Lekki wiatr wiejący w stronę
Zevrana niósł ze sobą strzępki rozmowy grupy przyjaciół zgromadzonych wokół
nikłego paleniska. Elf, nie wiedząc, co począć, podszedł do swoich rzeczy,
starając się wybrać to, co mogło się przydać w podróży do Kręgu Maginów. Nie
miał pojęcia, ile dni będą w drodze. Dzień? Dwa? Tydzień? Zaczął przerzucać
swój nader nikły ekwipunek. To, co według niego nie nadawało się do zabrania w
podróż, odrzucał na bok, a resztę, nawet nie siląc się, by miało to jakikolwiek
ład i porządek, wrzucał do plecaka.
Słońce zaczęło się chylić ku
zachodowi, dzień ustępował miejsca nocy. Nadchodzący zmierzch zapowiadał czas
wymarszu.
Do Zevrana doszedł podniesiony
głos Alistaira. Elf nadstawił uszu, ciekaw konwersacji, której głównym tematem
i bohaterem był on sam.
– Isabello, nie będę ci prawił
morałów, bo i tak wiem, że mnie nie posłuchasz – żalił się Alistair
przyjaciółce. Po wyrazie jego twarzy można było poznać, jak bardzo mężczyzna
bił się ze swoimi myślami. – Jednak mimo to proszę cię, byś uważała na tego
typka. – Ukradkiem spojrzał w stronę elfa, który udawał, że nadal był zajęty
wrzucaniem rzeczy do lnianego plecaka.
– Jestem już dużą dziewczynką.
Wydaje mi się, że będzie to doskonała okazja, by wyciągnąć z niego to i owo.
Mam wrażenie, że nie powiedział mi wszystkiego. – Młoda szlachcianka nerwowo
podrapała się po głowie, patrząc w ciemniejące niebo. – Już czas – westchnęła.
– Nie martw się, nie
pozabijamy się. Chyba – powiedziała z przekąsem Morrigan.
– Wiem, jednak wolałabym,
byśmy mogli wyruszyć wszyscy.
– Sama powiedziałaś, że to
prosta misja. Dostarczenie traktatów. Bułka z masłem. – Alistair starał się
poprawić przyjaciółce humor.
– Tak, o Orzamarze też tak
mówiłeś. Bułka z masłem. Tylko nikt nie wspomniał, że pieczywo będzie czerstwe
od nadmiaru dworskich intryg. Skończyło się na uganianiu miesiącami po
podziemnych tunelach w poszukiwaniu wariatki.
Alistair kiwał głową
zamyślony, starając się wymyślić dobry argument.
– Nie zapominaj jednak, że z
Orzammaru wyszliśmy ze świetnym wojownikiem.
Wiedźma parsknęła śmiechem.
– Rzeczywiście genialnym.
Dobry w boju to on jest, ale o ostatnią flaszkę.
– Przestańcie. – Isabella
zgromiła towarzyszy wzrokiem. – Jest jaki jest. Każdy z nas ma wady oraz
zalety. Nie zapominajcie o tym. – Uśmiechnęła się pod nosem. – Opiekujcie się
nim – dodała patrząc smutnym wzrokiem na stojące nieopodal nosze, na których
leżał wciąż nieprzytomny olbrzym.
Morrigan i Alistair tylko
pokiwali głowami. Szara Strażniczka posłała przyjaciołom uśmiech, by w
następnej chwili ruszyć do pakującego się elfa.
– Gotowa? – spytał Zevran,
słysząc nadchodzącą Isabellę.
– Raczej ciebie powinnam o to
zapytać. Rufus!
Pies błyskawicznie wyłonił się
z zarośli, by zaraz usiąść przy nodze swej pani, gotów na każdy rozkaz.
Antivańczyk przerzucił plecak
przez ramię; spojrzawszy na ogara, skrzywił się z niezadowolenia.
– Naprawdę ta bestia musi z
nami iść? Kto wie, może przyda się nam odrobina prywatności? – Mężczyzna
spojrzał znacząco na stojącą przed nim kobietę.
– Jak zawsze w nastroju. Tak,
Rufus idzie z nami, poza mną nikogo się nie słucha. – Wyminąwszy elfa,
skierowała kroki na północ, ku jezioru Calenhad.
Czarny mabari posłusznie wstał
i podążył za Isabellą. Elf, chcąc nie chcąc, ruszył za obojgiem z ociąganiem.
