Sword

24 lutego 2013

ROZDZIAŁ 10. Sam na sam.


Lekki wiatr wiejący w stronę Zevrana niósł ze sobą strzępki rozmowy grupy przyjaciół zgromadzonych wokół nikłego paleniska. Elf, nie wiedząc, co począć, podszedł do swoich rzeczy, starając się wybrać to, co mogło się przydać w podróży do Kręgu Maginów. Nie miał pojęcia, ile dni będą w drodze. Dzień? Dwa? Tydzień? Zaczął przerzucać swój nader nikły ekwipunek. To, co według niego nie nadawało się do zabrania w podróż, odrzucał na bok, a resztę, nawet nie siląc się, by miało to jakikolwiek ład i porządek, wrzucał do plecaka.

Słońce zaczęło się chylić ku zachodowi, dzień ustępował miejsca nocy. Nadchodzący zmierzch zapowiadał czas wymarszu.

Do Zevrana doszedł podniesiony głos Alistaira. Elf nadstawił uszu, ciekaw konwersacji, której głównym tematem i bohaterem był on sam.

– Isabello, nie będę ci prawił morałów, bo i tak wiem, że mnie nie posłuchasz – żalił się Alistair przyjaciółce. Po wyrazie jego twarzy można było poznać, jak bardzo mężczyzna bił się ze swoimi myślami. – Jednak mimo to proszę cię, byś uważała na tego typka. – Ukradkiem spojrzał w stronę elfa, który udawał, że nadal był zajęty wrzucaniem rzeczy do lnianego plecaka.


– Jestem już dużą dziewczynką. Wydaje mi się, że będzie to doskonała okazja, by wyciągnąć z niego to i owo. Mam wrażenie, że nie powiedział mi wszystkiego. – Młoda szlachcianka nerwowo podrapała się po głowie,  patrząc w ciemniejące niebo. – Już czas – westchnęła.

– Nie martw się, nie pozabijamy się. Chyba – powiedziała z przekąsem Morrigan.

– Wiem, jednak wolałabym, byśmy mogli wyruszyć wszyscy.

– Sama powiedziałaś, że to prosta misja. Dostarczenie traktatów. Bułka z masłem. – Alistair starał się poprawić przyjaciółce humor.

– Tak, o Orzamarze też tak mówiłeś. Bułka z masłem. Tylko nikt nie wspomniał, że pieczywo będzie czerstwe od nadmiaru dworskich intryg. Skończyło się na uganianiu miesiącami po podziemnych tunelach w poszukiwaniu wariatki.

Alistair kiwał głową zamyślony, starając się wymyślić dobry argument.

– Nie zapominaj jednak, że z Orzammaru wyszliśmy ze świetnym wojownikiem.

Wiedźma parsknęła śmiechem.

– Rzeczywiście genialnym. Dobry w boju to on jest, ale o ostatnią flaszkę.

– Przestańcie. – Isabella zgromiła towarzyszy wzrokiem. – Jest jaki jest. Każdy z nas ma wady oraz zalety. Nie zapominajcie o tym. – Uśmiechnęła się pod nosem. – Opiekujcie się nim – dodała patrząc smutnym wzrokiem na stojące nieopodal nosze, na których leżał wciąż nieprzytomny olbrzym.

Morrigan i Alistair tylko pokiwali głowami.  Szara Strażniczka posłała przyjaciołom uśmiech, by w następnej chwili ruszyć do pakującego się elfa.



– Gotowa? – spytał Zevran, słysząc nadchodzącą Isabellę.

– Raczej ciebie powinnam o to zapytać. Rufus!

Pies błyskawicznie wyłonił się z zarośli, by zaraz usiąść przy nodze swej pani, gotów na każdy rozkaz.

Antivańczyk przerzucił plecak przez ramię; spojrzawszy na ogara, skrzywił się z niezadowolenia.

– Naprawdę ta bestia musi z nami iść? Kto wie, może przyda się nam odrobina prywatności? – Mężczyzna spojrzał znacząco na stojącą przed nim kobietę.

– Jak zawsze w nastroju. Tak, Rufus idzie z nami, poza mną nikogo się nie słucha. – Wyminąwszy elfa, skierowała kroki na północ, ku jezioru Calenhad.

