„Nigdy nie sądziłem, że od wykonania zadania
powstrzyma mnie spojrzenie ofiary. Przecież zabijałem już różnych ludzi.
Mężczyzn, kobiety, dzieci. Szlachciców, książęta, magów. Kapłanki, pokojówki, a
nawet zwykłe kurwy. Więc czym ona tak bardzo różniła się od nich, moich
dotychczasowych ofiar?
To był plan idealny, zasadzka
perfekcyjna, bez możliwości ucieczki. Mucha nie przeleciałaby niezauważona.
Osobiście wybrałem lokację, kiedy zwiadowcy
donieśli mi, że Szarzy Strażnicy zmierzali w kierunku Kręgu Maginów nieopodal
jeziora Calenhad.
Postanowiłem zaczaić się w przełęczy parę
mil od ich miejsca docelowego. Parometrowe wzniesienia po obu stronach drogi
były odpowiednie, by rozstawić łuczników oraz liczne pułapki, więc czemu
zawiodłem? Czym dałem się zwieść? Uroda to nie wszystko. Fakt, Isabella była
piękną kobietą, wręcz zjawiskową.
Pamiętam jej wzrok, kiedy zdała sobie
sprawę, że wpadła w zasadzkę. Wydawała się być opanowana, ale w oczach czaił
się strach, wyglądała tak, jakby już kiedyś coś podobnego przeżyła – miała to
wypisane na twarzy. Nie znałem wtedy jej historii, nie sądziłem, że w ogóle
będzie dane mi ją poznać, jednak miałem wrażenie, że patrząc w te oczy mogłem ujrzeć
wszystko. Potrafiłem dostrzec jej szaleństwo, jej siłę i słabość jednocześnie.
Wszystko zadawało się być idealne,
mimo mojej chwili dekoncentracji, w końcu ruszyłem, spiąłem się w sobie i
dobyłem łuku. Byłem zbyt pewny siebie, zbyt pewny zwycięstwa. Każdy mi zawsze
mówił, że w końcu mnie to zgubi, że trafię na kogoś kto upuści mi krwi. I tak
się stało.
Morrigan sprawnie pozbyła się moich
łuczników spalając ich na proch, Sten osłaniał Lelianę rozbrajającą pułapki,
pies zagryzł wojowników, atakujących Alistaira. Zostałem sam.
Nie miałem zamiaru się poddać. Musiałem
wykonać zlecenie. Musiałem powrócić do Antivy, by móc się przechwalać zgładzeniem
Szarych Strażników. W końcu nazywałem się Zevran Arainai, nikt mi nie umknął
spod ostrza, nikt, kogo miałem zabić, nie zaznał litości. Porażka, litość,
współczucie, sumienie – te słowa już dawno zostały wykreślone z mojego słownika.
Zastąpiłem je sukcesem, dumą, bezczelnością oraz bezwzględnością.
„Tu zginie Szara Strażniczka”, krzyknąłem,
jak ostatni kretyn.
Wymierzyłem z łuku prosto w serce Isabelli. Ona nawet nie spojrzała mi w oczy – odwróciła
wzrok, a ręce opuściła luźno wzdłuż tułowia. Nie miałem pojęcia, czy była
szalona, czy tak pewna, że nie zdążę jej zabić. Pamiętam moją irytację.
Poczułem się jakby rzuciła mi wyzwanie, na dodatek będąc pewną, że to ona
wyjdzie z tego zwycięsko. Ostatnie, co udaje mi się przywołać z zakamarków
umysłu, to przeraźliwe zimno ogarniające całe ciało.
Straciłem przytomność.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy się
zbudziłem i dotarł do mnie fakt, że nadal żyłem. Jednak, gdy tylko chciałem się
poruszyć, poczułem, że ręce i nogi miałem skrępowane linami, a jedyne odzienie
jakie na sobie posiadałem, to spodnie. Zacząłem się szarpać – na próżno. Spod
ziemi wyłonił się potężny mabari, tocząc ślinę z pyska i kłapiąc zębiskami przy
mojej twarzy. Poddałem się. Kiedy oczy przyzwyczaiły się do ciemności, zauważyłem,
że znajdowałem się w obozowisku. Dostrzegłem ich, dwoje Szarych Strażników,
moje niedoszłe ofiary. Nieopodal nich zobaczyłem swoje rzeczy. Zasnąłem.