Pierwsze dwa kilometry
przemierzali w zupełnej ciszy.
Zevran zastanawiał się, czy
zaczęcie rozmowy było dobrym pomysłem. Doszedł do wniosku, że nie będzie się
narzucać, ale za to kolejna myśl nawiedziła jego umysł i nie dawała spokoju. W
końcu skapitulował i spytał:
– Nie boisz się? – Isabella
nie zwalniając kroku zerknęła za siebie, unosząc brew. – Stwarzasz właśnie
idealną okazję do zabicia ciebie i dokończenia zlecenia. Nie dość, że jesteś tu
ze mną sama, otoczona drzewami, to jeszcze idziesz przede mną. Zupełnie jakbyś
błagała o nóż w plecy.
Usłyszał, jak Isabella
prychnęła pod nosem.
– Tak, rzeczywiście muszę być
niespełna rozumu – przyznała, przystając i czekając aż elf się z nią zrówna, po
czym ruszyła dalej, idąc u jego boku. – Przyznam, że czekałam aż wywiniesz
jakiś numer, ale po pokonaniu pierwszego kilometra wiedziałam już, że nawet nie
będziesz próbować.
– Masz coś na poparcie tej
teorii? – Zevran zdawał się być wyraźnie zainteresowany.
– Gdyby nasze role się
odwróciły, nie czekałabym z zabiciem ciebie. Zrobiłabym to w niedalekiej
odległości od obozu, ponieważ byłoby to najmniej spodziewane, bo zbyt śmiałe i
zuchwałe, a ty właśnie taki jesteś. Pozwoliłabym ci, tak jak ty mi, na objęcie
prowadzenia. Skręciłabym ci kark. Ot tak, szybko i bez wahania – mówiła niemal
z psychopatyczną pasją, a Zevran słuchał jej, przypatrując wyrazowi twarzy, nie
kryjąc fascynacji tokiem myślenia Isabelli. – Psa pozbyłabym się jednym
precyzyjnym cięciem sztyletu – dokończyła, spoglądając w bursztynowe oczy elfa.
– Skoro twierdzisz, że ty i ja jesteśmy tacy sami, to nie mam prawa się mylić.
– Nadal nie odpowiedziałaś mi
na pytanie – przypomniał Zevran.
– Nie boję się. Wiem, że mnie
zabijesz. Nie wiem tylko kiedy i jak – odparła bez emocji.
– Chyba znalazłem rozwiązanie zagadki,
która nie dawała mi spokoju. – Widząc konsternację Isabelli, dodał: – Już wiem,
czemu, gdy celowałem do ciebie z łuku, ty mnie zupełnie zlekceważyłaś. Nie
patrzyłaś na mnie, nie broniłaś się i opuściłaś broń. Wpierw myślałem, że byłaś
aż tak pewna zwycięstwa, i wiedziałaś, że nie było cienia szansy na to, iż zwolnię
cięciwę, ale teraz… – urwał, widząc, że wyszli z lasu.
Przed sobą mieli pustą
przestrzeń, na której byliby łatwymi celami dla pomiotów, czy dla jakichkolwiek
rozbójników, Zevran zrzucił z ramion plecak.
– Co ty wyprawiasz? – Isabella
wyraźnie zbita z tropu zwróciła się do Zevrana.
Skrytobójca spojrzał na nią,
kręcąc głową z politowaniem.
– Nie znam topografii Fereldenu.
Jak na moją intuicję, nieprędko znajdziemy się wśród drzew. Spójrz. – Wskazał
ręką krajobraz, malujący się przed nimi. – Co widzisz? Ja tylko kępy wysokiej uschniętej
trawy i nijakie krzewy, które za nic nie nadają się na miejsce, gdzie warto
odpocząć. Proponuję cofnąć się parę metrów w las i przeczekać noc.
– Chyba żartujesz. –
Couslandówna patrzyła na elfa z niedowierzaniem. – Przeszliśmy dopiero
niecałe trzy kilometry, a ty już chcesz rozbijać obóz?
– Myślę, że to dobry pomysł.