Czarny mabari posłusznie wstał i podążył za Isabellą. Elf, chcąc nie chcąc, ruszył za obojgiem z ociąganiem.

Pierwsze dwa kilometry przemierzali w zupełnej ciszy.

Zevran zastanawiał się, czy zaczęcie rozmowy było dobrym pomysłem. Doszedł do wniosku, że nie będzie się narzucać, ale za to kolejna myśl nawiedziła jego umysł i nie dawała spokoju. W końcu skapitulował i spytał:

– Nie boisz się? – Isabella nie zwalniając kroku zerknęła za siebie, unosząc brew. – Stwarzasz właśnie idealną okazję do zabicia ciebie i dokończenia zlecenia. Nie dość, że jesteś tu ze mną sama, otoczona drzewami, to jeszcze idziesz przede mną. Zupełnie jakbyś błagała o nóż w plecy.

Usłyszał, jak Isabella prychnęła pod nosem.

– Tak, rzeczywiście muszę być niespełna rozumu – przyznała, przystając i czekając aż elf się z nią zrówna, po czym ruszyła dalej, idąc u jego boku. – Przyznam, że czekałam aż wywiniesz jakiś numer, ale po pokonaniu pierwszego kilometra wiedziałam już, że nawet nie będziesz próbować.

– Masz coś na poparcie tej teorii? – Zevran zdawał się być wyraźnie zainteresowany.

– Gdyby nasze role się odwróciły, nie czekałabym z zabiciem ciebie. Zrobiłabym to w niedalekiej odległości od obozu, ponieważ byłoby to najmniej spodziewane, bo zbyt śmiałe i zuchwałe, a ty właśnie taki jesteś. Pozwoliłabym ci, tak jak ty mi, na objęcie prowadzenia. Skręciłabym ci kark. Ot tak, szybko i bez wahania – mówiła niemal z psychopatyczną pasją, a Zevran słuchał jej, przypatrując wyrazowi twarzy, nie kryjąc fascynacji tokiem myślenia Isabelli. – Psa pozbyłabym się jednym precyzyjnym cięciem sztyletu – dokończyła, spoglądając w bursztynowe oczy elfa. – Skoro twierdzisz, że ty i ja jesteśmy tacy sami, to nie mam prawa się mylić.

– Nadal nie odpowiedziałaś mi na pytanie – przypomniał Zevran.

– Nie boję się. Wiem, że mnie zabijesz. Nie wiem tylko kiedy i jak – odparła bez emocji.

– Chyba znalazłem rozwiązanie zagadki, która nie dawała mi spokoju. – Widząc konsternację Isabelli, dodał: – Już wiem, czemu, gdy celowałem do ciebie z łuku, ty mnie zupełnie zlekceważyłaś. Nie patrzyłaś na mnie, nie broniłaś się i opuściłaś broń. Wpierw myślałem, że byłaś aż tak pewna zwycięstwa, i wiedziałaś, że nie było cienia szansy na to, iż zwolnię cięciwę, ale teraz… – urwał, widząc, że wyszli z lasu.

Przed sobą mieli pustą przestrzeń, na której byliby łatwymi celami dla pomiotów, czy dla jakichkolwiek rozbójników, Zevran zrzucił z ramion plecak.

– Co ty wyprawiasz? – Isabella wyraźnie zbita z tropu zwróciła się do Zevrana.

Skrytobójca spojrzał na nią, kręcąc głową z politowaniem.

– Nie znam topografii Fereldenu. Jak na moją intuicję, nieprędko znajdziemy się wśród drzew. Spójrz. – Wskazał ręką krajobraz, malujący się przed nimi. – Co widzisz? Ja tylko kępy wysokiej uschniętej trawy i nijakie krzewy, które za nic nie nadają się na miejsce, gdzie warto odpocząć. Proponuję cofnąć się parę metrów w las i przeczekać noc.

– Chyba żartujesz. – Couslandówna patrzyła na elfa z niedowierzaniem. –  Przeszliśmy dopiero niecałe trzy kilometry, a ty już chcesz rozbijać obóz?

