan.
– Słyszałeś? –
spytała, patrząc na Alistaira.
Był
podirytowany, ręce skrzyżował na piersi i patrzył na nią z góry.
– Co nie co –
odparł.
– O czym
rozmawialiście? – spytała, zauważając, że Teagan rzucał nerwowe spojrzenia w
kierunku wychowanka swojego brata.
– To była
prywatna rozmowa – wyjaśnił Szary Strażnik.
– Rozumiem –
wycedziła przez zęby i poszła w najdalszy zakątek świątyni.
Alistair
pokręcił głową, po czym wraz z Teaganem ruszył w kierunku Wynne.
Czarodziejka właśnie
podawała młodej kobiecie o mysich włosach jakiś cuchnący roztwór, od którego
kręciło w nosie. Gdy zauważyła zbliżającego o się Szarego Strażnika uśmiechnęła
się do niego ciepło.
– Co mogę dla
ciebie zrobić? – spytała.
– Daj mi jakiś
środek nasenny. Mocy – dodał, a ta widząc jego wyraz twarzy spochmurniała.
– Coś się
stało?
– Isabella się
stała – odparł. – Nie znasz jej tak, jak ja, czy reszta – powiedział, machając ręką
w kierunku Leliany i Morrigan, które zażyły się zainteresować rozmową.
– Znowu to robi?
– spytała Leliana, ze strachem w głosie.
– Tak. Dam
sobie rękę uciąć, że właśnie obmyśla plan, jak się wymknąć ze świątyni i
sprawdza, które okno jest zawieszone najniżej nad ziemią. Jest w swojej fazie zabiję wszystko i wszystkich – wyjaśnił.
– Rozumiem, że
lepiej się cieszyć z tego, że nie zdążyłam poznać Isabelli z tej strony –
zagaiła Wynne, szperając w swoim podręcznym tobołku.
– Właśnie tak
– przytaknęła Leliana, po czym wróciła do pracy.
– Proszę –
powiedziała Wynne, wyciągając rękę w stronę Alistaira.
– Dziękuję –
odparł szczerze, odbierając małą fiolkę z płynem o słomkowym zabarwieniu. –
Teaganie – zwrócił się do szlachcica, kładąc mu dłoń na plecach i odchodząc od
ciekawskich uszu. – Proszę zachowaj naszą wcześniejszą rozmowę dla siebie.
Wiem, że ona musi poznać prawdę, ale pozwól mi zrobić to w odpowiednim momencie.
– Alistairze,
na takie cos nie ma odpowiedniego momentu. Wieści się szybko rozchodzą. Jak myślisz,
ile czasu upłynie nim Loghain dowie się, że jesteście w Redcliffe, że ten cały
Zevran podróżuje z wami, miast siedzieć w Antivie, przepijając zapłatę za wasze
głowy? Między innymi i z dużym naciskiem za
twoją głowę, Alistairze.
– Wiem. –
Westchnął z rezygnacją Alistair. – Ale obiecaj mi, że niczego nie powiesz,
wuju.
– Obiecuję – przyrzekł
Teagan, po czym oddalił się do gabinetu, a Alistair ruszył w kierunku Oghrena.
Bez ceregieli
wyszarpał mu wino z ręki i doprawił specyfikiem, który dostał od Wynne.
– Hej! –
oburzył się krasnolud, jednak było już za późno, bo Alistair poszedł szukać
Isabelli.
Borze, żywe trupy... Nie cierpię takich klimatów... Ale czytam dalej.. °-°
OdpowiedzUsuńMyślałam, że będzie tak jak z Kręgiem.
OdpowiedzUsuńW sensie, że uproszczone, a tu niespodzianka.
Hej,
OdpowiedzUsuńAlister zazdrosny o Isabelle i Zebrana, no ciekawe co się dzieje…
Multum weny życzę…
Pozdrawiam serdecznie Basia
Wydaje mi się, że to wszystko pędzi zbyt szybko. Wkracza Strażniczka i wszystkim dyktuje co i jak ? A bann bez słowa jej słucha? Była w środku może pięć minut, co ona może wiedzieć o sytuacji panującej w Redcliff. Mówi rozkaz i wychodzi. Miasto jest pod oblężeniem, wielu rycerzy zginęło, ludzie są zrozpaczeni i zmęczeni. Jasne, przyda im się pomoc z drugiej jednak strony nie wierzę, że Teagan tak po prostu zgodziłby się iść do zamku. Nawet w grze najpierw trzeba było obronić wioskę, żeby mieszkańcy poczuli wdzięczność, pojawiła się Izolda, która wyjaśniła sytuację. Nawet tam, trwało to dłużej, aniżeli kilka minut.
OdpowiedzUsuńOpowiadanie jest ciekawe, ale są momenty, kiedy nie trzyma się to wszystko kupy.
Bardzo fajnie oddałaś obraz bohaterów, powiem to kolejny raz, jednak główna bohaterka jest taka... Bez wyrazu. Najpierw okazuje się, że ma masochistyczne i socjopatyczne popędy, po dniu spędzonym z Zevranem opowiada mu swoją całą historię, ba, nawet Alistair, który mu nie ufa ot tak wszystko opowiada. Kto tak robi? Żeby zyskać zaufanie, czy choćby akceptację potrzeba więcej niż kilku godzin. Na przemian jest pewna siebie, aby za chwilę być niepewną, płaczliwą, zmieszaną. Momentami jej zachowanie zakrawa o dziecinadę. Niemniej jestem ciekawa, jak to wszystko się rozwinie. Czytam dalej :)
Hej hej hej!
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa jakich zmian dokonałaś od ostatniego razu :)
'Bericilian' - drobna literówka
'Alistaor' - roar <3
'– Ale tak się dzieje. Wiem, jak się dostać do zamku niezauważonym, ale iść tam samemu to misja samobójcza, a żaden z moich ludzi nie chce mi towarzyszyć. ' - NO! <3
Jestem mega zadowolona, bo ponownie zrobiłaś kawał dobrej roboty. Izka jest zupełnie inna - nadal szalona odrobinę, niemniej wcale jej nie odbiera to uroku, - przeciwnie. Cała historia nabiera bardzo fajnego kształtu i idzie w dobry sposób w dobrą stronę. <3