Morrigan
wstała skoro świt. Rozejrzała się po obozowisku. Główne palenisko tliło się
nieznacznie; tuż obok spał krasnolud, mamrocząc niewyraźnie przez sen.
Czarodziejka przeciągnęła się i zerknęła w stronę qunari.
Sten nadal był
pogrążony w śpiączce. W takich chwilach, jak ta, wiedźma czuła się
bezużyteczna. Tu nie pomagała splugawiona magia, tu potrzeba było uzdrowiciela
pokroju jej matki, Flemeth.
Niebo mieniło
się odcieniami różu oraz fioletu. Z pobliskich drzew dało się słyszeć budzące
się ptactwo, oznajmiające dźwięcznym głosem, że nastał nowy dzień.
Morrigan ujęła
w dłonie manierki na wodę. Przemknęła między namiotami, starając się nie
zbudzić śpiących jeszcze towarzyszy. Spostrzegła, że Alistair zasnął na kocu
obok drzewa; w rękach trzymał ukończoną figurkę, którą zaczął rzeźbić
poprzedniego dnia.
Zaintrygowana
i zaciekawiona pochyliła się nad mężczyzną, delikatnie starając się oswobodzić
kawałek drewna z rąk. Gdy uścisk zelżał, podniosła zdobycz w stronę światła, by
się jej lepiej przyjrzeć.
W wyrytym
drewnie rozpoznała runiczny symbol. Skrzywiła się i odrzuciła talizman obok
śpiącego Alistaira. Wyraźnie znudzona oraz zawiedziona, że nie odkryła
wstydliwej tajemnicy, przy pomocy której mogłaby go szantażować podczas kłótni,
wyminęła jego namiot i udała się do lasu.
Kilkanaście
metrów od ich obozowiska, skryte wśród drzew, było małe zalewisko. Morrigan,
przemierzając drogę do wodopoju, przystawała co i rusz, zbierając zioła, które
jeszcze nie zdążyły przemarznąć. Nie wiadomo, kiedy natrafiłaby na kolejne.
Noce były coraz zimniejsze. Nim się obejrzą, nastanie zima.
Wychodząc z
zarośli, spódnica Morrigan zaczepiła się o krzew jeżyn. Unieruchomiona wiedźma
rzuciła wiązankę przekleństw w kierunku swej garderoby. Szarpiąc się z
materiałem, narobiła sporo hałasu, który przepłoszył parę saren od wodopoju.
Kiedy dotarła
do rozlewiska, niebo zmieniło barwę z różowej na pomarańcz. Zapowiadał się
ładny dzień. Po wczorajszej burzy była to miła niespodzianka.
Kobieta
ukucnęła nad brzegiem, odkorkowując manierki. Zobaczyła odbicie swojej twarzy w
tafli wody. Wiedziała, że była piękną kobietą. Jej egzotyczne rysy oraz ogromny
temperament dawały mieszankę wybuchową.
Od pewnego
czasu czarodziejce zaczęła doskwierać samotność. Kiedy żyła w Głuszy, nie
brakowało jej mężczyzn, bowiem dzicy zawsze byli w niej obecni.
A teraz, odkąd
wyruszyła z Szarymi Strażnikami na samobójczą misję ratowania świata przed
Plagą, nie miała nikogo.
Prychnęła, przeklinając,
na jaki tor zmierzały jej myśli.
Zanurzyła dłoń
w lodowatej wodzie i obserwowała bąbelki powietrza wylatujące z bukłaka.
Przyjrzała się mu, zdając sobie sprawę, że ten należał do Alistaira.
Na wspomnienie
mężczyzny jej usta wykrzywiły się w grymasie uśmiechu. Jednemu nie mogła
zaprzeczyć – Alistair był przystojny. Fizycznie jej się podobał.
– Gdyby tylko
nie był takim idiotą – warknęła, zakładając korek.
Napełniwszy
resztę manierek, postanowiła się wykąpać.
Zaczęła
zrzucać szaty. Sznur trzymający spódnicę puścił za jednym pociągnięciem. Części
garderoby opadały po kolei na ziemię.
Zanurzyła
stopę w wodzie; jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Na przejrzystej dotąd tafli
pokazały się pojedyncze kręgi. Wyszeptała pod nosem tylko sobie znane zaklęcie
i, wchodząc głębiej w staw, czuła, jak ogarniało ją przyjemne ciepło.
– Dzień dobry
– powitał się elf.
Isabella stała
przed namiotem, przecierając oczy. Włosy miała w nieładzie, a pod oczami sińce.
Wyglądała jak mała dziewczynka, która przepłakała całą noc.
– Ty już na
nogach? – Ziewnęła szeroko.
– Wstałem o
świcie, rozpaliłem ognisko, zrobiłem śniadanie i nakarmiłem twojego potwora. –
Mabari zajadający obok resztki kuropatwy warknął złowrogo. – Tak, wiem,
śmierdzielu, że rozumiesz wszystko, co się do ciebie mówi. – Zevran pokręcił
głową, po czym spojrzał na kobietę.
W wyciągniętej
ku niej ręce trzymał miskę z owsianką i kawałkami mięsa.
– Smacznego. – Uśmiechnął się, starając tym
samym zachęcić ją do jedzenia.
– Dziękuję.