– Myślę, że to dobry pomysł. Kiedy miałabyś zamiar odpocząć? Hm? Jeśli mi powiesz, że za jakieś kolejne dwa kilometry dotrzemy na skraj jakiegokolwiek lasu, możemy iść dalej. Ba, nawet podkręcimy tempo tak, że gdy dotrzemy na miejsce, oboje padniemy na nasze szlachetne twarzyczki. Jednakże jeśli sama nie wiesz, co zobaczymy przed oczami za parę godzin, to ja rezygnuję i tu zostaję. – Dla podkreślenia swoich słów elf bezceremonialnie rozsiadł się pod najbliższym drzewem. – Zdecydowanie wolę odpocząć oraz dobrze się najeść, by o świcie ruszyć dalej; tak daleko, na ile sił nam w nogach starczy.

Antivańczyk czekał na jakąkolwiek reakcję Isabelli. Doskonale wiedział, że ten pomysł dołoży im dodatkowy dzień czy dwa marszu. W tamtej chwili nie miało to znaczenia. Był skrytobójcą – posiadał instynkt, który podpowiadał mu, aby przeczekać w lesie. Tak było bezpieczniej dla nich obojga.

Isabella oparła się dłońmi na biodrach, zwracając wzrok to ku horyzontowi znajdującemu się przed nią, to ku Zevranowi wygodnie rozłożonemu u stóp drzewa. Mabari wyczuł wahanie pani i zaczął skomleć cicho. W tym momencie wydawał się być przerośniętym szczeniakiem niżeli psem bojowym.

Odgłos upadającego na ziemię plecaka wyrwał Zevrana z chwili zadumy. Podniósł głowę.

Isabella stała nad nim, uśmiechając się niepewnie. Nie widziała powodu, aby mogła zaufać temu osobnikowi, który na każdym kroku myślał tylko o cielesnych uciechach. Jednak jego słowa przemówiły jej do rozsądku.

On był antivańczykiem, miał prawo nie znać obcego państwa. Ona, mimo że rodowita fereldenka, wiedziała tylko, gdzie leżały najważniejsze miasta oraz budowle. Z praktyką było gorzej, bo na dobrą sprawę Ferelden zaczęła zwiedzać i poznawać na własną rękę dopiero, jak została Szarą Strażniczką. Wcześniej, gdy wiodła dostatnie życie szlachetnie urodzonej panny, jej podróże ograniczały się do jeżdżenia powozem z Wysokoża do Denerim i z powrotem.

Isabella nie wiedziała, czego mieliby się spodziewać po kolejnych przebytych kilometrach.

Zrezygnowana opadła tuż obok elfa.

– Masz rację.

– Zawsze mam rację, Strażniczko. Problem w tym, że nie każdy mnie słucha. – Zevran zaśmiał się zawadiacko, po czym bez ociągania wstał i podał dłoń towarzyszce podróży.– Wstawaj. Musimy cofnąć się w las i rozpalić cholerne ognisko.

Isabella spojrzała na skrytobójcę. W głębi duszy śmiała się. Ta scena przypomniała jej moment, w którym przyjęła elfa do grupy. Co za ironia losu, jak szybko potrafią się obrócić role, pomyślała i pomogła sobie wstać z ziemi. Kiedy miała sięgać po swój tobołek, elf ubiegł ją, zabierając pakunek sprzed rąk. Uśmiechnął się, zarzucając sobie oba bagaże na plecy.

– Nie sądziłam, by Antivańskie Kruki szkoliły z uprzejmości czy rycerskości – sarknęła, zrównując chód z rozmówcą.

Nie bacząc na mur, jaki starała się stworzyć, żeby nie pozwalać sobie na bliższe kontakty z elfem, który szedł obok, czuła się jak opiłek żelaza przyciągany przez silne pole magnetyczne.

Zevran zaczynał zdawać sobie sprawę z tego, iż Szara Strażniczka z dnia na dzień intrygowała go coraz bardziej. Nie miał pomysłu, jak sobie poradzić z tym pragnieniem poznania jej. Nie tylko w cielesny sposób.

Ależ on tego chciał. Każdorazowo, gdy ta kobieta znajdywała się blisko niego, jego ciało było niczym metal rozgrzany do czerwoności. Jego myśli, kłębiące się pod czaszką, nie dawały mu spać po nocach, bo jak tylko zamykał oczy…

– Widać, Isabello, niewiele o mnie wiesz.

Couslandówna stanęła oniemiała.

Co się przed chwilą stało? Powiedział moje imię? Musiałam się przesłyszeć.

