Słońce
świeciło wysoko na niebie, ogrzewając przyjemnie twarz. Pustym szlakiem
handlowym wędrowało dwoje podróżnych w towarzystwie potężnego psa bojowego.
Młoda kobieta o pięknych, długich, czarnych włosach falujących na wietrze
śmiała się melodyjnym głosem. Jej towarzysz elf gestykulował zawzięcie rękoma, opowiadając
jakąś historię.
Pomimo iż
oboje udawali, że to, co stało się pomiędzy nimi poprzedniej nocy, nigdy nie
miało miejsca, zdarzenie to głęboko wyryło się w pamięci.
Isabella
zerkała ukradkiem, przyglądając się przystojnej twarzy elfa. Gdy tylko ich
spojrzenia krzyżowały się, pośpiesznie odwracała wzrok. Zevran, widząc jej zachowanie,
kręcił tylko głową, uśmiechając się łobuzersko.
– Spójrz. – Dziewczyna
pokazała palcem w stronę budynków wyłaniających się zza horyzontu, wśród niewyraźnego
krajobrazu można było dostrzec zarys budowli górującej nad domostwami. – Chyba
dotarliśmy – dodała, podpierając się pod boki i przystając na chwilę.
– To musi być
wieża Kręgu, pośpieszmy się. Możliwe, że zdążymy jeszcze się gdzieś zatrzymać i
odsapnąć. – Zevran ponaglił Strażniczkę. – Chodź, bestio – Zagwizdał na ogara.
Ku zdziwieniu Isabelli
ten podążył za mężczyzną. Zszokowana dogoniła towarzyszy.
– Od kiedy tak
się ciebie słucha? – spytała.
Antivańczyk
podrapał się po głowie.
– Chyba od
momentu, kiedy spaliśmy ze sobą. – Spojrzał jej w oczy. – Wydaje mi się, że
skoro ty mnie zaakceptowałaś, on uczynił to samo. Oczywiście nie w dosłownym
sensie. – Zaśmiał się donośnie.
Isabella
pokręciła głową z dezaprobatą.
– Może masz
rację. Zresztą nieważne. Grunt, że ktoś jeszcze będzie w stanie nad nim
zapanować. Kiedy zostawał w obozie bez mojego nadzoru zachowywał się jakby go
demon opętał. Jak rozrabiał, nikt nie potrafił go uspokoić. Prośby i groźby Alistaira
miał zawsze w nosie, no, chyba że tyczyło się to późniejszej nagrody w postaci
jedzenia.
– Mówiłem
przecież, że to bestia. – Zevran pogłaskał po głowie psa idącego pomiędzy nimi.
Resztę drogi przebyli
w milczeniu. Wspomnienie o wspólnie spędzonej nocy przywołało obrazy, które tak
bardzo Isabella chcieła skryć w najdalszych zakamarkach podświadomości.
Gdy dotarli do osady, widok monstrualnych
rozmiarów budowli Kręgu Maginów zaparł im dech w piersiach. Szarej Strażniczce przypominała w pewien
sposób wieżę Ishal, na której szycie musieli z Alistairem rozniecić płomień w
czasie bity w Ostagarze.
W całej wiosce wrzało. Garstka ludzi zgromadziła
się na brzegu jeziora, pokazując palcami na taflę wody, znad której unosiły się
kłęby cuchnącego dymu. Isabella i Zevran spojrzeli po sobie i ruszyli biegiem w
stronę przekrzykującego się tłumu. Z gospody o uroczej nazwie „Rozpuszczona
księżniczka" wyłonił się zaniepokojony właściciel. Isabella, korzystając z
okazji, postanowiła zapytać o powód zachowania mieszkańców.
– Witam. – Ukłoniła
się grzecznie. – Co tu się stało?
Mężczyzna
pomasował się dłonią po siwiej skroni, przymykając szare oczy.
– Panienko,
straszne rzeczy się tu działy, straszne. – Kręcił głową tak, jakby starał się
wyrzucić koszmarne wspomnienia z umysłu. – Tam, w Kręgu, słychać było od wielu
dni przeraźliwe krzyki, wczoraj przyszli templariusze z Denerim, ponad czterdziestu rosłych mężczyzn. Prawo
Likwidacji – ściszył ton głosu.
– Likwidacja?
Chcą zlikwidować Krąg? – Zevran stał oniemiały.
Starzec tylko
pokiwał głową.