Obudził mnie przeszywający ból w
okolicach klatki piersiowej. Ocknąłem się; byłem kopany. Wyplułem krew
zalegającą w ustach. Spojrzałem w górę, szukając twarzy oprawcy – jakież było
moje zdziwienie, gdy zorientowałem się, że pastwił się nade mną nie kto inny, a
Szara Strażniczka.
Krzyczała jakieś pytania; nie słuchałem, ból
odbierał świadomość.
Miałem wrażenie, że każda kość w moim ciele była
łamana po kolei. Krztusiłem się własną krwią.
Kiedy traciłem przytomność przysyłała do
mnie Lelianę, by opatrzyła rany, a czasem
Morrigan, by za pomocą magii uleczyć połamane kości.
Scenariusz się powtarzał, jednak z dnia na
dzień tortury stawały się coraz bardziej wyrafinowane; sam już nie wiedziałem,
czy chciała mnie wykończyć, czy po prostu lubiła się nad kimś pastwić.
Próbowałem jej powiedzieć wszystko, co wiedziałem,
byleby męki się już skończyły. Chciałem jej powiedzieć, ale nie mogłem – usta miałem
posklejane krwią, z popękanych policzków sączyła się ropa. Bolało, tak
potwornie bolało, lecz moje masochistyczne serce czekało na chwilę, w której ta
kobieta znowu przyjdzie zdzielić mnie po twarzy. Moje oczy wyczekiwały
kolejnych plam krwi na jej nieskazitelnie pięknym licu, czekały, by znów ujrzeć
szaleństwo wypisane w jej spojrzeniu. Szaleństwo tak podobne do mojego. Ból był
okropny, ale świadomość patrzenia na amok, w jakim była, zadając mi go, dawał
mi popieprzoną satysfakcję. Pewnie obydwoje byliśmy siebie warci.
Pewnego dnia – straciłem rachubę którego,
słyszałem jak kłóciła się o coś z tą rudą..."
Zevran
gwałtownie zamknął zeszyt, widząc zbliżającą się w jego stronę Isabellę. Nie
wyglądała dzisiaj jak wojowniczka, tylko jak normalna dziewczyna. Elf zaczął
się zastanawiać, ile mogła mieć lat – wyglądała na młodą, zbyt młodą, by
uczestniczyć w wojnie. Antivańczyk dopiero po chwili spostrzegł, że dziewczyna
trzymała w ręku tobołek.
– Co cię do
mnie sprowadza o tak wczesnej porze? – Elf miał rację, ledwo zaczęło świtać.
Pewnie znowu nie spała, przemknęło mu
przez myśl.
Couslandówna
rzuciła worek w stronę skrytobójcy.
– Co to? –
spytał zdziwiony, otwierając pakunek.
– Twoje
rzeczy, parę nowych na zmianę oraz namiot. Nie pozwolę, by ktoś z moich
towarzyszy spał na ziemi.
Elf tylko
uśmiechnął się zawadiacko.
– Twój pies
jakoś śpi na ziemi i nie masz z tym problemu.
– Czy mi się
wydaje, czy właśnie porównałeś się do psa? – spytała, unosząc brew.
– Czy mi się
wydaje, czy przez ostatnie dni traktowałaś mnie gorzej niż psa? – Zevran odparł
pytaniem na pytanie.
Wyraz twarzy
Strażniczki nagle się zmienił: spochmurniała. Odwróciła się do niego plecami i
poszła w drugą stronę, znikając w leśnych zaroślach.
– Cholera – zaklął
pod nosem, czując, że zaprzepaścił swoją szansę na zdobycie jej zaufania, po
czym pobiegł za nią. – Strażniczko, czekaj!
Zaciekawione
oczy uważnie obserwowały tę scenę.
– Stawiam
suwerena, że ją wychędoży, jak ja kiedyś starą Brandę – zaśmiał się rubasznie
krasnolud, dając kuksańca Alistairowi siedzącemu obok. – Ach, to była kobieta.
Silniejsza ode mnie, powiadam wam. Moja żona mogła skopać tyłek każdemu, kto
ośmielił się ją obrazić, lub na nią spojrzeć, a co dopiero bez pozwolenia
zmacać. Rzecz jasna… to ja zazwyczaj obrywałem. Nie potrafiłem trzymać łap przy
sobie – opowiadał, śmiejąc się głupkowato. – Jak byliśmy na Głębokich
Ścieżkach, gdy szukaliśmy tej pokręconej wariatki, cały czas się łudziłem, że
popuści staremu Oghrenowi szpary. W końcu nie widziała mnie tyle lat!
