W tawernie
„Rozpuszczona Księżniczka” od wielu dni już nie było tylu gości. Piwo lało się
strumieniami, a kelnerki nie nadążały z obsługą stolików. Wśród tego harmideru
przy najbardziej wsuniętym w mrok stoliku siedziała trójka osób, przy nogach
jednej z nich spoczywał olbrzymi ogar bojowy.
Elf oraz młoda
czarnowłosa kobieta w ciszy pili piwo. Ich nowa towarzyszka, czarodziejka,
którą uratowali przed Prawem Likwidacji, siedziała z opuszczoną głową. Od wydostania
się z wieży nie odezwała się słowem. Twarz ciągle posiniaczoną i poharataną skrywała
w cieniu kaptura. Trudno stwierdzić, czy była wdzięczna młodej szlachciance za
ratunek, czy wręcz przeciwnie.
Złotowłosy elf,
siedzący naprzeciwko dwóch kobiet, z nieukrywana ciekawością przyglądał się
nieznajomej. Oprócz jej imienia oraz stanowiska, jakie pełniła w Kręgu, nie
wiedzieli o niej niczego, ale Zevran miał wrodzony instynkt. Elfy wyczuwały,
kiedy ktoś posiadał magiczne zdolności, a ta staruszka na pewno nie była zwykłą
czarodziejką.
Młoda
Couslandówna spojrzała na towarzysza; intrygował ją jego wyraz twarzy. Nie
widziała jeszcze takiego skupienia w jego wzroku. Ten, widząc przyglądającą się
mu Isabellę, tylko uśmiechnął się nieznacznie, starając się uspokoić
dziewczynę. Pokaz wymownych spojrzeń przerwała czarodziejka, wstając z miejsca.
– Pozwolicie,
że udam się do swojego pokoju na spoczynek? – spytała spokojnym tonem głosu. –
Jeżeli chcecie dokończyć napitki, mogę również zaopiekować się waszym psem. – Zerknęła
na śpiącego Rufusa. – Wydaje mi się, że nie jest to odpowiednie miejsce dla
zwierzęcia, niektórzy mogą się go wystraszyć.
Isabella nieznacznie
kiwnęła głową. Wynne już miała budzić Rufusa, kiedy Szara Strażniczka postanowiła
się odezwać:
– Wynne, jeśli
będziesz czegoś potrzebować, daj mi znać. Dobrze?
– Oczywiście.
– Spod kaptura dało się zauważyć delikatny uśmiech. – Chodź, piesku. Jak się
wabi? – zwróciła się do elfa.
– Bestia. Znaczy
się, Rufus. – odparł. – Ma na imię Rufus, to jej pies – kiwnął głową na
Isabellę – ja tylko jestem jego nianią. – Wynne zaśmiała się cicho.
– Rufus, chodź
do pokoju.
Mabari z
ociąganiem wstał i spojrzał na swoją panią pytającym wzrokiem.
– Możesz iść,
tylko słuchaj się Wynne, bo jak nie… – Rufus z podkulonym ogonem i teatralnym
skomleniem udał się za czarodziejką.
– Dobrze
wiesz, że bez problemu by za nią poszedł. Nie trzeba było go straszyć. – Zevran
spojrzał na nią wymownie.
– Uważaj, bo
jeszcze pomyślę, że polubiłeś mojego psa. – Strażniczka odparła od niechcenia wspierając
brodę na dłoni.
– A jeśli
powiem, że tak? Zdziwi cię to? Na pewno jest sympatyczniejszy od ciebie. – Elf
oparł łokcie o stół, uśmiechając się przy tym cynicznie.
Isabella
przewróciła tylko oczami.
– Właściwie
powiedz mi, Strażniczko, dlaczego zwerbowałaś tę czarodziejkę? – Zevran patrzył
bursztynowymi oczami na Couslandównę, dziewczyna jednak nie potrafiła znieść
jego spojrzenia i spuściła wzrok, zatapiając
go w piwie.
– Słyszałeś,
co mówił Gregor. Jest uzdrowicielką, przyda nam się taka osoba w drużynie. Plus
nie wiemy nawet, co ze Stenem, nie mamy pojęcia, czy się ocknął, czy… – Pokręciła
szybko głową, starając się wyrzucić przykre myśli z umysłu.
– Na pewno nic
mu nie grozi. Jest silnym mężczyzną, najsilniejszym, jakiego do tej pory
poznałem. Nie masz powodów do obaw. Poza tym czuwa nad nim Morrigan. Z jej
umiejętnościami i magią nic mu nie zagraża – powiedział, kładąc rękę na jej
dłoni.