Kiedy miałabyś zamiar odpocząć? Hm? Jeśli mi powiesz, że za jakieś kolejne dwa
kilometry dotrzemy na skraj jakiegokolwiek lasu, możemy iść dalej. Ba, nawet
podkręcimy tempo tak, że gdy dotrzemy na miejsce, oboje padniemy na nasze
szlachetne twarzyczki. Jednakże jeśli sama nie wiesz, co zobaczymy przed oczami
za parę godzin, to ja rezygnuję i tu zostaję. – Dla podkreślenia swoich słów
elf bezceremonialnie rozsiadł się pod najbliższym drzewem. – Zdecydowanie wolę
odpocząć oraz dobrze się najeść, by o świcie ruszyć dalej; tak daleko, na ile sił
nam w nogach starczy.
Antivańczyk czekał na
jakąkolwiek reakcję Isabelli. Doskonale wiedział, że ten pomysł dołoży im
dodatkowy dzień czy dwa marszu. W tamtej chwili nie miało to znaczenia. Był
skrytobójcą – posiadał instynkt, który podpowiadał mu, aby przeczekać w lesie.
Tak było bezpieczniej dla nich obojga.
Isabella oparła się dłońmi na
biodrach, zwracając wzrok to ku horyzontowi znajdującemu się przed nią, to ku
Zevranowi wygodnie rozłożonemu u stóp drzewa. Mabari wyczuł wahanie pani i
zaczął skomleć cicho. W tym momencie wydawał się być przerośniętym szczeniakiem
niżeli psem bojowym.
Odgłos upadającego na ziemię
plecaka wyrwał Zevrana z chwili zadumy. Podniósł głowę.
Isabella stała nad nim,
uśmiechając się niepewnie. Nie widziała powodu, aby mogła zaufać temu
osobnikowi, który na każdym kroku myślał tylko o cielesnych uciechach. Jednak
jego słowa przemówiły jej do rozsądku.
On był antivańczykiem, miał
prawo nie znać obcego państwa. Ona, mimo że rodowita fereldenka, wiedziała
tylko, gdzie leżały najważniejsze miasta oraz budowle. Z praktyką było gorzej,
bo na dobrą sprawę Ferelden zaczęła zwiedzać i poznawać na własną rękę dopiero,
jak została Szarą Strażniczką. Wcześniej, gdy wiodła dostatnie życie
szlachetnie urodzonej panny, jej podróże ograniczały się do jeżdżenia powozem z
Wysokoża do Denerim i z powrotem.
Isabella nie wiedziała, czego
mieliby się spodziewać po kolejnych przebytych kilometrach.
Zrezygnowana opadła tuż obok
elfa.
– Masz rację.
– Zawsze mam rację,
Strażniczko. Problem w tym, że nie każdy mnie słucha. – Zevran zaśmiał się
zawadiacko, po czym bez ociągania wstał i podał dłoń towarzyszce podróży.–
Wstawaj. Musimy cofnąć się w las i rozpalić cholerne ognisko.
Isabella spojrzała na
skrytobójcę. W głębi duszy śmiała się. Ta scena przypomniała jej moment, w
którym przyjęła elfa do grupy. Co za
ironia losu, jak szybko potrafią się obrócić role, pomyślała i pomogła
sobie wstać z ziemi. Kiedy miała sięgać po swój tobołek, elf ubiegł ją,
zabierając pakunek sprzed rąk. Uśmiechnął się, zarzucając sobie oba bagaże na
plecy.
– Nie sądziłam, by Antivańskie
Kruki szkoliły z uprzejmości czy rycerskości – sarknęła, zrównując chód z
rozmówcą.
Nie bacząc na mur, jaki
starała się stworzyć, żeby nie pozwalać sobie na bliższe kontakty z elfem,
który szedł obok, czuła się jak opiłek żelaza przyciągany przez silne pole
magnetyczne.
Zevran zaczynał zdawać sobie
sprawę z tego, iż Szara Strażniczka z dnia na dzień intrygowała go coraz
bardziej. Nie miał pomysłu, jak sobie poradzić z tym pragnieniem poznania jej.
Nie tylko w cielesny sposób.
Ależ on tego chciał.
Każdorazowo, gdy ta kobieta znajdywała się blisko niego, jego ciało było niczym
metal rozgrzany do czerwoności. Jego myśli, kłębiące się pod czaszką, nie
dawały mu spać po nocach, bo jak tylko zamykał oczy…
– Widać, Isabello, niewiele o
mnie wiesz.
Couslandówna stanęła
oniemiała.
Co się przed chwilą stało? Powiedział moje imię? Musiałam się
przesłyszeć.