Odchrząknęła.

– Em, Zev… Myślę, że nie ma potrzeby iść tak głęboko w las. Moglibyśmy rozpalić ognisko tutaj.

Plecaki runęły na ziemię. Elf rozejrzał się wokół. Był to mały obszar, wprost idealny dla dwóch osób i jednego psa, który, mówiąc szczerze, zadowoliłby się nawet kupką mchu za posłanie.

Zewsząd otaczały ich sosny oraz świerki, wokół roznosił się przyjemny zapach żywicy. W powietrzu unosił się kurz, który, oświetlony przez łunę księżycowej poświaty przebijającej się przez gałęzie drzew, nadawał miejscu wprost magicznego wyglądu. Snop  światła oświetlał twarz Strażniczki. Na jej nieszczęście Zevran stał w całkowitej ciemności, widziała tylko jego zarys, lecz czuła to. Czuła jego wzrok oraz pożądliwy uśmieszek na ustach.

– Spokojnie możemy się tu zatrzymać.

– Więc na co czekasz? To u twoich stóp leżą nasze bagaże.

– Och, fakt. – Skrytobójca spojrzał w dół. – Pani pozwoli, bym się wszystkim zajął. Podczas gdy będę rozpalać ognisko oraz rozkładać jakże prowizoryczne namioty, ty, moja pani, będziesz mogła w spokoju oddalić się i zrzucić tę niewygodną zbroję – zaanonsował, choćby był jej sługą.

Isabella splotła ręce na piersi.

– Któż ci powiedział, że jest niewygodna?

– Mnie nie ma co uciskać w okolicach mostka, jeśli wiesz, co mam na myśli, a mimo to nie cierpię nosić tego cholerstwa.

Dziewczyna pokręciła głową, po czym podeszła do swojego plecaka i wyciągnęła z niego parę rzeczy.

– Zaraz wracam. Rufus, pilnuj tego delikwenta, jakby próbował sztuczek, możesz go ugryźć. Jednak tak, by się jeszcze na coś przydał.

Pies tylko zaszczekał zadowolony i  obiegł panią kilka razy.

Gdy Couslandówna oddaliła się w gęstwinę, skrytobójca pod bacznym okiem ogara bojowego zaczął rozkładać obozowisko.

Kiedy Isabella wróciła, jej oczom ukazały się dwa namioty, których stan wołał o pomstę do nieba. Pomimo swojej praktyczności, dało się odnieść wrażenie, że kawałki materiałów, z jakich były pozszywane, mogły się lada chwila rozerwać.

Ognisko żarzyło się lekkim blaskiem, na tyle jasnym i ciepłym, by ogrzać podróżników, i na tyle przytłumionym, by światło nie rzucało się w oczy z odległości. Nad rozpalonymi kawałkami drewna zwisał metalowy ruszt, a na nim dwie ryby piekły się, pobudzając puste żołądki.

Zevran siedział blisko ognia; sam już pozbył się swojej zbroi. Ubrany był w białą lnianą koszulę rozpiętą do połowy torsu oraz lekkie skórzane spodnie opinające umięśnione nogi. Isabella zastanawiała się, czy nie było mu zimno. Sama była podobnie odziana, jednak jej koszula idealnie przylegała do ciała, zapięta pod samą szyję, a na ramiona miała zarzucony brudy, szeroki, wełniany szal, który zapewne w latach swojej świetności musiał być koloru wrzosu.

– Zev. – Dziewczyna przysiadła do elfa przy ognisku. – Co chciałeś powiedzieć, tam na skraju lasu? – spytała. – Wspominałeś dzień zasadzki i…

Zevran westchnął.

– Myślałem, że byłaś szalona i pewna zwycięstwa, ale widać się myliłem – odparł spoglądając jej w oczy. – Chciałaś bym wypuścił strzałę, czekałaś na to. Prawda?

Isabella nie odpowiedziała. Uśmiechnęła się delikatnie, smutno.

– Na pewno powiedziałeś mi wszystko, co powinnam wiedzieć o Loghainie?

To pytanie zbiło z tropu siedzącego naprzeciwko niej elfa.

– Powiedziałem wszystko. Co, zastanawiasz się, czy nie lepiej byłoby wepchnąć w moją pierś sztylet? – Ton jego głosu wyraźnie się ochłodził.