Isabella wzięła
głęboki wdech i wyszarpnęła ją z objęć Zevrana, pospiesznie dopijając trunek.
– Masz rację –
powiedziała, odkładając gliniany kufel na stół.
Rozejrzała się
po wnętrzu tawerny. Było to przytulne miejsce. Ściany miały kremowy kolor, w
równych odstępach podzielone na segmenty dębowymi deskami. Ciepłej atmosfery
dopełniały skóry wiszące nad stolikami. Ławę Zevrana i Strażniczki zdobiła biała.
Couslandówna nie miała pojęcia, z jakiego zwierzęcia mogła zostać ściągnięta.
Na całej sali znajdowało się dziesięć stołów, przy każdym z nich ustawiono cztery
drewniane krzesła. Zaraz przy schodach znajdujących się naprzeciwko drzwi
tawerny szło dostrzec sporą wnękę, która była oświetlona nikłym światłem świec.
W tej wnęce stały trzy potężne ławy zdobione przeróżnymi żłobieniami, blaty
pokryto materiałem w kolorze jesiennych liści; przy jednym z tych stołów
siedzieli właśnie oni, Antivański Kruk oraz Szara Strażniczka.
Isabella instynktownie
wybierała najciemniejsze zakamarki, z obawy, że mogliby zostać rozpoznani. Pomimo
że Alistair z Isabellą starali się jak mogli, by oczyścić imię Szarej Straży, nadal zdarzali się śmiałkowie, którzy z chęcią
zanieśliby ich głowy na tacy prosto do Loghaina.
– Nad czym tak
myślisz, Strażniczko? – Isabella zerknęła na towarzysza, nic nie mówiąc. – Mam
propozycję. – Zevran nachylił się nad stołem. – Ja zamówię ogromny dzban piwa,
a ty w tym czasie udasz się do pokoju i zrzucisz z siebie tę okropną zbroję. W
luźnym odzieniu będziesz zwracać na siebie dużo mniejszą uwagę.
– A co z tobą?
– Gdy tylko
wrócisz, ja uczynię to samo. Ktoś musi pilnować naszego ustronnego miejsca – dodał
łobuzersko. – To jak będzie?
– Chyba jestem
szalona, że to robię, ale zgoda. – Isabella wstała z miejsca. – Daj mi chwilkę.
– Po tych słowach ruszyła schodami na górę.
Elf bez
skrępowania odprowadził ją wzrokiem.
Zastanawiało
go, co miała znaczyć poprzednia noc. Czy Isabella oddała się mu w przypływie
chwilowej żądzy, czy zaczynała wpadać w utkaną przez niego pułapkę, a może sama
zastawiła sieci, a on dał się w nie złapać. Tego nie wiedział. Z drugiej
strony, wyznanie Isabelli, że była świadoma rychłej śmierci z jego rąk
wytrąciło go z równowagi. Nigdy z czymś takim się nie spotkał, a myślał, że po
tylu latach bycia skrytobójcą potrafił przejrzeć zachowanie każdej istoty i odgadnąć
jej pragnienia. Najbardziej intrygował go, i denerwował zarazem, fakt, że on i
Isabella byli do siebie bardzo podobni. Szczególnie to widział, jak miał możliwość
patrzenia jej w oczy. Miały taki sam wyraz jak jego, gdy jedyne czego pragnął
to zaznać ukojenia w śmierci.
W końcu wstał
i wziął dwa kufle w dłoń.
_____
Isabella
wędrowała ciemnym korytarzem, co i rusz starając się dopatrzeć numerków mijanych
przez nią drzwi. Jedynka, dwójka, trójka, brak numerka, piątka, kolejny brak
numerka oraz kolejny. Przystanęła sfrustrowana; kiedy ona zamawiała piwo, to
Zevran zanosił ich rzeczy do pokoi. Wynne spała pod dziesiątką, Zevran mówił,
że ich sypialnie to trzynasta i piętnastka.
Te dwa brakujące numery po piątce to pewnie
szóstka i siódemka, pomyślała Couslandówna, drapiąc się po głowie. O, jest dziesiątka, ucieszyła się,
spoglądając na drzwi za sobą. Ruszyła korytarzem skręcającym w lewo; ku jej
zdziwieniu ten hol był idealnie oświetlony. Na jego końcu dostrzegła pokój z numerem
czternastym. Tak jak się spodziewała, dwie pary prostopadle przylegających drzwi
były tymi, których szukała.
Cholerny elf, nie powiedział mi, która
sypialnia jest moja.
Licząc na łut
szczęścia, nacisnęła klamkę spod piętnastki. Weszła do środka.