– Oghrenie,
jesteś obrzydliwy – jęknęła Leliana.
– Na nasze
szczęście zamiast popuszczać ci szpary, puściła wodze fantazji i wykuła koronę
dla Aeducana, a my niczym bohaterowie uchroniliśmy Orzammar przed wojną domową
– włączył się do dyskusji Alistair, akcentując wypowiadane słowa, nadając im
uroczysty wydźwięk.
– Jo – zaśmiał
się Oghren, popijając piwo. – A Branda niech się chędoży z tym całym Kowadłem
Pustki, skoro odrzuciła mnie, Oghrena. Byleby w między czasie, jak z niego
będzie złazić stworzyła parę golemów, co nam obiecano do walki z Plagą. I pomnik
ku czci naszej kochanej Strażniczki
– Tak, ku czci
Isabelli. – Alistair wywrócił oczami. – Może ja też chciałbym pomnik.
– Pomijając
waszą, prowadzącą donikąd, dyskusję, zgadzam się, z Oghrenem. – Morrigan, która
właśnie dołączyła do grupy przy posiłku, głośno wyraziła swoje zdanie. – Nie
mniej jednak, uważam, że puszczenie się z elfem, na dodatek pokroju Zevrana,
jest co najmniej obrzydliwe – dodała, siadając przy ognisku.
– Nie dość, że
jesteś wredną suką, to jeszcze dyskryminujesz mniejszości narodowe, Morrigan –
powiedział niby od niechcenia Alistair, ale jak zawsze nie umiał się oprzeć, by
się z wiedźmą nie posprzeczać
– Hej, młotku,
jakie niby mniejszości, co? To, że sięgam ci zaledwie do torsu, nie znaczy, że
jestem mały – powiedział Oghren, wstając z miejsca. – W moim rodzie byłem
najwyższym krasnoludem. Miałeś okazję zapytać Brandę, ona by potwierdziła moją…
heh… wielkość. – Oghren wypiął dumnie pierś, po czym ryknął pijackim śmiechem,
rozbawiony własnym dowcipem.
– I do tego
najgłupszym, jak widać – odparła Morrigan. – Alistair miał na myśli elfy, nie
krasnoludy.
– Ło... chyba,
że tak. – Podrapał się po brodzie. – Co nie zmienia faktu, że i tak stawiam
suwerena, że prędzej czy później jakże piękny elfi wypierdek dużo bliżej pozna naszą
Strażniczkę.
– Uwierz lub
nie, ale przyjmuję zakład. –Morrigan uśmiechnęła się jadowicie.
Tymczasem
nieopodal w lesie Zevran gonił za Isabellą.
– Strażniczko,
zaczekaj!
Szlachcianka
przystanęła, łypiąc na niego groźnie.
– Nie jestem z
tego dumna z tego, co ci robiłam... Ale – obróciła się do niego – po prostu
miałam z tego jakąś...
– Chorą
satysfakcję? – dokończył elf, opierając rękę na biodrze.
Stali tak naprzeciw
siebie w odległości dwóch metrów.
– Wiem, jestem
nienormalna, skoro takie pastwienie się nad kimś może...
– Sprawiać
przyjemność? – Znów przerwał jej w pół zdania.
– Tak –
przyznała i skinęła przy tym głową. – A
teraz zostaw mnie w spokoju. – Obróciła się na pięcie i ruszyła przed siebie, a
on podbiegł zrównując z nią krok.
– Strażniczko
– zaczął, idąc przy jej boku – wiem, że trudno oprzeć się mojemu urokowi, ale
nurtuje mnie jedna rzecz, a może i nawet dwie.
Isabella
westchnęła, wywracając oczami, a na dodatek odsunęła się od niego, zupełnie
jakby nie chciała go dotykać.
Zevran mimowolnie zlustrował wzrokiem jej
ciało. Uśmiechnął się i kontynuował:
– Jesteśmy
tacy sami, Strażniczko. Tylko jeszcze nie zdajesz sobie z tego sprawy. Lubisz mordować,
to widać, ale tu pojawia się sprzeczność. Czemu nie zabiłaś mnie. I, co ważniejsze,
dlaczego nie jestem związany. Wątpię, by to moje słowa cię tak ruszyły.