Odchrząknęła.
– Em, Zev… Myślę, że nie ma
potrzeby iść tak głęboko w las. Moglibyśmy rozpalić ognisko tutaj.
Plecaki runęły na ziemię. Elf
rozejrzał się wokół. Był to mały obszar, wprost idealny dla dwóch osób i
jednego psa, który, mówiąc szczerze, zadowoliłby się nawet kupką mchu za
posłanie.
Zewsząd otaczały ich sosny
oraz świerki, wokół roznosił się przyjemny zapach żywicy. W powietrzu unosił
się kurz, który, oświetlony przez łunę księżycowej poświaty przebijającej się
przez gałęzie drzew, nadawał miejscu wprost magicznego wyglądu. Snop
światła oświetlał twarz Strażniczki. Na jej nieszczęście Zevran stał w
całkowitej ciemności, widziała tylko jego zarys, lecz czuła to. Czuła jego
wzrok oraz pożądliwy uśmieszek na ustach.
– Spokojnie możemy się tu
zatrzymać.
– Więc na co czekasz? To u
twoich stóp leżą nasze bagaże.
– Och, fakt. – Skrytobójca
spojrzał w dół. – Pani pozwoli, bym się wszystkim zajął. Podczas gdy będę
rozpalać ognisko oraz rozkładać jakże prowizoryczne namioty, ty, moja pani,
będziesz mogła w spokoju oddalić się i zrzucić tę niewygodną zbroję – zaanonsował,
choćby był jej sługą.
Isabella splotła ręce na
piersi.
– Któż ci powiedział, że jest
niewygodna?
– Mnie nie ma co uciskać w
okolicach mostka, jeśli wiesz, co mam na myśli, a mimo to nie cierpię nosić
tego cholerstwa.
Dziewczyna pokręciła głową, po
czym podeszła do swojego plecaka i wyciągnęła z niego parę rzeczy.
– Zaraz wracam. Rufus, pilnuj
tego delikwenta, jakby próbował sztuczek, możesz go ugryźć. Jednak tak, by się
jeszcze na coś przydał.
Pies tylko zaszczekał
zadowolony i obiegł panią kilka razy.
Gdy Couslandówna oddaliła się
w gęstwinę, skrytobójca pod bacznym okiem ogara bojowego zaczął rozkładać
obozowisko.
Kiedy Isabella wróciła, jej
oczom ukazały się dwa namioty, których stan wołał o pomstę do nieba. Pomimo
swojej praktyczności, dało się odnieść wrażenie, że kawałki materiałów, z
jakich były pozszywane, mogły się lada chwila rozerwać.
Ognisko żarzyło się lekkim
blaskiem, na tyle jasnym i ciepłym, by ogrzać podróżników, i na tyle
przytłumionym, by światło nie rzucało się w oczy z odległości. Nad rozpalonymi
kawałkami drewna zwisał metalowy ruszt, a na nim dwie ryby piekły się,
pobudzając puste żołądki.
Zevran siedział blisko ognia; sam już pozbył się
swojej zbroi. Ubrany był w białą lnianą koszulę rozpiętą do połowy torsu oraz
lekkie skórzane spodnie opinające umięśnione nogi. Isabella zastanawiała się,
czy nie było mu zimno. Sama była podobnie odziana, jednak jej koszula idealnie
przylegała do ciała, zapięta pod samą szyję, a na ramiona miała zarzucony brudy,
szeroki, wełniany szal, który zapewne w latach swojej świetności musiał być
koloru wrzosu.
– Zev. – Dziewczyna przysiadła
do elfa przy ognisku. – Co chciałeś powiedzieć, tam na skraju lasu? – spytała.
– Wspominałeś dzień zasadzki i…
Zevran westchnął.
– Myślałem, że byłaś szalona i
pewna zwycięstwa, ale widać się myliłem – odparł spoglądając jej w oczy. – Chciałaś
bym wypuścił strzałę, czekałaś na to. Prawda?
Isabella nie odpowiedziała. Uśmiechnęła
się delikatnie, smutno.
– Na pewno powiedziałeś mi
wszystko, co powinnam wiedzieć o Loghainie?
To pytanie zbiło z tropu
siedzącego naprzeciwko niej elfa.
– Powiedziałem wszystko. Co,
zastanawiasz się, czy nie lepiej byłoby wepchnąć w moją pierś sztylet? – Ton
jego głosu wyraźnie się ochłodził.