– A magowie?
Żyją? – Isabella w przypływie emocji ścisnęła rękoma wątłe barki mężczyzny i
potrząsnęła nim, domagając się odpowiedzi.
Rufus, widząc
zachowanie swojej pani, zjeżył sierść i zawarczał gardłowo.
– Jak się
panienka pośpieszy, to może kogoś jeszcze tam znajdzie. Ten cuchnący dym to
palone ciała. Od czasów wojny z Orlesianami nie czułem tego swądu. To wszystko,
co wiem, a teraz, proszę, pozwólcie mi wrócić do pracy. – Zevran złapał Isabellę
za rękę, starając się odciągnąć ją od starca.
– Nic tu po
nas. Pan powiedział, co wie. Musimy się dostać do Kręgu, chodź – ponaglał ją.
Dziewczyna
spojrzała na elfa i skinęła głową; puściła staruszka i skierowała kroki ku
brzegu jeziora, zagwizdała na swojego psa pod nosem. Czarny ogar ruszył pędem
za panią.
Elf zerknął
spod byka na mężczyznę i nie przepraszając za zachowanie liderki, odwrócił się
na pięcie i odszedł.
Strażniczka
przedzierała się przez tłum gapiów, torując sobie drogę łokciami.
– Strażniczko,
czekaj! – Zevran miał trudności z dogonieniem towarzyszki.
Co chwila
tracił jej czarną czuprynę z oczu. Kiedy już udało mu się przebić przez
ciekawskich ludzi, zastał Isabellę na pomoście rozmawiającą z uzbrojonym
mężczyzną. Zainteresowany zwolnił krok i powoli podszedł do kobiety oraz jej rozmówcy.
– Nie, to niemożliwe.
Panienka wybaczy, ale komtur zakazał jakichkolwiek wizyt. Jesteśmy w kryzysowej
sytuacji. – Spojrzał na elfa. – Stać! Kto idzie?!
– Spokojnie –
odezwała się Couslandówna – on jest ze mną. Gdzie byłeś? – zwróciła się do skrytobójcy.
– Starałem się
nie zostać stratowanym przez tę hołotę – pokazał kciukiem za plecy – ale z tego,
co widzę, wam obojgu całkiem nieźle poszło. – Spojrzał na nią oraz Rufusa,
wyraźnie zadowolonego, siedzącego tuż przy lewej nodze kobiety.
Z
zaciekawieniem przyjrzał się wojownikowi zagradzającemu dostęp do łodzi
zacumowanych przy brzegu. Był to wysoki młody mężczyzna. Miał włosy o ton
jaśniejsze od Alistaira, twarz okalał parodniowy zarost, dodając łobuzerskiego akcentu.
Oczy zaś łypały nieufnie, co kontrastowało z ich ciepłym kolorem brązu. Odziany
w ciężką płytową zbroję wyglądał jak młodzieniaszek chcący się pobawić w
rycerza.
Zevran dopiero
po chwili spostrzegł, że na piersi posiadał wyryty symbol Zakonu.
– Jaki jest
twój stopień, templariuszu? – spytał ze spokojem w głosie.
Isabella zbita
z tropu spojrzała na Zevrana, jak na wariata. Templariusz tylko spuścił wzrok.
– Ja, ja
doglądałem nowicjuszy, tu przysłał mnie komtur Gregor. Z jego rozkazu nie mogę
wpuszczać nikogo do wieży, chyba że jest to sprawa wagi państwowej.
Zevran
spojrzał z politowaniem na Isabellę.
– No co? –
spytała, rozkładając ramiona.
Elf podszedł
do niej, uchylił kieszeń plecaka, po czym wyjął jeden z traktatów, który
przeznaczony był dla Kręgu Maginów. Podał go templariuszowi.
– Czy teraz
nas wpuścisz? – spytał, siląc się na uśmiech.
Ten spojrzał
na dokumenty, a jego oczy rozszerzyły się z niedowierzania.
– Jesteście
Szarymi Strażnikami? – Isabella tylko nieznacznie pokiwała głową. – Plaga. Tak.
Dobrze. – Młodzieniec zapomniał języka w gębie. – Za mną. Wsiadajcie do łodzi.
Zevran, zadowolony
z siebie, wyminął Isabellę i zajął miejsce na dziobie. Zaraz po nim do łodzi wskoczył
zadowolony pies, a Couslandówna z wielką ostrożnością postawiła nogę w
kołyszącej się łajbie. Templariusz od razu ujął wiosła.