Może liczę na to, że mnie zabijesz, pomyślała.
Może liczę na to, że mnie zabijesz, pomyślała.
Isabella w
końcu stanęła. Zevran skrzyżował ramiona na piersi, czekając na odpowiedź, a
ona tylko na niego patrzyła. Nie mogła sama uwierzyć w to, że te wszystkie
siniaki i strupy na jego twarzy to była jej robota.
Owszem,
chciała się dowiedzieć kto nasłał na nią i na jej przyjaciół zabójców, ale później,
tortury, które miały pomóc w wyciągnięciu od Kruka prawdy, stały się dla niej
lekarstwem na to, co działo się w jej umyśle.
Kopiąc, okaleczając
i poniżając Zevrana odreagowywała własny stres, swoje koszmary nocne, które nawiedzały
ją, gdy tylko zamykała oczy. Zadając komuś ból nie myślała o bliskich, których
zostawiła na śmierć w Wysokożu, nie myślała o tych potwornych szeptach
mrocznych pomiotów, które wciąż i wciąż nawiedzały jej czaszkę, nie musiała rozpamiętywać
tej tragicznej bitwy pod Ostagarem, krzyków mordowanych przez pomioty ludzi, tych
zmasakrowanych trupów, tego potwornego ogra, z którym wraz z Alistairem musiała
stoczyć bój, aby Loghain mógł ujrzeć sygnał i przysłać posiłki, czego w końcu
nie zrobił. Gdy pastwiła się nad Zevranem, nawet Arcydmon, śpiewający swą
przyprawiającą o ciarki pieść, zdawał się być znośny. Zadając każdą kolejną
ranę na ciele Zevrana myśl o tym, że nie zasługiwała na to by żyć, że powinna
umrzeć, wtedy w Wyskożu wraz z rodzicami, że nie powinna przeżyć rutuału
Dołączenia do Szarej Straży, że nie powinna zostać uratowana z Ostagaru przez
matkę Morrigan, była lżejsza do zaakceptowania. Zaś każda kropla krwi elfa
odganiała od Isabelli tęsknotę o własnej śmierci.
Po półrocznym
udręczaniu się, obwinianiu za śmierć rodziców, wymęczeniu spowodowanym
nieprzespanymi nocami, znalazła ukojenie w zadawaniu komuś bólu.
– Nie jesteśmy
podobni – odparła beznamiętnie.
Zevran
uśmiechnął się tajemniczo.
– Czemu mnie
nie zabiłaś? Czemu darowałaś życie? Czemu narażasz tych, których masz za
przyjaciół? – zadawał pytanie po pytaniu, stawiając kroki, aż w końcu stanął naprzeciw
Isabelli. – Nie zrobiłaś tego z wyrzutów sumienia. Widzę to w twoim spojrzeniu
– mówił. – Nie ma w nim ani krzty ciepła, czy współczucia. Jesteś zimną suką.
– Owszem,
jestem – odparła hardo, również robiąc krok w przód, tak, że ich ciała dzieliły
minimetry. – A uwolniłam cię dla siebie i tylko mi znanych pobudek – wyszeptała
mu do ucha. – Jednak nie podniecaj się za szybko, bo prędzej skonam niż pozwolę
ci się do siebie zbliżyć – wysyczała. – A jeśli zobaczę, że twoja obecność w
jakikolwiek zagraża moim towarzyszom, lamentowanie o tym, jak to bardzo lubisz żyć,
już cię nie uratuje. Zrozumiałeś?
Zevran cofnął
się o krok, spoglądając na nią lekceważąco.
– Jesteś
naprawdę interesującą kobietą, Strażniczko – odparł. – Szkoda tylko, że tak
zepsutą mimo młodego wieku.
– I kto to
mówi – prychnęła. – Nie jesteś dużo starszy ode mnie.
– Podobno mam
dwadzieścia osiem wiosen – odparł, wzruszając ramionami.
– A od ilu
wiosen zabijasz ludzi?– spytała z odrazą, uświadamiając sobie, że była tylko sześć
lat młodsza od niego.
– Dwudziestu
ośmiu – odpowiedział cynicznie, po czym, obracając się na pięcie wrócił do
obozu.