Pokój wydawał
się w porządku. Duże okno, za którym roztaczał się widok na jezioro i góry w
oddali, wielkie dwuosobowe łóżko stało zaraz po lewej, z prawej strony
znajdowała się mała komoda, której gałki szuflad były rzeźbione na kształt
niedźwiedzich głów.
Na wiklinowym
bujanym fotelu dostrzegła swój plecak. Całkiem
tu przytulnie. Uśmiechnęła się, wyciągając po kolei rzeczy. Zastanawiała
się, w co ma się przebrać. Każdy strój wydawał się jej nieodpowiedni. Przywykła
do ciągłego noszenia zbroi, na zmianę z typowo żołnierskim odzieniem. Jej kobiecość
utonęła w morzu przelanej krwi pomiotów, nad czym tak często ubolewała Leliana,
wychwalająca jej czarne włosy, urodę i figurę. Łucznikcza nie mogła zrozumieć,
dlaczego Isabella tak stroniła od bycia sobą, kobietą szlacheckiego
pochodzenia. Jednak Isabella powoli zapominała, co znaczyło być damą. Nie przeszkadzał
jej rubaszny Oghren, jedzenie rękoma zamiast sztućcami, poplamiona koszula, czy
żarty mocno mijające się z pojęciem dobrego
gustu.
W końcu odpięła
pasy skórzanej zbroi, którą zwykła nosić. Ściągnęła naramienniki, gorset oraz
nagolenniki. Została w skórzanych spodniach i koszuli, co sprawiało, że
wyglądała na typową wojowniczkę w cywilu. Isabella dostrzegła ciepłą kamizelkę
z owczej skóry, lecz po chwili zrezygnowała z założenia jej. Było by jej za gorąco, gdyż właściciel
przybytku nie skąpił drwa do kominka. Nagle jej wzrok przykula zwiewna,
błękitna sukienka. Długa za kolana, wykonana z najlepszego atłasu, sznurowana z
przodu, z lekko odkrytymi ramionami.
Pamiętała,
kiedy za namową Leliany ją kupiła. Zmierzali wtedy do Orzammaru. Po drodze
spotkali krasnoludzkiego kupca, który handlował wszystkim, co znalazł w podróży.
Tę sukienkę zdobył podobno od wysoko postawionego mężczyzny w Amarancie.
Musiałam jej nigdy nie wyjąć z plecaka i o
niej zapomnieć, pomyślała Isabella, podchodząc do lustra stojącego obok
fotela. Trzymała suknię przed sobą, przyglądając się odbiciu w zwierciadle. Kolor
materiału, z jakiego była uszyta kreacja, idealnie współgrał z głębią jej oczu.
Podeszła do łóżka, delikatnie położyła na nim swoje znalezisko, po czym
zgrabnymi palcami zaczęła rozplątywać węzeł lnianej koszuli.
_____
– Co dla ciebie, mój ostrouchy przyjacielu? – Karczmarz
oparł się o ladę, patrząc wyczekująco na elfa stojącego przed nim.
– Dobry
wieczór. – Zevran lekko skłonił głowę. – Największy dzban piwa, jaki macie na
składzie, oraz po butelce alkoholu, jaki posiadacie w swych zapasach. – Uśmiechnął
się szeroko.
– Nie za dużo
jak dla jednej osoby? – spytał mężczyzna, nalewając złocistego płynu do
szklanego dzbana.
– Piwo dla
mnie i dla towarzyszki, a reszta trunków dla pewnego opijusa, z którym niestety
dane jest mi podróżować.
– Rozumiem – zaśmiał
się karczmarz, podając dzban młodzieńcowi. – Przez żołądek do serca?
– Raczej przez
alkohol do braterstwa. – Zaśmiał się donośnie.
Nagle na sali
ucichło, słychać było tylko pojedyncze gwizdy, wszyscy zwrócili twarze ku
schodom. Zevran podążył za spojrzeniami innych; to, co ujrzał, przerosło jego
najśmielsze oczekiwania. Jego oczom ukazał się zniewalający widok.
Isabella
przystanęła na ostatnim stopniu lekko zawstydzona. Jej blade lico zdobił delikatny
rumieniec wywołany zachowaniem mężczyzn zgromadzonych w tawernie. Ciasno
ściągnięte sznurowania sukni podkreślały piersi, kruczoczarne włosy luźno
opadające na ramiona kontrastowały z białą skórą. Czerwone usta zdawały się być
zroszone krwią, a oczy skrzyły się jak najszlachetniejsze szafiry; kolor sukni
tylko podkreślał jej szlachetną urodę.
Zevran stał
oparty plecami o kontuar. W myślach zrywał materiał z osłoniętego ciała,
całując i pieszcząc każdy skrawek alabastrowej skóry Isabelli. Zamruczał lubieżnie
pod nosem na własne fantazje.