– Więc to
prawda? Nadchodzi Plaga? – Isabella obróciła się za siebie, by spojrzeć na
rozmówcę.
– Niestety. Krasnoludy
z Orzammaru, na czele z królem Aeducanem, już dały swoje słowo, by wspomóc nas
w walce – wyjaśniła naprędce, po czym rozejrzała się wokół.
Gdy
spostrzegła około piętnastu łodzi dryfujących po jeziorze, jej ciałem
wstrząsnął dreszcz. Nie trzeba było się zastanawiać nad tym, co się w nich znajdywało.
Charakterystyczny smród palonych ludzkich ciał, drażnił nozdrza i piekł w oczy.
Isabella z
chorą fascynacją zapatrzyła się na jedną z łodzi. Spod szarej, zaplamionej
krwią płachty wystawała damska dłoń, której czubki palców brodziły w wodzie.
– To magowie –
powiedział templariusz, zauważając wyraz twarzy Szarej Strażniczki. – Zaraz
dobijemy do brzegu.
Skrytobójca
oraz Strażniczka pokiwali głowami. Kiedy dno łodzi sięgnęło płycizny, Zevran z
gracją, jaką na elfa przystało, wyskoczył na ląd. Szarmanckim gestem podał
pomocną dłoń kobiecie, która, niepewnie usiłowała ustać we wciąż kołyszącej się
łódce. Gdy spostrzegła rękę Zevrana, z wdzięcznością przyjęła pomoc. Poczuła
mocny uścisk, a zaraz potem szarpnięcie. Tak silne, że nim się obejrzała,
znajdowała się w jego ramionach. Z ociąganiem Antivańczyk odwrócił się i
wypuścił szlachciankę z objęć.
Isabella bez
słowa wyminęła go, kierując się dróżką prowadzącą ku wielkim, drewnianym,
rzeźbionym wrotom.
Na cała tę
scenę patrzył zdezorientowany młodzieniec wciąż stojący w krypie.
– Jak cię zwą?
– spytał
elf, patrząc na rycerza.
Ten,
pochylając się, zawiązywał węzeł, starając się dobrze zacumować łódź.
Wyprostował się i odparł:
– Carroll..
– Zevran. Ta
tam – kiwnął głową w stronę Strażniczki – to Isabella, a ten potwór to Rufus. –
Pogłaskał stojącego obok niego ogara bojowego. Carroll gestem wskazał elfowi
kierunek. – Twój?
– Co? Pies? –
Zevran spojrzał na mabari. – Nie, nie. – Machnął ręką, idąc za Isabellą. – To
jej. Ma go, odkąd skończyła siedem lat.
– Widzę, że
dobrze się znacie. – Templariusz szedł obok elfa, nie mogąc pohamować
narastającej zazdrości.
On jako
członek zakonu nie mógł mieć nikogo, prawo zakazywało. Z ciekawością przyglądał
się idącemu obok niego Zevranowi; nigdy nie sądził, że natrafi kiedykolwiek na
tak nietypową parę. Nawet w Kręgu elfy trzymały ze sobą, a ludzie ze sobą. Ta
sytuacja była dla niego nowa, jednak nie miał prawa się mylić. Sam widział, jak
na siebie patrzyli, w jaki sposób jedno za drugim podążało wzrokiem.
Nawet w tej
chwili Zevran bezpruderyjnie gapił się na biodra kobiety idącej przed nimi. Carroll
nie mógł zaprzeczyć, była piękna, aż szkoda, że Szara Strażniczka. Co za bestia
musiała zwerbować taki cud w szeregi Straży?
Chwilę
rozmyślań przerwała mu Isabella, która nagle zerwała się do biegu. Jej oczom
ukazał się okropny widok. Wrota do Kręgu stały otworem, a z nich występowali po
kolei templariusze – każdy z nich trzymał przed sobą szamocącego się maga.
Czarodzieje i czarodziejki cali byli zakrwawieni zapewne od niepohamowanych
ciosów rozwścieczonych templariuszy.
Cały ten
przykry obraz wstrząsnął Couslandówną, jednakże czarę goryczy przelał widok
sędziwej kobiety leżącej i modlącej się do Stwórcy, podczas gdy dwóch rosłych
mężczyzn w lśniących zbrojach szarpało za połacie szaty, by wstała. Jej siwe
włosy gdzieniegdzie zroszone świeżymi plamami krwi dopełniały jakże
makabrycznego widoku.