– Ani razu o tym nie
pomyślałam – wyznała. – Może bywam czasem ostra, ale to nie czyni ze mnie
morderczyni.
– Wszyscy nimi jesteśmy.
Nieważne, czy zabijamy pomioty, dzieci czy przypadkowe osoby. Każdy z nas
chodzi z bronią w ręku, każdy z nas ma na swych dłoniach plamy krwi i temu nie
zaprzeczysz.
Isabella spuściła głowę.
Krew niewinnych. To przywołało
przykre wspomnienia z nocy, kiedy jej rodzinny zamek napadli żołnierze Howe’a.
Zevran dostrzegł zmianę
nastroju na twarzy szlachcianki.
– Powiedziałem coś nie tak? –
Przysunął się do niej, siadając obok.
– Nie, po prostu… w mych
koszmarach nie goszczą tylko pomioty. – Zwróciła twarz w jego stronę.
Lazur jej oczu spotkał się z
bursztynem skrytym za kurtyną czarnych rzęs elfa.
– A w mych snach gości nie
tylko przemoc. Jest w nich także piękno. – Antivańczyk odparł prawie szeptem.
Gdyby nie to, że oboje
siedzieli tak blisko, zakłócić ton jego głosu mogłoby nawet strzelające drewno.
– Piękno? Jakie ono jest? –
spytała, dziwiąc się jak zachęcająco brzmiał jej głos, jak spięte było jej
ciało.
– Posiada usta w kolorze
dojrzałych malin. To piękno kojarzy mi się ze szlachetnymi szafirami, kiedy
patrzę w jej oczy. Czarne włosy, okalające jej twarz, są jak wodospad nasycony
wszystkimi grzechami, jakie popełnili ludzie. Jednak każde piękno ma skazę.
Moje posiada bliznę na lewym policzku – dokończył, dotykając szramy, a gdy
chciał cofnąć rękę Isabella chwyciła ją w swoją dłoń i przylgnęła do niej
oszpeconym policzkiem.
Oboje siedzieli w bezruchu, a
ich twarze dzieliły od siebie milimetry. Już nie raz znajdowali się w podobnej
sytuacji, jednak nigdy nie byli wtedy sami. Teraz otaczały ich tylko drzewa
nucące pieśń szumem wiatru. Nadchodziła burza, jednak ta dwójka w tej chwili
nie przejmowała się niczym.
Niesieni chwilą złączyli swe
usta w pocałunku.
Hej,
OdpowiedzUsuńIsabella i Zebrań w końcu wyruszyli, no tak słusznie elf stwierdził, że lepszy będzie teraz postój niż pchać się w nieznane, no pocałował się w końcu…
Multum weny życzę…
Pozdrawiam serdecznie Basia
" – Nie boję się. Wiem, że mnie zabijesz. Nie wiem tylko kiedy i jak – odparła bez emocji.
OdpowiedzUsuń– Chyba znalazłem rozwiązanie zagadki, która nie dawała mi spokoju. – Widząc konsternację Isabelli, dodał: – Już wiem, czemu, gdy celowałem do ciebie z łuku, ty mnie zupełnie zlekceważyłaś. Nie patrzyłaś na mnie, nie broniłaś się i opuściłaś broń. Wpierw myślałem, że byłaś aż tak pewna zwycięstwa, i wiedziałaś, że nie było cienia szansy na to, iż zwolnię cięciwę, ale teraz… – urwał, widząc, że wyszli z lasu." <3 <3 <3
spowrotem - nie byłam tego pewna i musiałam sprawdzić. Poprawnie powinno być 'z powrotem'.
Zastanawia mnie, czy by się tak rozebrali ze swoich zbroi, do zwykłych ubrań, zważywszy, że a) są w lesie, w sumie nie otoczeni niczym szczególnymi, b) jest plaga i wszędzie są potwory, sami niedawno walczyli z dość liczną grupą c) idzie noc, mało wkoło widać, ktoś lub cośmoże ich zaatakować w każdej chwili. (nie tylko pomioty - bandyci, zwierzęta - jakiś wilk czy niedźwiedź).
całuśne łobuzy <3
błędy poprawie, oczywiście.
UsuńA co się zbroi tyczy: próbowałaś kiedyś w takiej spać? :D
Nie miałam okazji :< :D
Usuń