Isabella w
końcu dostrzegła znajomą twarz w morzu pożądliwych spojrzeń skierowanych na nią,
uśmiechnęła się delikatnie i skierowała kroki do miejsca, na jakim siedziała,
zanim poszła się odświeżyć.
– Proszę poprosić kelnerkę, by dostarczyła
piwo oraz kufle do stolika, przy którym właśnie usiadła ta zjawiskowa kobieta –
powiedział Zevran do wciąż oniemiałego karczmarza, zastawił pieniądze na
ladzie, zgarnął trzy butelki alkoholu i niczym goniony przez stado rozwścieczonych
wilków popędził ku schodom.
Po niecałych
pięciu minutach zasiadł naprzeciwko Isabelli. Zarzucił na siebie czarną koszulę
zapinaną na srebrne guziki. Skórzane spodnie zamienił na szare, bawełniane,
przyozdobione złotymi sznurkami po zewnętrznych bokach nogawek.
– Coś się tak
wystroił? – spytała Isabella, taksując
towarzysza spojrzeniem.
– Ja? I kto to
mówi? Połowa tych mężczyzn na twój widok musiała mieć taki wzwód, że mogliby
sobie zęby powybijać własnymi…
– Nawet nie kończ!
– Isabella wymownie pomachała mu przed oczami dłonią. – Wiem, co masz na myśli.
Elf tylko
zaśmiał się łobuzersko.
– Jak zwykle
bezpruderyjny. –
Isabella odgarnęła włosy z twarzy.
– A czym się
mam przejmować? W takich miejscach zazwyczaj panuje wolność obyczajów. – Teatralnym
gestem wskazał ręką wnętrze tawerny.
Bez pytania o
zgodę napełnił ich kufle po brzegi.
– Zamierzasz
mnie upić?
– Poprawka,
zamierzam nas upić. – Elf chwycił kufel w dłoń. – Nie wiadomo, kiedy następnym
razem będziemy mieli okazję raczyć się alkoholem.
– Oghren nam
tego chyba nigdy nie wybaczy – odparła Strażniczka, biorąc napitek do ręki.
– Nim się nie
przejmuj. Kupiłem mu małe co nieco. Nazwijmy to pamiątkami z podróży. – Uśmiechnął
się szeroko, wznosząc piwo. – Za rozpustę! – powiedział donośnym głosem.
Hej,
OdpowiedzUsuńto było dobre Zevran jest tylko niańką Rufusa, Isabella się wystroiła, tak, że wszyscy na nią spoglądali…
Multum weny życzę…
Pozdrawiam serdecznie Basia
Cześć :)
OdpowiedzUsuńTaka drobna rada, powinnaś jakoś czytelniej rozdzielać przejścia akcji :) same odstępy to za mało, szczególnie kiedy tekst się trochę rozlewa (w sensie, że pomiędzy kolejnymi zdaniami również są odstępy). Jakiś ~***~ czy inne ustrojstwo pomogłoby czytelniki rozdzielić co się kończy, a co zaczyna.
'Isabella w końcu dostrzegła znajomą twarz w morzu pożądliwych spojrzeń skierowanych, uśmiechnęła się delikatnie' - chyba zabrakło skierowanych na nią :)
Przyjemny rozdział, uwagi Zevrana są wręcz boskie :D
Poprawiłam znalezione przez Ciebie błędy,a nawet wyłapałam parę innych.
UsuńDzisiaj idzie mi trochę opornie.
Wszystkie obowiązki domowe robię w zwolnionym tempie ze powodu nadwyrężonych kostek i stawów skokowych, stawy łokciowe też dają o sobie znać pulsacyjnym bólem, co za tym idzie pisanie dzisiaj nie idzie mi tak szybko i sprawie jakbym chciała :(
...a powiadają, że sport to zdrowie :D
A tak poza tym: jak się podoba nowy nagłówek? Sama robiłam. Zresztą jak każdy na każdym z moich blogasów.
UsuńJa słyszałam inne powiedzonko 'ruch to zdrowie, sport to kalectwo' :P
UsuńMiałam już o nim wcześniej pisać, byłam na blogu akurat jak zmieniałaś go. W jednej chwili jest stary w następnej: bach, nowiutka perełka. Kolejna rzecz, którą w Tobie podziwiam. Tyle rzeczy tu narobiłaś! Nie dość, że piszesz od takiego czasu i ciągle to robisz i masz ochotę wszystko zmieniać, to na dodatek zrobiłaś piękną oprawę graficzną. Jestem wniebowzięta <3