Isabella bez
zastanowienia wyciągnęła dwa sztylety i z szybkością wiatru znalazła się
pomiędzy templariuszami - katami, zagradzając własnym ciałem dostęp do pobitej
kobiety.
– Odsuń się,
dziewczyno! Nie masz pojęcia, co się tu dzieje! – zawarczał niczym wilk wyższy
z nich.
Nie była w
stanie zobaczyć ich twarzy, gdyż zasłaniała je przyłbica hełmu.
– Prawo
Likwidacji – wysyczała przez zaciśnięte zęby. – Z tego, co mi wiadomo, nakazuje
ono egzekucję wszystkich magów znajdujących się w Kręgu, jednak nie wspomina o
pastwieniu się nad nimi, a co ja tu widzę? – Rozejrzała się dookoła. –
Skatowane dzieci i kobiety. Pobici prawie na śmierć starcy oraz ta staruszka
pod moimi nogami. – Zerknęła na twarz czarodziejki. Jej błękitno-szare oczy
błyszczały od łez. – Jeśli to jest egzekucja, to ja nie nazywam się Cousland!
– Isabello,
uspokój się, nie możemy się w to mieszać. Nie po to tu jesteśmy. – Zevran
podbiegł do dziewczyny.
Chwyciwszy jej
dłonie, delikatnie wyjął z nich ostre jak brzytwy sztylety, jakby sam się obawiał,
że może stać się jej celem.
– Carrollu,
możesz to wyjaśnić? – Nie wiadomo skąd pojawił się dostojny, siwiejący
mężczyzna.
Jego twarz pokryta
już była pojedynczymi zmarszczkami, kiedyś zapewne ciepłe niebieskie oczy miały
teraz w sobie chłód, a wąskie usta ściśnięte do białości.
– Komturze, to
są Szarzy Strażnicy, posiadali te oto dokumenty. – Młodzieniec szybko znalazł
się przy przełożonym, wręczając mu papiery.
– Rozumiem. – Kiwał
głową. – Przykro mi. – Spojrzał na przybyszów. – Kręgu już nie ma, magowie się
zbuntowali, stali się plugawcami, całe to miejsce jest przesycone zapachem krwi
oraz rozkładu.
– Potrzebujemy
pomocy. – Isabella łamiącym się głosem przemówiła do komtura. – Każdej,
jakiejkolwiek, najmniejszej pomocy. Nadciąga Plaga, widziałam na własne oczy
pomioty szarżujące na ludzi, zabijające każdego, kogo napotykają na swej
drodze. Przeraźliwe ogry i bezwzględnych emisariuszy. Jest wojna.
Gregor patrzył na kobietę tak, jak ojciec patrzy na
swoje już dorosłe dzieci. Wzrok był przepełniony rozpaczą i żalem, bo w takich
czasach nawet najmłodsi szli na wojnę, dzierżąc ciężkie brzemię miecza.
– Ile ty masz
lat, dziecko? – spytał, podchodząc do dziewczyny, ujął jej podbródek, starając
przyjrzeć się jej twarzy. – Znajome rysy… mówiłaś, że jak się nazywasz? –
Strażniczka strąciła rękę templariusza; nie lubiła niepotrzebnego dotyku.
– Nazywam się
Isabella Vanessa Cousland, mam dwadzieścia dwa lata.
– Córka Bryce’a?
– Isabella pokiwała głową. – Bardzo go przypominasz. Nie będę pytać, dlaczego
dziecko mojego przyjaciela dzierży miecz, wypowiadając wojnę pomiotom. Czuję,
że to bolesna i przykra historia.
– Byłeś
przyjacielem mojego ojca? – zdziwiła się, gdyż znała większość zaprzyjaźnionych
ojcu ludzi.
Komtur rozszerzył
zdumiony oczy.
– Owszem. We
wczesnych latach, dawno temu. Pochodzę z Wysokoża, ale… dlaczego mówisz o Bryce’ie
w czasie przeszłym? – spytał, bojąc się odpowiedzi, jednak jej nie uzyskał.
Isabella
wstrzymała na chwilę oddech, walcząc sama ze sobą, po czym spuściła wzrok, zupełnie,
jakby opuściła ją cała determinacją, którą przed chwilą emanowała.