– Ani razu o tym nie pomyślałam – wyznała. – Może bywam czasem ostra, ale to nie czyni ze mnie morderczyni.

– Wszyscy nimi jesteśmy. Nieważne, czy zabijamy pomioty, dzieci czy przypadkowe osoby. Każdy z nas chodzi z bronią w ręku, każdy z nas ma na swych dłoniach plamy krwi i temu nie zaprzeczysz.

Isabella spuściła głowę.

Krew niewinnych. To przywołało przykre wspomnienia z nocy, kiedy jej rodzinny zamek napadli żołnierze Howe’a.

Zevran dostrzegł zmianę nastroju na twarzy szlachcianki.

– Powiedziałem coś nie tak? – Przysunął się do niej, siadając obok.

– Nie, po prostu… w mych koszmarach nie goszczą tylko pomioty. – Zwróciła twarz w jego stronę.

Lazur jej oczu spotkał się z bursztynem skrytym za kurtyną czarnych rzęs elfa.

– A w mych snach gości nie tylko przemoc. Jest w nich także piękno. – Antivańczyk odparł prawie szeptem.

Gdyby nie to, że oboje siedzieli tak blisko, zakłócić ton jego głosu mogłoby nawet strzelające drewno.

– Piękno? Jakie ono jest? – spytała, dziwiąc się jak zachęcająco brzmiał jej głos, jak spięte było jej ciało.

– Posiada usta w kolorze dojrzałych malin. To piękno kojarzy mi się ze szlachetnymi szafirami, kiedy patrzę w jej oczy. Czarne włosy, okalające jej twarz, są jak wodospad nasycony wszystkimi grzechami, jakie popełnili ludzie. Jednak każde piękno ma skazę. Moje posiada bliznę na lewym policzku – dokończył, dotykając szramy, a gdy chciał cofnąć rękę Isabella chwyciła ją w swoją dłoń i przylgnęła do niej oszpeconym policzkiem.

Oboje siedzieli w bezruchu, a ich twarze dzieliły od siebie milimetry. Już nie raz znajdowali się w podobnej sytuacji, jednak nigdy nie byli wtedy sami. Teraz otaczały ich tylko drzewa nucące pieśń szumem wiatru. Nadchodziła burza, jednak ta dwójka w tej chwili nie przejmowała się niczym.

Niesieni chwilą złączyli swe usta w pocałunku.


4 komentarze:

  1. Hej,
    Isabella i Zebrań w końcu wyruszyli, no tak słusznie elf stwierdził, że lepszy będzie teraz postój niż pchać się w nieznane, no pocałował się w końcu…
    Multum weny życzę…
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  2. " – Nie boję się. Wiem, że mnie zabijesz. Nie wiem tylko kiedy i jak – odparła bez emocji.
    – Chyba znalazłem rozwiązanie zagadki, która nie dawała mi spokoju. – Widząc konsternację Isabelli, dodał: – Już wiem, czemu, gdy celowałem do ciebie z łuku, ty mnie zupełnie zlekceważyłaś. Nie patrzyłaś na mnie, nie broniłaś się i opuściłaś broń. Wpierw myślałem, że byłaś aż tak pewna zwycięstwa, i wiedziałaś, że nie było cienia szansy na to, iż zwolnię cięciwę, ale teraz… – urwał, widząc, że wyszli z lasu." <3 <3 <3

    spowrotem - nie byłam tego pewna i musiałam sprawdzić. Poprawnie powinno być 'z powrotem'.

    Zastanawia mnie, czy by się tak rozebrali ze swoich zbroi, do zwykłych ubrań, zważywszy, że a) są w lesie, w sumie nie otoczeni niczym szczególnymi, b) jest plaga i wszędzie są potwory, sami niedawno walczyli z dość liczną grupą c) idzie noc, mało wkoło widać, ktoś lub cośmoże ich zaatakować w każdej chwili. (nie tylko pomioty - bandyci, zwierzęta - jakiś wilk czy niedźwiedź).

    całuśne łobuzy <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. błędy poprawie, oczywiście.
      A co się zbroi tyczy: próbowałaś kiedyś w takiej spać? :D

      Usuń
    2. Nie miałam okazji :< :D

      Usuń