Witam,
OdpowiedzUsuńrozdział jest świetny, czyżby elf jednak coś knuł?
Dużo weny życzę Tobie...
Pozdrawiam serdecznie Basia
No to lecim :)
OdpowiedzUsuń"Fakt, Isabella była piękną kobietą, wręcz zjawiskową, a jej oczy koloru przejrzystego nieba nadawały twarzy niepowtarzalny wyraz." - hmm, nie jestem jakimś wielkim znawcą mężczyzn, ale czy na pewno opisałby tak jej oczy? tzn. wiadomo, Zevran ma duszę poety i w ogóle. Pamiętam, jak kiedyś napisałam opowiadanie i dałam je mojemu poloniście do sprawdzenia. Był tam fragment, kiedy facet zatrzymał wzrok na pięknej pannie "Długie włosy, piękne oczy itd." - obok miałam komentarz- faceci nie patrzą w ten sposób na kobiety. Na początku nie rozumiałam o co chodziło, póki przyjaciółka wymownie nie wskazała mi na swoje piersi. :D Jasne, na pewno faceci zwracają uwagę na oczy, usta itd., ale chyba faktycznie nie tylko to jest istotne. Może jakaś charyzma, niezwykła siła bądź coś podobnego dodatkowo go zauroczyło?
"Wymierzyłem z łuku prosto w serce Isabelli. Ona nawet nie spojrzała mi w oczy – spuściła wzrok, a ręce opuściła [ spuściła, opuściła - lekkie powtórzenie] luźno wzdłuż tułowia. Nie miałem pojęcia, czy była szalona, czy tak pewna, że nie zdążę jej zabić. " - ale to byłoby genialne opisać później co sobie myślała i dlaczego tak się zachowała.To pewność, czy może chciała się poddać? <3
"– Jo – zaśmiał się Oghren, popijając piwo. – A Branda niech się chędoży z tym całym Kowadłem Pustki, skoro odrzuciła mnie, Oghrena. " - och, uwielbiam Cie, krasnoludzie. (ps. trochę tutaj takie wtrącenie z tym kowadłem, a wcześniej chyba nie było żadnego zdania na ten temat).
"Szlachcianka przystanęła, łypiąc na niego groźnie.
– Nie jestem z tego dumna z tego, co ci robiłam... Ale – obróciła się do niego – po prostu miałam z tego jakąś...
– Chorą satysfakcję? – dokończył elf, opierając rękę na biodrze.
Stali tak naprzeciw siebie w odległości dwóch metrów.
– Wiem, jestem nienormalna, skoro takie pastwienie się nad kimś może..." - hmm, nie jestem pewna, czy by tak po niecałym dniu, bez żadnych rozmów mu to wszystko opowiedziała. Wkleiłabym to raczej w jakieś przemyślenie Izki, coś na zasadzie "To było przyjemne, co się ze mną dziej?", czy coś. Jasne, może pogadać o tym z Zevranem, ale wydaje mi się, ze jest to zbyt intymna sprawa, żeby gadać o niej z kimś, kim się gardzi i komu się jeszcze nie ufa.
Okej, teraz widzę, że jest jakieś przemyślenie Strażniczki. Niemniej, nie sądzę, żeby ktokolwiek powiedział o czymś takim byle komu (ale piękne zdanie zbudowałam, ktoś komuś o czymś po czymś).
Piękny opis przemyśleń. Tak sobie myślę, czy przypadkiem Zevran nie skojarzył jej się z mordercami jej rodziców? intrygujące.
"znalazła ukojenie w zadawaniu komuś bólu." - a to paskudna Izka, powinna znaleźć ukojenie w odreagowywaniu poprzez zadania bólu, a nie w samej jej istocie.
Wymiana zdań? No ogień. Trochę za szybko z tym, że się za Strażniczkę będzie chciał nasz Zev się zabrać, skąd ona może to wiedzieć? trochę tak jakby z wyprzedzeniem nasuwa się, że będzie próbował - a ona już o tym się domyśliła. Powinno być raczej "Mam Cię na oku ostrouchy, nie jesteśmy tacy sami, zachowuj się albo Sten dokończy robotę".
Generalnie i ponownie - dobra robota. Jest przyjemnie i lekko i intrygująco, śmiesznie i nawet mam czasem ciareczki!