– Dobrze więc
– komtur zwrócił się do swych rycerzy, nie pytając już o nic więcej – Krąg ma
zobowiązania nie tylko wobec Zakonu, lecz także Szarej Straży. Szarzy Strażnicy
zawsze byli nam przyjaciółmi oraz służył
pomocą, kiedy znajdowaliśmy się w potrzebie. Dawno temu Komendant Strażników
oraz Pierwszy Zaklinacz spisali porozumienie, które nakazywało magom wspomóc w
walce, gdy nadejdzie Plaga. Tan dzień nadszedł, a Krąg jest bezsilny. Jednakże
póki my, templariusze, stoimy tu, ta instytucja nadal prosperuje. Razem
powstrzymamy tę zarazę. Bądźcie pewni, moi drodzy, że gdy tylko otrzymamy
rozkaz od tej młodej kobiety – wskazał ręką na Isabellę, która z każdym
kolejnym słowem Gregorego odzyskiwała pewność siebie – będziemy gotowi i
wyruszymy, by walczyć ramię w ramię. – Obrócił się w stronę szlachcianki. –
Tyle jestem w stanie ci zaoferować, a teraz idź, dziecko, i daj nam znać, kiedy
będziemy potrzebni.
– Poczekaj! – Isabella
złapała komtura za bark. – Mam jeszcze jedną prośbę.
Zaintrygowany
starzec obrócił twarz w stronę dziewczyny.
– Jaką?
– Ta kobieta.
– Wskazała na leżącą magini, która wcześniej już przykuła jej uwagę. – Kim
jest? – Gregor spojrzał na leżącą, już nieprzytomną czarodziejkę.
– To Wynne.
Prawa ręka zaklinacza Irvinga. Zdolna uzdrowicielka, nawet gdy usłyszała o
Prawie Likwidacji, walczyła u boku templariuszy, starając się powstrzymać
plugawce.
– I za to jej
się tak odwdzięczacie? – Isabella pokręciła głową z dezaprobatą. – Ocućcie ją, ona
idzie ze mną.
Zevran
uśmiechnął się pod nosem, stojąc nieopodal z rękoma splecionymi na piersi.
– Jesteś
pewna? – zapytał.
– Tak, jestem
Szarą Strażniczką, mam takie prawo. – Szlachcianka patrzyła wyczekująco na
komtura.
– Przynieść
wody – rozkazał Carrollowi. – Oraz czyste odzienie.
– Dziękuję. –
Cousladówna ukłoniła się nisko. – Pozostałych żyjących magów Wyciszcie. Dosyć
już bezsensownego rozlewu krwi niewinnych osób. Niech sami zadecydują, czy
wybierają śmierć, humanitarną śmierć, czy życie jako Wyciszeni – dodała
ściszonym głosem.
– Obiecuję, a
teraz odejdź. – Komtur bez słowa pożegnania usunął się w cień za wrotami wieży.
Muszę powiedzieć, że zaskoczyłaś mnie dzisiejszym rozdziałem :) Całkiem inaczej niż w grze ;)
OdpowiedzUsuńCzekam na ciąg dalszy
Mam nadzieję, że zaskoczyłam pozytywnie :)
UsuńŚwietny rozdział, rzeczywiście zupełnie inny, ale na plus ;) Mam jedynie nadzieję, że twoja Wynne będzie do zniesienia, bo w grze irytowała mnie najbardziej ze wszystkich towarzyszy :D
OdpowiedzUsuńJa tam lubiłam Wenny, była ( jak to ujął Alistair) wprost idealna w roli babci.
OdpowiedzUsuńZupełnie inaczej niż w grze, ale wolałabym potyczkę z demonami i uratowanie kręgu.
Zastanawia mnie tylko to co oni zrobią z plugawcami i z demonami, sami sobie nie dadzą rady.
Trochę nie przemyślane, ale pomysłowe.
Hej,
OdpowiedzUsuńRufus i Zevrana słucha, milczą na temat tego co zaszło w nocy, ale wciąż o tym myślą…
Multum weny życzę…
Pozdrawiam serdecznie Basia
Witam serdecznie,
OdpowiedzUsuńPamiętam jak czytałam ten rozdział i nie pasowało mi w nim kilka rzeczy, choćby ta akcja z wyjściem Strażniczki z łódki. Cudownie to zmieniłaś, jestem pod wrażeniem!
Nie mam nawet, co pisać, jest dobrze!