Wzięła
naczynie z rąk mężczyzny, po czym usadowiła się blisko ognia, spragniona
ciepła, czując, że coraz to zimniejsze noce mocno dawały jej się we znaki, a
wczorajszy wybryk z Zevranem w roli głównej, wcale nie polepszał jej kondycji
fizycznej. Pociągnęła nosem, przeklinając w myślach na niechciany katar, po
czym zajęła się pałaszowaniem śniadania.
– Mmm, dobre –
zwróciła się do elfa, oblizując łyżkę. – A myślałam, że tylko do jednego się
nadajesz – dodała, posyłając mu figlarny uśmieszek.
– No, proszę,
proszę – odparł Zevran, klaszcząc teatralnie w dłonie. – Jednak masz poczucie
humoru.
– Potrafię być
miła i zabawna – fuknęła.
– Właśnie
widzę – mruknął, posyłając jej oko, po czym wstał i zabrał się bez słowa do
składania jej namiotu i pakowania reszty rzeczy.
Isabella
dopiero teraz zwróciła uwagę na to, iż po drugim namiocie nie było śladu.
Ruszt, garnek oraz wszystko inne zostało już uprzątnięte. Nie sądziła, że
Zevran był taki pracowity i sumienny.
– Co do
wczorajszej nocy… – zaczęła niepewnie.
– Przestań. –
Zevran zwrócił się w jej stronę, patrząc prosto w oczy. – Było miło, ale nie ma
o czym gadać.
Isabella
uniosła brwi; nie była pewna, czy dobrze słyszała.
– Jesteś
pewny? Chciałam tylko spytać, czy…
– Nie musisz –
uciął. – Niech zostanie jak jest. – Uśmiechnął się do niej.
Couslandówna
widziała, że to sztuczny i wymuszony uśmiech. Była pewna, że to ona będzie
musiała wybić elfowi z głowy dalsze schadzki, a tu proszę, takie zaskoczenie.
– Jak chcesz.
– Wstała i podała mu miseczkę. – Dziękuję, naprawdę mi smakowało. – Poklepała
go po ramieniu. – Idę się przebrać, jak tylko wrócę, możemy wyruszać.
Morrigan
właśnie wróciła do obozu; mokre i rozpuszczone włosy luźno opadały na plecy. W
rękach, związane sznurkami, trzymała pełne bukłaki.
– Morrigan!
Sten! – Oghren biegł do wiedźmy ziejąc niczym spasione bronto. – W końcu się
obudził, bydlak jeden. Wypierdek se z nim rady nie daje, szybko. – Złapał ją za
ramię i zaczął prowadzić ku olbrzymowi szamocącemu się na noszach i bezradnemu
Alistairowi próbującemu bezskutecznie unieruchomić towarzysza.
– Nie ma mnie
tylko przez chwilę, a wszystko partaczycie! – Morrigan wyminęła Alistaira,
mordując go wzrokiem.
Uklękła przy
swych naparach, starając się znaleźć fiolkę z eliksirem uspokajającym.
– Ja niczego
nie zrobiłem! – bronił się templariusz. – Stałem obok, chcąc sprawdzić, czy
jeszcze śpisz. Gdy się wyprostowałem, ten nagle zacisnął rękę na mojej szyi.
Gdyby nie Oghren, pewnie by mi kark skręcił – lamentował.
– Przynajmniej
byłoby o jedno utrapienie mniej! – krzyknęła, odpychając go na bok.
Podeszła do
Stena i złapała go za brodę, starając się podać mu eliksir.
– Jest w szoku
– stwierdziła.
Gdy qunari
przełknął płyn, zaczął się rozluźniać.
– Jesteś
niesamowita – powiedział Alistair, patrząc z niedowierzaniem na śpiącego Stena.
– Znaczy się… dobra robota. – Kiwnął głową i zdziwiony swoją wypowiedzią
oddalił się.
– Phi – fuknął
Oghren ze splecionymi rękoma na piersi. – Niesamowita? Też mi coś, to tylko
cholerna wiedźma – wymamrotał pod nosem na odchodnym.
– Zaraz ta
cholerna wiedźma rzuci na ciebie urok! – zagroziła Morrigan, słysząc wszystko,
co powiedział krasnolud.
– Jak? –
zdziwił się Oghren, rozkładając ramiona. – Przecież na mnie magia nie działa.
– A nóż wbity
miedzy oczy? – spytała, jadowicie się przy tym uśmiechając.
– Zrozumiałem aluzję.
Aleś ty zrzędliwa – burknął na odchodnym. – Chłopa byś se znalazła, a nie wyżywała na wszystkich. Co ja
ci takiego zrobiłem? – psioczył pod nosem, odchodząc w kierunku paleniska.
Pewnie Ogrhen się zbytnio nie przeraził groźbą Morrigan, bo krasnoludy są odporne na magię.
OdpowiedzUsuńjeżeli dobrze pamiętam dialog pomiędzy nimi to Morrigan groziła mu kopniakiem :)
"Chłopa byś se znalazła, a nie wyżywała na wszystkich." Genialne. Edytowane o wiele lepiej się czyta.
UsuńHej,
OdpowiedzUsuńMorigan w pewnym sensie podoba się Alister, och sam Zevran chce zapomnieć o tym co się wydarzyło…
Multum weny życzę…
Pozdrawiam serdecznie Basia